Reklama

Małgorzata Zajączkowska: Samotna z wyboru

Na podstawie jej życiorysu można by nakręcić naprawdę ciekawy film. Kobieta niezwykle interesująca, która żyje dniem dzisiejszym.

Trudno uwierzyć, że Małgorzata Zajączkowska (57 l.) nigdy nie marzyła o karierze aktorskiej. Zadebiutowała na wielkim ekranie w filmie Agnieszki Holland "Zdjęcia próbne". Później jej kariera potoczyła się po prostu błyskawicznie. A wraz z sukcesami zawodowymi przyszły też prywatne. Aktorka zakochała się. Poznała swojego przyszłego męża, z którym wyjechała do USA. I tak oto zaczęła spełniać swój amerykański sen. Jej twarz z dnia na dzień stawała się coraz bardziej rozpoznawalna.

Współpracowała m.in. z Glenn Close, Woodym Allenem. Z powodzeniem wychowywała też swojego syna. Jednak po rozwodzie wróciła do Polski. Do dzisiaj nie żałuje tej decyzji.

Reklama

Czytając pani biografię wydaje się, że ma pani spory apetyt na życie. To prawda?

Małgorzata Zajączkowska: - Przyznaję - mam ciekawe życie. Dokonuję pewnych wyborów, czasami słusznych, innym razem wręcz przeciwnie. I tak naprawdę to one prowadzą mnie przez życie. Nie chcę mówić, że pewne rzeczy dzieją się poza mną, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że wiele zależy od przypadku.

Zawsze radzi pani sobie z przeciwnościami losu, czy też może czasami okazuje pani również swoje słabości?

- Nawet pani nie wie jak często! Ale jeżeli mam depresję, to staram się ją jak najszybciej wyleczyć. Moja siła polega właśnie na tym, że potrafię się w sobie zebrać. A wiadomo, że muszę to zrobić, bo przecież nikt za mnie tego nie zrobi. Często swoje problemy rozwiązuję z przyjaciółmi. Wiem, że mogę się przed nimi rozpłakać, wygadać, powiedzieć całą prawdę i nie muszę obawiać się, że zostanę pochopnie oceniona. Natomiast nigdy nie zawracam głowy obcym ludziom. To nie w moim stylu.

A czy w pani stylu jest zabieganie o sympatię ludzi?

- Powiem tak: otaczam się ludźmi, którzy mnie akceptują. Nie wszyscy mnie lubią i wiem to doskonale. Ale takie jest życie. Przyjaciele są jednak dla mnie bardzo ważni. Całe swoje życie oparłam na przyjaźni. To jedna z najcenniejszych rzeczy jakie mam. Wiem, że na moich przyjaciół zawsze mogę liczyć.

Czym jest miłość?

- Jest podstawą naszej egzystencji. Bez niej życie po prostu nie miałoby sensu.

Ma pani na swoim koncie nieudane małżeństwo. Jak to jest, kiedy kończy się miłość?

- Po pierwsze, zależy z której strony na to patrzymy. Przeważnie łatwiej jest wychodzić ze związku, niż być rzucanym. Wiadomo, że miłość własna umiera pięć minut po nas.

Chciałabym porozmawiać o pani związkach...

- Mam nadzieję, że ma pani trochę czasu, bo to bardzo długa historia... Były związki ważne i niestety takie, które do mojego życia nie wniosły zupełnie nic.

Wydawało mi się, że z każdej relacji wynosimy jednak jakąś lekcję...

- Widocznie w moim przypadku były to wyłącznie chwilowe zawroty głowy, jakieś nieporozumienia!

Pewnie miłość pomyliła się z namiętnością?

- Bardzo często tego nie rozróżniamy. Po prostu poddajemy się uczuciom i idziemy na oślep. Ale dziś już wiem, czego chcę i modlę się, aby już nigdy w życiu nie dopadła mnie namiętność!

A jeśli mimo wszystko się przytrafi?

- Chyba bym zwiała, zanim cokolwiek miałoby się zacząć. I zrobiłabym to z czysto egoistycznych pobudek, tak dla własnego bezpieczeństwa.

Samotność z wyboru jest zatem największym luksusem kobiety?

- Bycie samym nie zawsze oznacza samotność. Znam związki, gdzie ludzie są bardzo samotni. Ja jestem sama z wyboru. Kilka związków, w których pokładałam jakąś nadzieję nie przetrwało. A w tym momencie mojego życia stwierdziłam, że jest mi dobrze samej ze sobą. Przyzwyczaiłam się do bycia samą.

Można się do tego przyzwyczaić? Przecież człowiek jest zwierzęciem stadnym!

- Oczywiście były okresy, w których czułam się samotna. Gdybym jednak miała przedstawić to procentowo, to byłoby może tylko 35 procent. Proszę mi wierzyć, że gdybym będąc samą czuła się niekomfortowo, zmieniłabym swoje życie natychmiast. Ale teraz nie chcę tego robić, gdyż najzwyczajniej jest mi fajnie i wygodnie.

Czym jest dla pani kobiecość?

- Wydaje mi się, że kiedy kobieta naprawdę lubi być kobietą, jest kobieca.

A pani kiedy polubiła siebie?

- Bardzo niedawno. Jakieś 10 lat temu...

Dlaczego trwało to tak długo?

- Dlatego, że dopiero wtedy spotkałam mężczyznę, który odkrył we mnie kobietę. Pozwolił mi poczuć się nią w pełni. I wtedy ujrzałam siebie w zupełnie innym świetle.

Przejdźmy teraz do najważniejszego mężczyzny w pani życiu... do syna.

- To już dorosły mężczyzna, który ma swoje życie.

...i to dość niebezpieczne...

- Każdy z nas ma swoją drogę. On od dziecka marzył o tym, aby zostać żołnierzem. I szczęśliwie mu się to udało. Akurat w tej kwestii nie mogłam mieć nic do gadania. Ale wie pani co? Wydaje mi się, że lepiej żyć krócej i szczęśliwie, niż długo i byle jak.

Na co dzień syn mieszka w Ameryce. Jak radzi sobie pani z tęsknotą?

- Internet i dzisiejsza technologia mi w tym pomagają! On wyjechał za granicę zaraz po maturze. Tak więc bardzo szybko się usamodzielnił. Zatem zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. A dziś zarówno on jak i ja, mamy swoje życia. Nie jesteśmy ludźmi, którzy siedzieliby sobie na głowie i opowiadali wszystko po kolei. Oczywiście jeżeli dzieje się coś ważnego, to zawsze się ze mną kontaktuje. Cieszę się, bo wiem, że liczy się z moim zdaniem.

W takim razie poznała już pani synową?

- Synowej jeszcze nie poznałam, ale kilka kandydatek i owszem! Niektóre mi się podobały, inne znacznie mniej. Staram się jednak niczego nie komentować. Ale on i bez tego wyczuwa, które dziewczyny przypadły mi do gustu.

Syn spełnia zatem swój amerykański sen. Przed laty pani przecież też to robiła. Nie żałuje pani powrotu do kraju?

- Nigdy tego nie żałowałam, nawet przez sekundę! Wiem, że każdy dopatruje się w tym jakiejś wielkiej tajemnicy, niesamowitych wydarzeń. Ale tak naprawdę nic się nie wydarzyło. To był jeden z etapów mojego życia, który najzwyczajniej się zakończył.

Tak więc nie myślmy o tym co było kiedyś, ważne jest tu i teraz? Czy tak?

- Dokładnie! Myślę, że w życiu mamy dwa wyjścia. Jednym z nich jest grzebanie w swojej przeszłości i ciągłe wynajdywanie nowych rzeczy. A drugim, moim zdaniem trafniejszym rozwiązaniem, jest pogodzenie się z tym, w jaki sposób potoczyło się nasze życie i budowanie go od nowa każdego dnia. I tak właśnie robię. Żyję dniem dzisiejszym. Żyję prawdziwie. I nie zmienię tego.

Alicja Dopierała

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Małgorzata Zajączkowska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy