"Mario" [recenzja]: Prawdziwa miłość

Kadr z filmu "Mario" /materiały prasowe

Następny Mundial już na horyzoncie. Zostały jeszcze dwa tygodnie do pierwszego meczu inaugurującego Mistrzostwa Świata w Rosji. "Mario" Marcela Gislera nie ma nic wspólnego z rozgrywkami narodowymi, ale bohaterowie tego filmu też marzą o tym, żeby kiedyś być częścią reprezentacji. Nad łóżkiem jednego z nich wisi plakat Cristiano Ronaldo, który był gwiazdą "od zawsze", ale przecież jego heroiczna walka w trakcie finału ostatnich Mistrzostw Europy to wydarzenie bezprecedensowe.

Na razie Mario (Max Hubacher) i Leon (Aaron Altaras) są gwiazdami lokalnej, szwajcarskiej drużyny. Ich marzenie to przejście do pierwszego składu i walka o transfer do lepszej ligi. Najlepiej za granicę. Jeden i drugi to napastnicy. Leon przyjeżdża z Niemiec. Drużyna przyjmuje go chłodno, ale dzięki znajomości z Mario chłopak ma się powoli zaaklimatyzować. Dwie lokalne "gwiazdki" dostają własne mieszkanie i mają dbać o swoją formę i spokój duchowy.

Uczucie między nimi rodzi się niespodziewanie. I nie ma tu mowy o przygodnym romansie. Twórcy filmu wyraźnie naciskają na opowiedzenie historii tragicznej miłości. Dwóch mężczyzn sportowców spędza ze sobą pierwszą noc. Seks jest czymś wyzwalającym, także w sensie przekroczenia swojego wewnętrznego tabu. Kilka następnych tygodni to sielanka. W domu Mario i Leon czują się bezpiecznie i pielęgnują swoją relację. W drużynie muszą udawać, że są heteroseksualni. W końcu dla bardzo wielu piłkarz homoseksualista to ktoś, kto nie ma prawa istnieć.

Reklama

W "Mario", podobnie jak w oscarowych "Tamte dni, tamte noce" nie chodzi o opowiedzenie tzw. uniwersalnej opowieści o sile uczucia. Tutaj najważniejsza jest miłość homoseksualna, która zawsze narażona jest na ataki i ograniczenia. W świecie sportu coming out to coś raczej rzadko spotykanego. W piłce nożnej - jedynie kilkukrotnie. Wystarczy wspomnieć Justina Fashanu - napastnika Norwich City, który miał odwagę mówić otwarcie o swojej tożsamości seksualnej. W 1998 roku popełnił samobójstwo. Albo Thomasa Hitzlspergera (Everton, West Ham), który "wyszedł z szafy" dosłownie kilka lat temu.

W relacji Mario i Leona w pewnym momencie dochodzi do sytuacji, w której napastnicy muszą wybrać. Z jednej strony kariera i życie w ukryciu z partnerkami, które potwierdzają twoje "nie-bycie" gejem. Z drugiej - przekroczenie tabu, które niestety wiąże się z prawdopodobnym zakończeniem kariery. Niestety koledzy z drużyny nie ułatwiają wyboru. Szczególnie, że homofobia to najlepszy sposób, aby osłabić czyjąś pozycję w szatni.

"Mario" Marcela Gislera to przede wszystkim film o tragicznej miłości między dwoma młodymi mężczyznami. Marzenia tej dwójki to realizacja w sporcie zawodowym i bycie ze sobą. Pewnie nie do końca życia, ale w zgodzie z swoją tożsamością seksualną. W finale widzimy dwa możliwe rozwiązania. Homoseksualizm zawodników nadal pozostaje w sferze tabu i oznacza stygmę. Bez względu na to, jak wiele zmieniło się w kwestii praw osób LGBT+, w piłce nożnej nadal panuje status quo. Wszyscy są heteronormatywni i oszukują samych siebie, bo tak jest po prostu bezpieczniej.

7/10

"Mario", reż. Marcel Gisler, Szwajcaria 2017, dystrybutor: Tongariro Releasing, premiera kinowa: 1 czerwca 2018 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy