"After 4. Bez siebie nie przetrwamy": 50 dram Hardina [recenzja]

Josephine Langford w scenie z filmu "After 4. Bez siebie nie przetrwamy" /materiały prasowe

Cierpień Hardina i Tessy rozdział czwarty. Zaledwie kilka dni po (mam nadzieję) finale fochów Laury i Massima z "365 dni" wracamy do kolejnej toksycznej miłości, która ciągnie się w nieskończoność. Mimo świadomości różnic między obiema seriami trudno ich nie porównywać. Obie niby tak bardzo różne, a niemal tak samo złe.

"365 dni" cierpiało na fabularną posuchę - nic się nie działo, a bohaterka spędzała czas na namiętnym seksie lub wizytach w drogich sklepach/restauracjach, co pokazywano nam za pomocą teledyskowych montaży. "After" cierpi tymczasem na zatrzęsienie wszelakich wątków i dramatów. Wszystkie traktowane są po macoszemu. Nieważne jak wielka tragedia przydarzy się Tessie (Josephine Langford), za parę minut nie będzie o niej pamiętała. Mało znaczące, co akurat nie podejdzie Hardinowi (Hero Fiennes-Tiffin), zawsze będzie to przeżywał w ten sam sposób - z miną obrażonego pięciolatka wypuści z siebie wiązankę przekleństw, a później zacznie truć swojej partnerce, że nie powinni być razem. Chyba że akurat jej się odwidzi ten toksyczny związek. Wtedy będzie ją przekonywał, że są dla siebie stworzeni.

Reklama

"After 4: Bez siebie nie przetrwamy" to 95 minut beznadziei?

Ogrom rozmów zakochanej pary dotyczy sensu kontynuowania ich romansu. Ich związkiem żyją także niemal wszystkie postaci drugoplanowe. Najlepszym przykładem jest Landon (Chance Perdomo), przyrodni brat Hardina, który niby ma swoją dziewczynę, ale tak naprawdę robi jako przynieś-podaj-pozamiataj Tessy lub ten gość, który zadzwoni do naszego Wertera i da mu znać, żeby się ogarnął na kilka chwil. Wszyscy bohaterowie czują zresztą potrzebę jakiegoś poświęcenia się dla dwójki zakochanych. Gdy Hardin wznieci pożar, zaraz ktoś weźmie na siebie winę. Jak się potoczą jego dalsze losy? "Ma prawników" - bąknie nadąsany młodzieniec, dając chyba znać, że wszystko będzie dobrze. Jako widzowie się tego nie dowiemy - i nie będzie to jedyny z porzuconych wątków.

Bohaterowie "After 4" spotykają się na przestrzeni zaledwie 95 minut z wieloma nieznośnymi dramami i prawdziwymi tragediami, ale trudno którekolwiek z nich traktować poważnie. Ich nagromadzenie jest wręcz komiczne, a twórcy prześlizgują się po każdym identycznie, nieważne, czy chodzi o "widziałam cię na imprezie z inną, ona w ciebie wtulona, ty z gołą klatą, co jest?", czy podpalenie/śmierć rodzica/bezpłodność/przemoc domową/walkę z uzależnieniem (pisałem, że jest tego sporo). Podejście do tematów z drugiej grupy jest równie niedojrzałe, jak bohaterowie filmu. Ich wykorzystanie jest wręcz cyniczne. W dodatku ich prezentacja ocieka nieznośnym kiczem.

"After 4. Bez siebie nie przetrwamy": Aktorzy tak źli jak film?

Mam problem z dwójką głównych aktorów. Josephine Langford miota się - raz jest przytłoczona wszystkimi problemami tego świata, a jeśli akurat jej postać nie przeżywa jakiejś tragedii/kłótni z Hardinem, to traci dające o sobie od czasu do czasu znać zaczątki charakteru. Natomiast Hero Fiennes-Tiffin wchodzi na wyżyny parodii złego chłopca z bogatym życiem wewnętrznym. Jest tak okropny, że kilka razy szczerze mnie rozbawił i jestem mu dozgonnie wdzięczny za te kilka chwil radości w basenie nijakości.

Wisienką na torcie beznadziei okazuje się zakończenie, w którym twórcy dokonują swoistej autointerpretacji. Oto Hardin pisze książkę o swoim związku z Tessą, którą nazywa oczywiście "After". Jak sam tłumaczy, to "opowieść o tym, że zawsze może być lepiej, a od każdego dna da się odbić". Chwilę później napis końcowy zapowiada piątą część. Idąc za tym morałem, powinienem liczyć, że zamknięcie serii okaże się dobrym filmem. Niestety, z jakiegoś powodu hamuję swój entuzjazm.

2/10

"After 4. Bez siebie nie przetrwamy" (After Ever Happy), reż. Castille Landon, USA 2022, dystrybucja: Monolith Films, premiera kinowa: 24 sierpnia 2022 roku

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama