Reklama

Ogolono mi głowę na łyso i już

- Od tybetańskich mnichów - lamów - zapożyczyłem tylko melodykę języka i specjalny tembr głosu - mówi znakomity aktor Krzysztof Dracz, który w serialu "Siła wyższa" wciela się w mędrca ze wschodu.

Dobra charakteryzacja czy świetna gra? Można by pomyśleć, że mistrz Tashi-Ga, w którego wciela się pan w serialu "Siła wyższa", to prawdziwy import ze wschodu - taki jest egzotyczny...

- Pojawiła się na początku koncepcja, aby postać tę zagrał Azjata, po pierwsze jednak - jak się z nim dogadać, a po drugie - czy obcy aktor pojąłby niuanse tej satyry na duchowość polską? Stanęło więc na aktorze polskim i tak oto zostałem buddyjskim mistrzem.

Przygotowywał się pan jakoś specjalnie do tej roli?

- Pod względem fizycznym - raczej nie. Po prostu ogolono mi głowę na łyso i już. Nie robiliśmy żadnych skośnych oczu, bo byłaby to tandetna mistyfikacja. Chciałem też uciec od stereotypu kamiennej twarzy i głębokiego spojrzenia mędrca wschodu, jako że to postać bardziej groteskowa, niż realistyczna. Niemniej podparłem się w jej konstruowaniu wykładami prawdziwych, tybetańskich mnichów, lamów, zapożyczając od nich melodykę języka oraz specjalny tembr głosu. Bardzo pomocny był mi na planie nasz konsultant - buddysta, który opowiadał ciekawe rzeczy na temat tej obrzędowości.

Reklama

Zetknął się pan wcześniej z buddyzmem?

- Bliżej nie, ale jak każdemu obiło mi się o uszy to i owo. Miałem na przykład świadomość, że wedle niektórych buddyzm to religia, wedle innych natomiast tylko system filozoficzny, którego celem jest dążenie do szczęścia. Krótko mówiąc - katolicy modlą się do Boga, buddyści zaś... do siebie. Wbrew pozorom jednak, oba te światy więcej łączy, niż dzieli. Z czasem stawać się to będzie coraz bardziej widoczne w naszym serialu.

Powiedział pan kiedyś, że uwielbia pan dobre, inteligentne scenariusze. Czy taki jest właśnie scenariusz "Siły wyższej"?

- Jak najbardziej! W lekkiej formie zawarta jest głębsza treść, co razem wzięte daje okazję i do refleksji, i do uśmiechu.

Komediowy talent prezentuje pan od lat także w serialu "Świat według Kiepskich", wcielając się w kolejnych odcinkach w przeróżne role: doktor, terapeuta, działacz partyjny, mężczyzna-motyl, poseł, pastor...Czy zliczył pan, ile ich już było?

- Myślę, że około pięćdziesięciu? Jest to jedyna w Polsce komedia o tak ostrym rysunku, gdzie można sobie "poaktorzyć". Ja zaś z ogromną przyjemnością to czynię.

Na "aktorzeniu" zna się pan doskonale - jako doktor sztuki, adiunkt we wrocławskiej PWST i pedagogiem. Czego pan uczy?

- Scen współczesnych. Pracuję z młodzieżą już od 20 lat i mimo przeprowadzki do Warszawy, gdzie od ośmiu sezonów jestem w Teatrze Dramatycznym, niezmiennie dojeżdżam na wykłady do Wrocławia. Korzyści są obopólne - ja przekazuję studentom wiedzę, a oni inspirują mnie do nowych działań i ciągłego doskonalenia warsztatu.

Co pan porabia w czasie wolnym?

- Nurkuję. Albo zajmuję się... renowacją mebli. Lubię przywracać świetność rzeczom starym. I nie chodzi tu tylko o wygląd przedmiotów. Ważna jest ich dusza i zapomniany styl. To w nich odnajduję.

Rozmawiała Jolanta Majewska

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: siła
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy