Reklama

Bourne w Bagdadzie

"Green Zone", reż. Paul Greengrass, USA, Hiszpania, Wielka Brytania, Francja 2009, dystrybutor UIP, premiera kinowa 4 czerwca 2010 roku.

"'Green Zone', choć głupio promowany, jako kino akcji, jest najbardziej szczerym filmem o wojnie w Iraku, jaki zrobiono w Hollywood", napisał na swojej stronie internetowej Michael Moore. Co częste w przypadku twórcy "Fahrenheit 9.11", poniósł go nadmierny entuzjazm. Może odkrycie, że broń masowej zagłady wymyślił Waszyngton, by wytłumaczyć atak na Irak, jest niezwykle szokujące dla Amerykanów. Przeciętny Europejczyk wiedział to już zanim spadły pierwsze bomby w Bagdadzie.

Poszukiwania broni masowej zagłady po zdobyciu Bagdadu przemieniły się w medialną szopkę, która miała jedynie potwierdzić słuszność decyzji George'a Busha jr. Historia zatacza koło. W czasie pierwszej wojny Stanów Zjednoczonych na Bliskich Wschodzie na początku lat 90. za czasów prezydenta George'a Busha seniora, Ameryka żyła tragicznymi doniesieniami o okrucieństwie Irakijczyków w Kuwejcie, którzy zabijali noworodki w inkubatorach. Media karmiły świat opowieściami naocznego świadka, młodej pielęgniarki. Gdy emocje opadły, okazało się, że był to kolejny element kampanii rządu. Wojnę w erze globalizacji i "medializacji" trzeba bowiem najpierw sprzedać opinii publicznej. Wszak to podatnicy za nią płacą.

Reklama

Starszy chorąży Roy Miller (Matt Damon) ze swoim oddziałem bierze udział w kolejnych bezsensownych akcjach, przeszukując miejsca, gdzie według tajnych informacji ma się znajdować bron masowej zagłady. Miller wkrótce weźmie udział w wojnie toczonej na zapleczu, walce wśród agentów wywiadu kierujących się sprzecznymi motywami. Odkrywa, że powody, dla których został wysłany do Iraku to polityczna fikcja i postanawia ujawnić prawdę.

Najnowszy film Paula Greengrassa, inspirowany książką "Imperial Life in the Emerald City" dziennikarza Rajiva Chandrasekarana, nie jest zły, bo trudno oczekiwać po twórcy "Krwawej niedzieli", scenarzyście "Tajemnic Los Angeles" (Brian Helgeland) i duecie stojącym za sukcesem dwóch ostatnich części Bourne'a (Damon - Greengrass), że zaproponują nam filmową podróbkę. Może jednak irytować kliszami. Uczciwy i dzielny żołnierz, który wierzy w swoją misję, ale ci na górze znowu go oszukali, więc rozpoczyna walkę o prawdę, przeciwstawiając się establishmentowi (deja vu z Bourne'a?). Walka między CIA, FBI i każdą jawną czy ukrytą organizacją w USA. Obłudni politycy sterujący opinią publiczną przy pomocy mediów. Zmęczony życiem agent CIA. Ambitna dziennikarka, która chciałaby, a nie może, więc nieświadomie sprzedaje kłamstwa. Irakijczyk patriota, który chce pomóc amerykańskim żołnierzom, bo wszak chce dobrze dla swojego kraju, który kocha. źli generałowie. Torturowani więźniowie... Czyli wszystkie elementy układanki, którą od siedmiu lat jesteśmy karmieni. Na deser szokujące wnioski: broni masowej zagłady nie było. Wymyślili ją politycy, bo chcieli "dorwać Saddama", jak oświeci głównego bohatera jeden z generałów. Saddama, czyli ropy.

Zobacz zwiastun "Green Zone":

Greengrass przy okazji premiery filmu stwierdził, że "dla kina nigdy nie jest za wcześnie, by zaangażować się w wydarzenia, które rzeźbią nasz życie". Problem z "Green Zone" polega na tym, że w przypadku tego filmu nie jest za wcześnie, a za późno. Scenariusz sam w sobie nie jest zły, bo opowieść dobrze sprawdza się jako kino akcji. Gdy jednak pojawiają się ambicje na coś więcej, okazuje się, że poprzeczka została postawiona za wysoko. Jeśli śledztwo Millera, mające na celu dokonanie wstrząsającego odkrycia, że cała historia z bronią masowego rażenia została zmyślona przez polityków, ma trzymać widzów w napięciu, to pojawia się mały problem. My wiemy to zanim jeszcze zobaczyliśmy film. Stąd w pewnym momencie "Green Zone" traci swoje tempo, by na szczęście wrócić na właściwe tory w finale.

Nagłe przebudzenie i zdziwienie Amerykanów, że ich wyprawa do Iraku, by nieść biednym ludziom demokrację, wolność i pokój, to jednak wielka mistyfikacja, może wydawać się naiwne. Greengrass ową naiwność zawartą w samej opowieści podał w interesującym opakowaniu. "Green Zone" podobnie jak "Krwawa niedziela", "Krucjata Bourne'a" czy "Ultimatum Bourne'a" pokazuje, że Greengrass wypracował swój styl, gdzie pozorny chaos obrazu ostatecznie okazuje się bardzo klarowny. Kręcone kamerą z ręki, rwanym montażem sceny walk na ulicach Bagdadu potrafią wynagrodzić irytujące przesłanie filmu.

Jako thriller i kolejna odsłona Bourne'a, tym razem w Bagdadzie, "Green Zone" to dobra rekomendacja. Jako film o wojnie w Iraku, udowadnia, że całość lepiej pokazać przez fragment niż składać mozaikę z kawałków, które nie wnoszą nic nowego. Stąd w przeciwieństwie do Moore'a wybrałabym raczej "The Messeneger" lub oskarowego "The Hurt Locker".

5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bagdad | USA | film | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama