Reklama

Święty spokój

"Gunnar szuka Boga" ("Gunnar Goes God"), reż Gunnar Hall Jensen, Norwegia 2010, dystrybutor Against Gravity, premiera kinowa 9 grudnia 2011 roku.

Jest kilku reżyserów, którzy kręcą znakomite dokumenty o sobie samych. Gunnar Hall Jensen raczej do nich nie należy. Podobnie jak Jonathan Caouette (twórca "Tarnation") szuka on własnej tożsamości, ale robi to w sposób, który nie jest interesujący ani pod względem formalnym ani treściowym. Duchowy problem, o którym opowiada Jensen ma swoje korzenie w narastającym przez lata poczuciu znudzenia dotychczasowym światem. Nuda to najlepsze słowo stanowiące interpretacyjny klucz do opowiadania o mężczyźnie z Norwegii, który postanawia odnaleźć mistycyzm i uwolnić się z kajdan konsumpcyjnego społeczeństwa.

Reklama

Gunnar jest typowym Norwegiem. Swoją historię zaczyna od wpisania się w krajobraz letniej imprezy w przydomowym ogródku. Jest z nim rodzina - ukochana żona i dwójka dzieci, są przyjaciele - Elin Sander (producentka filmowa), Oyvind Rydland oraz Zulfikar Fahmy. Wszyscy świetnie się bawią, piją, ucztują. Nie mają powodu, by tego nie robić. Gunnarowi żyje się świetnie, ma wielki dom, dwa samochody, psa. Jego życie jest ubezpieczone przeciw nieszczęściom wszelkiego typu. Jako reżyser - Jensen pokazuje człowieka, którego przestrzeń jest zagracona mnóstwem niepotrzebnych przedmiotów. Wszystkie wpadają do świata mężczyzny niczym do czarnej dziury - nie tyle jednak nikną w niej, co akcentują nieustannie rozrastającą się pustkę wokół. Co daje poczucie bezpieczeństwa? Finansowa stabilizacja? Powtarzalność. Rutynę. Nudę. Emocjonalne i duchowe wyjałowienie. To odpowiedzi Gunnara.

Mężczyzna postanawia wyjść z błędnego koła, w które wpadł decydując się na styl życia narzucony przez społeczeństwo. Chce odnaleźć przestrzeń, w jakiej nadal żyje Bóg; miejsce, gdzie codzienne rytuały nie przeradzają się w bezmyślnie wykonywane czynności. Zanim zrozumie, że świat tego typu może zbudować tylko we wnętrzu siebie samego, wspólnie z przyjaciółmi wyjedzie do Egiptu szukając prawdy w pierwszym chrześcijańskim klasztorze. Tam powstanie film, tam okaże się, że mężczyzna, który umiał zobaczyć pustkę w zagraconym mieszkaniu, nie będzie widział nic na pustyni, gdzie każdy obiekt wyraźnie odbija się na tle piasku i bezchmurnego nieba. Gunnar opowiada tam jednak do kamery o swoich przemyśleniach. Zestawia je z tym, co boli Elin, Oyvinda i Zulfikara. Wspólnie starają się znaleźć drogę ku spełnieniu, którego nie dało im życie w zgodzie z dominującym modelem kulturowym.

Klasztor nie daje im jednak tego, czego szukali. Takie zakończenie nie jest żadnym zaskoczeniem. Dużo bardziej dziwi fakt, że Gunnar ograniczył się w swoich poszukiwaniach do jednego miejsca, że szukając prawdy i pustki nie zainteresował się zen, ucząc się sztuki medytacji nie przyglądał się buddystom. Życie w dostatku nauczyło go iść na łatwiznę. Nie zauważył tego usiłując zmienić swój świat. Jako reżyser także nie stara się rozsadzić ram klasycznego dokumentu. Idzie ścieżką utartą przez innych. Portretuje siebie i swoich współpracowników, przeprowadza wywiady, zapisuje na taśmie krajobrazy, nie stara się wejść za wszystkie zamknięte drzwi. Może dlatego nie znajduje prawdy? Nie ma jej w miejscach, do jakich można wkroczyć z kamerą, by analitycznie je przebadać. Nie ma jej tam, gdzie spodziewamy się ją odnaleźć.

Gunnar jest jak dziecko, które bawi się w poszukiwacza skarbów. W tym celu nie trzeba nawet wychodzić z domu. Wystarczy odrobina wyobraźni. Reżyser bez wątpienia nie ma jej w nadmiarze, braki wypełnia szczerością wypowiedzi. To cenna umiejętność, ale niewystarczająca do opowiedzenia historii w sposób interesujący dla widzów.

3/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: święty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama