Reklama

Tuż przed wybuchem (emocji)

Jak zwykle o tej porze roku okolice Potsdamer Platz zaczynają pustoszeć dużo wcześniej, zanim zostaną ogłoszone wyniki walki o Złotego Niedźwiedzia. Tylko najbardziej wytrwali nawet w festiwalowy piątek już od dziewiątej rano wyczekują na gwiazdy za rogiem Hotelu Hyatt przy Potsdamer Strasse...

Fascynujące jest to, że dziś nadal zbiera się autografy, a potem trzyma zapisaną przez aktora karteczkę w bezpiecznym miejscu i czci jak relikwię. Kto w tym roku odwiedził Berlin i powodował ekstatyczne omdlenia co wrażliwszej na hollywoodzkie wdzięki publiczności? Po czerwonym dywanie przeszła się m.in. Amanda Seyfried, Matt Damon, Gus Van Sant, Jeremy Irons, Małgośka Szumowska, Andrzej Chyra, Steven Soderbergh i James Franco, który jednak przemykał się ulicami prawie niezauważony.

Z tymi, którzy jeszcze określają siebie mianem gwiazd indie-biznesu - czyli młodymi, amerykańskimi twórcami pokazującymi swoje filmy w Panoramie lub Forum (wymieńmy choćby Matta Potterfielda, Daniela Carbone'a i Travisa Matthewsa) jest zupełnie inaczej. Ich berlińskie życie nocne nie ogranicza się do zamkniętych, eleganckich bankietów. Są otwarci na kontakty, prowadzą bardzo długie i wyczerpujące dysputy z widzami po seansach swoich filmów i są ciekawi, co myślą o nich dziennikarze. Ci ostatni jak zwykle mają swoje festiwalowe typy i regularnie uzupełnianą listę najlepszych filmów, którą można codziennie znaleźć na ostatniej stronie specjalnego wydania Screen International. Co plasuje się na pierwszym miejscu? Trochę napięcia: zacznijmy od ostatniej pozycji.

Reklama

Na niej jest najnowszy film z Shia LaBeoufem i Evan Rachel Wood - "The Necessary Death of Charlie Countryman" Fredrika Bonda - film określany mianem pustej, hipsterskiej wydmuszki. Tuż za nim, o kilka oczek wyżej znalazł się "Nun" ("Zakonnica") Guillame'a Niclouxa z Isabelle Huppert w roli głównej. To drugi w konkursie film - obok "W imię..." - podejmujący problem katolickiej religii i laickich, erotycznych, homoseksualnych pragnień.

Polska produkcja została jednak minimalnie wyżej oceniona niż francuski obraz. Małgośka Szumowska prześcignęła też Gusa Van Santa, który przyjechał na festiwal z "The Promised Land" i Thomasa Arslana, którego niemiecki western "Gold" przez jednego z polskich dziennikarzy, Piotra Czerkawskiego, został trafnie porównany do "Django" wykastrowanego z poczucia humoru. Krytycy oceniający konkursowe filmy na łamach Screen International (m.in. Scott Foundas z Village Voice, Nick James z Sight&Sound i Derek Malcolm z London Evening Standard) najwyżej umieścili na liście "Raj: Nadzieję" Ulricha Seidla, "Camille Claudel 1915" Bruno Dumonta i rumuński film "Child's Pose" Calina Petera Netzera.


Najlepsze notowania niezmiennie ma jednak "Gloria" Sebastiana Lelio, która przez długi czas była uważana za konkursowego faworyta. Dużo mógł jednak zmienić wczorajszy dzień. Podczas porannego seansu pokazano niemiecko-kazachskie "Harmony Lessons" Emira Baigazina. Od tamtej pory za kulisami słychać coraz głośniejsze szepty, bo coraz więcej dziennikarzy typuje film do nagrody głównej. O "Glorii" zaczyna się mówić już tylko w kontekście nagrody za najlepszą kobiecą rolę pierwszoplanową. Paulina Garcia musiałaby jednak pokonać Juliette Binoche, co według niektórych nie będzie najłatwiejszym zadaniem.

Co interesujące, w kontekście najlepszej męskiej roli bardzo głośno mówi się o Andrzeju Chyrze, który za rolę w filmie Szumowskiej został bardzo doceniony - i co najważniejsze - zauważony przez zagraniczną prasę. Wyniki już jutro. Czy Polska w końcu będzie świętować? Wielu już zaciera ręce, inni niedowierzają, kto będzie się śmiał ostatni?


Anna Bielak, Berlin

Czytaj nasze relacje z festiwalu w Berlinie! Zobacz nasz raport specjalny Berlinale 2013 - kliknij po więcej!

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama