Reklama

"Żyć szybko, umierać młodo": REŻYSER O FILMIE

Na początek chciałbym powiedzieć coś, co może niektórych zaskoczy, ale świat, który w swoich książkach pokazuje Breat Easton Ellis, jest mi w jakiś sposób bliski, a na pewno zrozumiały. Ludzie często nie lubią prozy Ellisa, tymczasem on opisuje świat, który bardzo dobrze zna. Być może nie wszyscy potrafią to dostrzec, ale Breat jest przede wszystkim satyrykiem społecznym. Pisze o tych rzeczach, które zaobserwował, a które najbardziej przeszkadzają mu w życiu codziennym. Myślę, że mam podobny co on sposób patrzenia na świat.

Pierwszy raz przeczytałem powieść „Rules of Attraction” będąc jeszcze w college’u Bennington, na zachodnim wybrzeżu. Moja szkoła do złudzenia przypominała tę opisaną przez Ellisa. Bennington to była szkoła sztuk pięknych, przeznaczona dla dzieciaków, mających do czynienia na co dzień z pieniędzmi i narkotykami. Czytałem tę książkę rozbawiony i zdumiony – zbyt wiele było tam sytuacji, które obserwowałem dookoła siebie. Wystarczyło, abym odłożył egzemplarz książki i rozejrzał się – dookoła przechodziło wielu bohaterów Ellisa.

Reklama

W ostatnich latach w kinie amerykańskim jeśli już pojawiały się jakieś filmy, których akcja rozgrywa się w college’u, były to przeważnie głupawe komedyjki w rodzaju „American Pie” czy „Ostrej jazdy”. Chciałem zrobić inny film. Może nie realistyczny, ale na pewno naturalistyczny. Korzystałem z przykłu Jeana Renoira. Zanim zrobił tuż przed wojną swoje „Reguły gry”, publiczność francuska oglądała przeważnie komedie. Może zabrzmi to pompatycznie, ale starałem się pokazać wynaturzenie pewnej mikrospołeczności w taki sam sposób, jak robił to w swoich filmach Bunuel. Pokazuję ludzi, którzy cały czas balansują na krawędzi przepaści, nie mając o tym zielonego pojęcia.

Kiedy opowiadałem o moich przemyśleniach George’owi Shapiro, przyszłemu producentowi filmu, podchodził do tego sceptycznie. „Mówisz o Renoirze” – powiedział mi – „pamiętaj, że wtedy ludzie, choć być może nie w pełni zdawali sobie z tego sprawę, znajdowali się w przededniu drugiej wojny światowej. Teraz mamy czasy pokoju”. Moja rozmowa z George’em odbyła się na kilka dni przed 11 września... W każdym razie styl końca lat trzydziestych z Francji zaważył na kształcie wizualnym mojego filmu. Na moją prośbę kostiumolog, Louise Frogley, korzystała wiele w swojej pracy z projektów i stylu Coco Chanel.

Ludzie, którzy widzieli film na próbnych pokazach, nazywali mnie albo moralistą, albo satyrykiem. Śmieszy mnie takie szufladkowanie. Pamiętam, jak po moim debiutanckim filmie, „Killing Zoe”, rozmawiałem dobre cztery godziny z jakimś dziennikarzem. Na początku spotkania powiedziałem mu: „Przede wszystkim nie jestem moralistą”. Na koniec rozmowy usłyszałem z ust tego dziennikarza: „Więc jest pan moralistą...” Wtedy uświadomiłem sobie, że ten facet chyba ma rację. Są dwa rodzaje moralizowania – jeden poprzez podawanie słusznych przykładów, drugi – pokazywanie, czego nie wolno robić. „Rules of Attraction” to na swój sposób moralitet, który można podciągnąć pod tę drugą kategorię.

Zdaję sobie sprawę, że często mój styl reżyserii porównywany jest do stylu na przykład Kubricka. Trzeba jednak pamiętać, że język kina został stworzony praktycznie od podstaw. Kiedy kino stawiało pierwsze kroki, musiało opierać się na teatrze i spektaklach muzycznych. Stąd pierwsze filmy pełne są szerokich ujęć przypominających obserwację sceny teatralnej z pozycji widowni. Przez lata język kina się rozwijał. Ale filmy Scorsesego mają wiele wspólnego z dziełami Kazana, a Kubricka – z Fritzem Langiem. Jeśli chodzi o mnie – jest we mnie trochę Kubricka, Polańskiego, Langa, czy Johna Boormana.

Filmowanie przebiegało niezwykle gładko. Nie było konfliktów. Mieliśmy niewielki budżet i sam jestem zdumiony, jak wiele rzeczy udało nam się zrobić. Wiele rzeczy mogło się posypać, tymczasem wszystko przebiegło bez jednej wpadki. „Rules of Attraction” było niezwykłym doświadczeniem w mojej karierze i jestem z tego filmu dumny, jak nigdy w życiu. Długo zastanawialiśmy się, czy filmie powinien zagrać Christian Bale, który w filmie „American Psycho” Mary Harron, zagrał Patricka Batemana, brata mojego głównego bohatera. Ostatecznie zrezygnował sam Christian. Może i dobrze się stało, bo w ten sposób Seam Bateman mógł w pełni zaistnieć własnym życiem.

Jak reżyserowałem sceny rozbierane? Miałem nadzieję, że uda mi się nadać tej sekwencji więcej energii, ale tego dnia przechodziłem zapalenie płuc i nie byłem w stanie w pełni się skoncentrować...

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Żyć szybko, umierać młodo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy