Reklama

Mdłe Losy Jane Eyre

"Jane Eyre", reż. Cary Fukunaga, Wielka Brytania 2011, dystrybutor ITI Cinema, premiera kinowa 14 października 2011 roku.

Nie wiem, co robiła Moira Buffini, skądinąd zdolna scenarzystka (na koncie ma "Tamarę i mężczyzn"), czytając "Jane Eyre". Może zamiast pełnej smaczków powieści Charlotte Brontë, wybrała szkolnego bryka, bo nawet przy niezłej obsadzie filmu Cary'ego Fukunagi ciężko byłoby wykrzesać z tej nijakiej adaptacji namiastkę emocji zawartych w książce.

I nie są to typowe narzekania przy okazji filmowych adaptacji, że pominięto nasze ulubione szczegóły powieści. "Jane Eyre" Brontë jest na tyle gęsta od wielu wątków, które oplatają główną bohaterkę, że ciężko byłoby żądać, by zostały one wszystkie zawarte w dwugodzinnym filmie (co innego serial, ale to już inna bajka). Od filmowej adaptacji oczekuję indywidualnego spojrzenia na powieść, a właśnie pomysłu najbardziej brakuje w scenariuszu Buffini. Co gorsza, osoby nieznające książki pozbawione zostaną nie tylko niektórych istotnych smaczków całej historii, ale przede wszystkim mogą nie zrozumieć niektórych wątków.

Reklama

W ten sposób historia miłości biednej Jane, odepchniętej przez złą ciotkę i wysłaną do surowej szkoły dla sierot, a następnie zakochującej się jako guwernantka w swoim pracodawcy panu Rochesterze, sprowadzona jest do... No właśnie, do czego? Jeśli do wątku romansowego, to jest on cokolwiek nijaki. Choć obsada (Judi Dench!) została dobrze dobrana, Michael Fassbender jako Rochester przystojny i z odpowiednim błyskiem w oku, a chwilami i z przebłyskiem charyzmy, to jednak scenariusz nie daje możliwości udowodnienia, że między parą kochanków naprawdę iskrzyło. Brak w filmowej wersji przebijających z powieści namiętności - chwilami pensjonarskich, chwilami tłumionych, jak na córkę pastora przystało, brak owego zatopienia w ówczesnym klimacie. Jeśli nawet uwspółcześnić w duchu powieść Brontë, to trzeba mieć w tym swój cel, jak zrobił to Joe Wright z "Dumą i uprzedzeniem".

Może adaptowanie "Jane Eyre" jako powieści gotyckiej, z wszystkimi jej proroczymi snami, zabobonami, piorunami, mrokiem i wariatką zamkniętą na dworze, wydawałoby się współczesnemu widzowi co najmniej śmieszne, jak nie infantylne. Tylko u Fukunagi brakuje innych elementów, które można wydobyć z powieści. Brak kontekstu społecznego - owej zhierarchizowanej rzeczywistości Anglii XIX wieku, subtelnych zależności rodzinnych i reguł obyczajowych. Choć chwilami wydaje się, jakby Fukunaga starał się kręcić "Jane Eyre" w stylistyce filmów-adaptacji Jane Austen. Książki sióstr Brontë dalekie są jednak od pogodnej - mimo przeciwności losu - atmosfery Anglii Austen. "Jane Eyre" czy "Wichrowe wzgórza" to nieustający deszcz, zimno i wiejące wiatry na wrzosowiskach, co zresztą Fukunaga czyni niemal motywem przewodnim.

Biorąc pod uwagę, że książka jest prowadzona w narracji pierwszoosobowej, film nie uwypukla postaci Jane Eyre - niezwykłej jak na tamte czasy bohaterki, przełamującej konwencje i konwenanse, o silnych zasadach moralnych i odważnym spojrzeniu na rzeczywistości. Z początku wydaje się, że Fukunaga z Buffini uczynią z niej ówczesną feministkę, wkładając w jej usta słowa o "ograniczonym świecie kobiet" i horyzoncie, za który chciałaby pójść. Lecz ostatecznie Jane staje się bezwolną kukłą, targaną przez wiatry na wrzosowiskach, która na wątłą pierś ma przyjmować kolejne wydarzenia w swoim życiu. Brakuje przede wszystkich rozwiniętego wątku szkoły i przyjaźni tam zawartych, które przecież ukształtowały dorosłą Jane, jej wygląd, strój, postępowanie, dały jej kręgosłup moralny, zasady, które powstrzymały ją od romansu z Rochesterem i przyjęcia drogich prezentów. I choć Mia Wasikowski jest dotychczas chyba jedną z najlepiej dobranych pod względem wyglądu aktorek do tej roli, to scenariusz nie daje jej wielkiego pola do popisu.

Finał przypomina raczej "Dumę i uprzedzenie" niż klimat powieści Brontë. I zgodnie z amerykańskimi estetycznymi wymagania względem urody amantów Rochester nie może być aż tak zniszczony przez życie jak chciałoby serce pisarki. Choć film mimo wszystko można obejrzeć z pewną przyjemnością (zwłaszcza wizualną), to na usta ciśnie się komentarz inspirowany uwagą pani Fairfax po wysłuchaniu infantylnego występu pewnej małej Francuzeczki. To było takie... amerykańskie.

4,5/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cary Fukunaga | Jane | jane eyre
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama