Reklama

Kaja Paschalska: Wiem, czego chcę od życia

Udział w programie "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" to jej powrót do śpiewania. I wyjście z cienia, w którym - na własne życzenie - Kaja Paschalska przebywała przez ostatnie kilka lat.

Po dłuższej przerwie występuje pani znowu przed publicznością. Czuła pani tremę?

Kaja Paschalska: - Oczywiście! Myślę, że trema, większa bądź mniejsza, jest zawsze. Śpiewanie w warunkach studyjnych, na lekcji śpiewu na przykład, to zupełnie inna historia niż wyjście na scenę. W takiej sytuacji dochodzą emocje, kontakt z publicznością... Panowanie nad tym wszystkim, to odrębna umiejętność, której można się nauczyć tylko w praktyce.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że do występów w "Twoja Twarz..." podchodzi pani ambicjonalnie. Ma pani już za sobą wszystkie nagrania? Udało się w końcu pobawić tymi występami?

Reklama

- Jeszcze nie wszystkie, ale stwierdzam, że jest duży progres. Pierwszego występu w ogóle nie pamiętam! Teraz faktycznie mam dużo więcej luzu i co za tym idzie zabawy z tego, co robię. Czasem trzeba odpuścić, żeby osiągnąć to, na czym nam zależy. Spięcie i kontrola są oczywiście potrzebne, ale tak naprawdę ważne są emocje. A żeby je przekazać, trzeba odpuścić i "popłynąć".

W którym wcieleniu czuła się pani najlepiej?

- Moim marzeniem było wcielenie się w Beyoncé i to się udało. Poza tym jedną z moich ulubionych postaci okazał się być 50 Cent. Chyba ze względu na abstrakcyjność sytuacji - przeobrażenia się w dużego, czarnego, wulgarnego faceta.

To prawda, że lada moment wydaje pani kolejną płytę?

- Taki jest plan. Może nie lada moment, ale wkrótce po zakończeniu programu.

A co pani robiła, kiedy nie udzielała się pani medialnie?

- Przede wszystkim kształciłam się wokalnie. Zresztą cały czas to robię. Ze śpiewaniem jest tak jak z każdym innym zawodem. Jeżeli chcemy coś robić dobrze, musimy cały czas ćwiczyć i nad tym pracować. Poza tym skupiłam się na swoim życiu prywatnym.

Przez większość życia pracuje pani na planie "Klanu". Jak się dorastało na oczach widzów?

- Szczerze? Wydaje mi się, że to po prostu się działo. Nie zastanawiałam się nad tym. Oczywiście bycie na widelcu nie jest proste, szczególnie kiedy człowiek dorasta i dopiero szuka siebie. Ale przynajmniej mam dokumentację z tego, jak się zmieniałam przez te 18 lat.

Taka popularność w bardzo młodym wieku... Był moment, kiedy woda sodowa uderzyła pani do głowy?

- U mnie to poszło w zupełnie inną stronę. W pewnym momencie wręcz świadomie zrezygnowałam z tego wszystkiego, udzielania się w mediach, życia publicznego, żeby odnaleźć siebie. I bardzo dobrze mi to zrobiło. Teraz jestem dorosłą kobietą i wiem, czego naprawdę chcę od życia. Staram się ten plan realizować.

Była pani małą dziewczynką, serialową Olą, po czym nagle pozowała pani do magazynu "CKM"...

- Nie byłam małą dziewczynką, to media tak kreowały mój wizerunek. W momencie realizacji sesji do "CKM-u" byłam pełnoletnia. I nie żałuję tej decyzji. Nie mam problemu ze swoim ciałem. Poza tym nie uważam, żeby ta sesja była w jakikolwiek sposób wulgarna.

A tatuaż? Zaskoczył mnie.

- Lubię moje tatuaże. Są częścią mnie. Nie chcę dorabiać do tego ideologii, ale na pewno jest to jakiś środek wyrazu siebie i swojej osobowości, wspomnień, przeżyć. Każdy z nich - tak, mam ich więcej niż jeden - coś dla mnie znaczy, ale to bardzo osobiste i nie chcę o tym mówi.

Na koniec nie mogę pani nie zapytać o to, jak reaguje pani na doniesienia dotyczące pani serialowej mamy, czyli Agnieszki Kotulanki.

- Nie będę brać udziału w szukaniu taniej sensacji w czyimś cierpieniu. Życzę jej jak najlepiej i wierzę w to, że wyzdrowieje i będzie znów tą wspaniałą osobą, którą była i w dalszym ciągu jest.

Rozmawiała Ewa Gassen-Piekarska.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy