Reklama

INTERIA.PL na festiwalu Nowe Horyzonty

W czwartek wieczorem (20 lipca) w gmachu Opery Wrocławskiej uroczyście otwarto 6. Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty. Na widzów czekała nie lada gratka - cztery wczesne filmy Charliego Chaplina udźwiękowiła na żywo orkiestra pod batutą wybitnego kompozytora Carla Davisa. Większość uczestników czekała jednak na najnowszy film "nowohoryzontowego" twórcy Pedro Almodovara - "Volver".

Hiszpański reżyser nie zawiódł. Jego najnowsze dzieło dopiero co przyczyniło się do grupowej kobiecej nagrody aktorskiej w Cannes; teraz naturę jego kobiecości widzowie Nowych Horyzontów mogli odkryć na własne oczy. Dawno już bowiem Almodovar nie nakręcił tak ostentacyjnie "babskiego" filmu, dość wspomnieć, że w całym "Volver" występują aż dwaj mężczyźni: jeden z nich - właściciel restauracji i sąsiad głównej postaci filmu, granej przez Penelope Cruz, wyjeżdża już na samym początku filmu, drugi - mąż naszej protagonistki - większość filmu leży w... zamrażarce.

Reklama

Nie znaczy to jednak, że mężczyźni będą się na tym filmie nudzić. Sposób, w jaki Almodovar filmuje Penelope Cruz, filmowe zagrywki, które stosuje, by dodać jej ekranowego sex-apealu, zadowolą nie tylko amatorów kobiecych wdzięków. Kiedy dodać do tego jakby specjalnie na potrzeby filmu zaokrągloną Cruz, fakt, że Almodovar ubiera ją w tak barwne kiecki, że spokojnie wytrzymują one porównania z kreacjami Gong Li w "Spragnionych miłości" Wong Kar-waia oraz to, że Penelopa nie tylko ślicznie w "Volver" wygląda, przekonująco gra, lecz także... śpiewa - dostaniemy najlepszy film Almodovara od czasu "Wszystko o mojej matce" (1999).

Oprócz jawnej manifestacji kobiecości, jest jednak w filmie Almodovara rzecz ważniejsza. Częściowo wyjaśnia ją tytuł filmu, oznaczający powrót. Nie zdradzając fabuły tego - to przecież normalka u Almodovara- telenowelowego scenariusza, trzeba jednak wspomnieć, że w "Volver" pojawią się zarówno dopiero co zmarły trup, jak i niedawno ożywiona zmarła. Z większą czułością niż w swych ostatnich dziełach hiszpański twórca skupia się jednak na... kulturze ludowej.

Nie tylko z wyjątkową wrażliwością rejestruje wiejskie obyczaje pogrzebowe Hiszpanii (instytucja płaczek), lecz także - i to na samym początku filmu - czule je wyśmiewa (fakt, że kobiety wykupują dla siebie miejsca na cmentarzu i jeszcze za życia stawiają sobie grób, który pielęgnują do swej śmierci).

Almodovar idzie jednak w "Volver" w swej przewrotności o wiele dalej. Ambiwalentna postawa wobec kultury ludowej, jej zabobonów oraz wierzeń, widoczna jest w filmie z jednej strony - w podtrzymywaniu mitologii ludowej (zmarli, którzy wracają po śmierci, by upomnieć się o coś, o co nie zdążyli za życia), z drugiej zaś - na podważaniu jej (gdy okazuje się, że zmarła wcale nie objawia się ludziom, tylko po prostu... w dalszym ciągu żyje). Film swój realizuje też jako twórca ludowy - na przemian lawirując między tonem wysokim (na przykład kiedy ujawnia bolesny sekret głównej bohaterki) a niskim (kiedy ta sama wspomina "smrodek" bąków puszczanych przez swą zmarłą matkę).

Takie więc kolorowe, hiszpańskie "Dziady" odstawia przed nami mistrz Pedro, a my czekamy, który z wielkich zmarłych powróci do nas we Wrocławiu - dla jednych będzie to duch Ingmara Bergmana (retrospektywa 10 filmów), dla innych zjawa mistrza ekspresjonizmu Friedricha Wilhelma Murnaua (8 arcydzieł niemieckiego twórcy z muzyką na żywo). Dla wszystkich był nim pierwszego wieczoru Charie Chaplin, którego krótkie filmiki z wczesnego okresu w wytwórni Mutual rozśmieszyły salę Opery Wrocławskiej, tak jak rozbawiały widzów prawie sto lat temu.

Pamiętajmy więc o nauce z "Volver" - nie wszyscy zmarli naprawdę umarli... Którzy zaś objawią nam się we Wrocławiu - zależy już wyłącznie od nas samych.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Horyzont | Pedro Rodriguez | Hiszpania | film | na żywo | festiwal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy