Reklama

Kurz i pleśń

"Lampart", reż. Luchino Visconti, Włochy, Francja 1963, dystrybutor: Vivarto, premiera kinowa: 18 lutego 2011

Kiedy wracam po latach do filmów Luchino Viscontiego, dochodzę do wniosku, że ten włoski reżyser odkrył sposób na oszukanie czasu. Nie próbował wybiegać w przyszłość, nie oglądał się na potomnych, nie tworzył kina jutra. Jego późne dzieła są zapatrzone w przeszłość i skupione na rozkładzie, dzięki czemu kilka dekad po swoim powstaniu zmieniają się w eksponaty własnej korozji - mówiąc o starości i śmierci, mówią o sobie.

Jeśli ktoś na egzaminie do szkoły filmowej dostanie pytanie o Viscontiego i poczuje nagle pustkę w głowie, to słowem-kluczem będzie dla niego "dekadencja". Twórca "Zmierzchu bogów" twierdził, że interesuje go analiza chorego społeczeństwa, jednak ambicje miał jeszcze większe: na planach swoich kolejnych produkcji wznosił i uśmiercał całe światy. W "Lamparcie" - przywróconym na ekrany naszych kin przez firmę Vivarto - pokazane jest, jak w otoczeniu wypłowiałego od słońca krajobrazu odchodzą arystokratyczne familie z Włoch. Książę Don Fabrizio Salina (Burt Lancaster) również należy do tego umierającego uniwersum: wokół toczą się bitwy, urządza się huczne bale, ale miejsce bohatera jest już po Tamtej Stronie. Pamiętajmy - "dekadencja".

Reklama

Innym słowem-kluczem będzie w tym wypadku "rozmach". "Lamprt" to film piękny, dostojny, pompatyczny. Narracja posuwa się powoli i konsekwentnie niczym góra lodowa; Burt Lancaster z wąsami, bokobrodami i grzywą blond włosów przypomina lwa; grająca u jego boku Claudia Cardinale jest najpiękniejszą kobietą na świecie; zdjęcia Giuseppe Rotunno wspaniale pokazują, jak rzeczywistość koloru miedzi pokrywa się z wolna patyną; ilość detali jest tak duża, że odwraca uwagę od akcji, a wystrój wnętrz wydaje się tutaj równoprawnym bohaterem.

Po pierwszym seansie "Lamparta" nie zapamiętałem zbyt wiele z relacji między protagonistami i nie sądzę, żebym był w stanie przywołać coś konkretnego rok po ponownej premierze. Ogląda się ten film jak powieszone w galerii wielkie płótno - wciąż zachwycają rozmach i faktura, ale zanika gdzieś przyczynowo-skutkowość. O czym ci mężczyźni rozmawiają? O jaką stawkę toczy się rozgrywka? Kim jest chłopak z opaską na oku? Nieważne, nieważne, nieważne. Postacie przemykają po ekranie niczym duchy, a w ustach czuje się tylko smak kurzu i pleśni. Napisałbym, że "Lampart" to ramotka do kwadratu - piękna, ale mimo wszystko ramotka - jednak to byłoby wyważanie otwartych drzwi.

Odszedł świat XIX-wiecznej arystokracji, odszedł Visconti, a świadectwo ich istnieniu daje właśnie ten film, który również majestatycznie gaśnie. Być może obejrzę go ponownie za rok, a może za piętnaście lat. Być może wyparują już wtedy z niego wszystkie emocje i pozostanie tylko smutny patos; być może straci na urodzie, bo ktoś wykorzysta do projekcji podniszczoną taśmę z powklejanymi w środek klatkami z jakiegoś pornola. "Czas niszczy wszystko" - pomyślę wtedy, a potem złapie się na tym, że Visconti pewnie chciał, abym tak pomyślał.

8/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Lampart"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: 18+ | +18 | Włochy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy