Reklama

Krzysztof Ziemiec: Rodzina na pierwszym miejscu

Krzysztof Ziemiec napisał książkę zatytułowaną "Warto być dobrym", która jest dowodem na to, że istnieją ludzie gotowi do szlachetnych poświęceń. Dziennikarz z nadzieją patrzy więc w przyszłość i tego samego życzy Polakom z okazji Bożego Narodzenia.

Nawiązując do tytułu pana najnowszej książki: warto być dobrym?

Krzysztof Ziemiec: Absolutnie, w tym przecież kryje się miara naszego człowieczeństwa. Powinniśmy mierzyć je ilością dobra, które bezinteresownie okazujemy innym.

We wszechogarniającym pędzie za rzeczami materialnymi nie jest to chyba łatwe?

- Na bycie dobrym nie ma ani dobrego, ani złego czasu. Moim zdaniem teraz istnieje znacznie więcej możliwości, niż kiedyś. 20 lat temu była tylko Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, a obecnie organizowanych jest wiele innych inicjatyw charytatywnych.

Reklama

Bierze pan w nich udział?

- Oczywiście, nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Już w harcerstwie pomagałem potrzebującym. Niedawno wraz z żoną i dziećmi wsparliśmy akcję "Rodziny polskie - rodzinom ukraińskim". Tradycyjnie wysłaliśmy też "Szlachetną paczkę", do której jak zwykle dołączyliśmy liścik z życzeniami. Poza tym z inicjatywy mojej córki w gimnazjum, do którego uczęszcza, zorganizowany został kiermasz ozdób świątecznych. Uczniowie przekazali uzbieraną kwotę na szczytny cel. W tym przedsięwzięciu też uczestniczyliśmy.

Jednym słowem uczy pan dzieci, że w życiu nie należy brać, tylko dawać?

- Dla mnie to zupełnie naturalne. Rola rodziców polega na zaszczepianiu szlachetnych wartości u dzieci, żeby w dorosłym życiu nie kierowały się postawą roszczeniową. Mojego syna i córki uczę także oszczędności, szacunku do pieniędzy. Mają skarbonki i jeśli chcą coś kupić, muszą na to najpierw uzbierać.

Sporo jeździ pan po Polsce. Z tych podróży wyłania się budujący obraz?

- Jest w nas potencjał, chęć pomagania. Poznałem wiele młodych osób, które bezinteresownie dają siebie innym, idą po prąd. Trzeba jednak podpowiadać ludziom, w jaki sposób mogą to robić. Młodzieży brakuje autorytetów i również dziennikarze powinni wskazywać jej właściwą drogę. To jeden z naszych obowiązków.

Czy coś jeszcze pana niepokoi?

- Fakt, że pomagamy zrywami, a nie stale. Niejednokrotnie właśnie przed świętami Bożego Narodzenia przypominamy sobie o innych.

Widzowie liczą na interwencję z pana strony?

- Niemal każdego dnia dostaję bardzo dużo listów z prośbami. Najczęściej dotyczą one tzw. chwilówek, piszą też do mnie ciężko chore osoby. Ludzie zapożyczają się na przykład, by mieć na leczenie albo móc wyprawić Wigilię. Nie jestem w stanie na wszystkie prośby odpowiedzieć, ale niektóre z tych spraw staram się nagłaśniać.

Denerwuje pana komercjalizacja świąt Bożego Narodzenia?

- To zjawisko z pewnością postępuje, ale w Polsce nadal nie jest tak źle jak na Zachodzie. Czy mnie to denerwuje? Jeszcze jakiś czas temu - tak. Teraz już wiem, że krzycząc, nie zmienię świata. Przykład daję własnym postępowaniem.

Jak wyglądają pana święta?

- Dla mnie liczy się przede wszystkim wymiar duchowy. Spędzam je w rodzinnej Warszawie, w gronie najbliższych. W Wigilię staramy się pamiętać o zmarłych i odwiedzamy cmentarze. Mam pokorę i dystans do wspomnianego komercyjno- konsumpcyjnego szaleństwa. Dobrze pamiętam święta sprzed lat, z czasów PRL-u. To był jedyny moment, gdy na stole pojawiała się szynka.

Wyobraża sobie pan, żeby w tym czasie wyjechać na narty albo na egzotyczne wakacje?

- Nie, wahałbym się jedynie, gdyby miała to być podróż do Ziemi Świętej. Podczas studiów wraz z kolegami wybieraliśmy się w tym czasie na narty, ale ja zawsze przyjeżdżałem w góry później, bo Wigilię i Boże Narodzenie spędzałem z najbliższymi. Z trudem się z nimi rozstawałem i nie chodziło o wspólne celebrowanie, tylko o towarzyszące mi do dzisiaj poczucie rodzinnych więzi.

Czy pan i pana rodzina macie jakieś własne tradycje bożonarodzeniowe?

- Raczej nie, ale miesiąc wcześniej wraz z dziećmi pieczemy pierniczki. Poza tym wieczorem w Boże Narodzenie i drugi dzień świąt siadamy wszyscy przed telewizorem i oglądamy familijny film o pozytywnym przesłaniu. Cenię sobie te chwile.

A gotujecie razem?

- Mam wspaniałe życie, ponieważ żona piekielnie dobrze gotuje (śmiech). Trzeba przyznać, że jest w tym bezkonkurencyjna, ale wraz z dziećmi staram się jej pomagać.

Czego życzyłby pan Polakom z okazji świąt?

- Jak najwięcej czasu spędzonego z rodziną. Byśmy zasiedli razem przy stole, dostrzegli swoje błędy, wyrządzone krzywdy i z nadzieją spojrzeli w przyszłość. Poza tym dużo wartościowych filmów oraz programów.

Nie ukrywa pan, że jest wierzący, czy kiedyś spotkała pana z tego powodu dyskryminacja?

- Muszę przyznać, że coraz częściej odczuwam nie dyskryminację, ale raczej... kpinę. Nigdy we własnej redakcji, raczej ze strony kolegów-felietonistów. Dziwi mnie to, bo nigdy nie robię nic na siłę, nie jestem nachalny. Jeśli ktoś mnie pyta, czy wierzę w Boga, po prostu mówię prawdę.

Rozmawiała M. Pokrycka.

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy