Reklama

"Sindbad: Legenda Siedmiu Mórz": STWORZENIA DUŻE I MAŁE

Sindbad nie jest jedyną postacią filmu, która ma zwierzaka. Eris ma swą własną menażerię, ale jej członków nie można by nazwać oswojonymi. Bogini często wypuszcza je, by siały na świecie chaos. Inspiracją dla stworzenia potworów Eris było niebo nocą. Wiele konstelacji zawdzięcza swe pochodzenie mitologii, filmowcy zaś uczynili je częścią mitologii związanej z Sindbadem.

Tim Johnson, reżyser filmu, jak sam siebie określa "maniak astronomii”, mówi: "Powołanie do ekranowego życia tych astronomicznych ikon, które bogini chaosu określa mianem swoich ulubieńców przysparzało nam dodatkowej zabawy w kreowaniu postaci Eris, ale jedocześnie sugerowało jej ogromną moc.”

Reklama

Patrick Gilmore wyjaśnia: "Konstelacja Cetus stałą się naszym potworem morskim, Aquila był inspiracją dla wykreowania olbrzymiego drapieżnego ptaka, Roca. Możecie ponadto zobaczyć Scorpiusa czy Draco... Oni wszyscy są częścią kosmicznego świata chaosu Eris”.

Gigantyczny potwór morski, Cetus, jest pierwszym ze "zwierzątek” Eris, które zostaną skonfrontowane z Sindbadem i to komputerowo wygenerowane stworzenie stanowiło ogromne wyzwanie dla animatorów CGI (Computer Generated Images), którzy mieli wprawić je w ruch. Morski potwór miał całą miriadę ruchomych części - głowę, ogon, macki, uszy, dolne kończyny, język - które musiały być kontrolowane niezależnie od siebie, co czyniło cały ten proces niezmiernie złożonym.

Komputerowo animowany ptak śnieżny o imieniu Roc przedstawiał sobą inny rodzaj wyzwań. Nie tylko był on rozmiaru odrzutowca, ale też przy każdym swym ruchu generował burzę śnieżną. Doug Ikeler, nadzorujący efekty 3D (trójwymiarowe), odnotowuje: "Kiedykolwiek fruwa, unosi się za nim burza śnieżna, ale nie mogła ona wyglądać jak padający śnieg; to śnieg, który wygląda jak złapany w wir wywołany przez jego trzepoczące skrzydła. Wygląda to jak ręcznie rysowany, wirujący naturalnie śnieg i było to dla nas poważne wyzwanie”.

Syreny, które nie wyglądały bynajmniej jak potwory, stanowiły najniebezpieczniejsze stworzenia, z którymi zmierzyć musieli się Sindbad, Marina i załoga statku, a jednocześnie były one bardzo skomplikowane z punktu widzenia animacji. Johnson komentuje: "Syreny to mitologiczne kobiety, które śpiewają pieśni, które pozdrawiają żeglarzy i powodują, że ci rozbijają się o skały i toną. Chcieliśmy, by nasze syreny wyglądały tajemniczo i jakby powstawały wprost z wody. Mnóstwo czasu i wysiłków poświęciliśmy na wykorzystanie animowanych sylwetek kobiet i zamienianiu ich w żywe fontanny. Kiedy syreny powstają z wody, bryzgają do góry wodą, tworząc jakby fale, unoszą się w powietrzu, a potem rozpadają się w miliony kropli wody, kiedy próbują zmieść mężczyzn z pokładu statku”.

Aby schoreografować pełne gracji ruchy Syren, animatorzy 3D, pod przewodnictwem Michelle Cowart, studiowali ruchy typowe dla gimnastyków oraz tancerzy baletowych i współczesnych. Przyglądali się ponadto fotografiom podwodnym aby przedstawić płynność uwodzicielek. Początkowo wykreowane trójwymiarowe postacie wyglądały bardziej jak nagie, srebrzyste, plastykowe kobiety, do czasu aż kontrolę przejął zespół ds. efektów specjalnych. Specjaliści ds. Efektów wykorzystali systemy cząsteczek dla wykreowania spływających draperii wodnych, które nadały Syrenom płynny wygląd.

Włosy syren, które wzmacniają ich nieziemski wygląd, zajęły animatorom najwięcej czasu. Każda syrena miała 16 pasm włosów, a każdemu z nich nadawało kształt siedem niezależnych od siebie zespołów. Problem stanowił fakt, że nawet kiedy każde z poszczególnych pasm pięknie się poruszało, nie zawsze wszystkie pasma poruszały się pięknie razem, w rezultacie syrena wyglądała raczej jak Meduza. Ponadto, animatorzy nie wiedzieli dokładnie, jaki będzie rezultat końcowy, po zakończeniu pracy przez specjalistów ds. efektów, a zatem trwały nieustające konsultacje między dwoma zespołami, aby uzyskać poprawny efekt.

Po uniknięciu syren, Sindbad i Marina nie znajdują wytchnienia nawet na małej tropikalnej wyspie. Mała wyspa jest w rzeczywistości wielką rybą, przy której nawet największy wieloryb wyglądałby jak mała rybka. Podczas podniecającej sekwencji ucieczki, Rybia Wyspa ciągnie za sobą "Chimerę" (statek), porywając załogę w szaleńczą jazdę, która stanowi test na hart ducha nawet dla najbardziej doświadczonych podróżników morskich.

Doug Ikeler tak to opisuje: "Ta stosunkowo mała łódź jest ciągnięta za rybą, która ma tysiące stóp długości, co powoduje powstanie za nią ogromnej fali. Łódź znajduje się w środku tego toru wodnego, rozbryzgując naokoło wodę. Musieliśmy przedstawić te olbrzymie bryzgi, białą wodę oraz parę. Ta scena miała jakieś różnych pięćdziesiąt warstw, by woda wyglądała jak prawdziwa woda”.

Mimo ogromnego postępu technicznego animacji, animowanie wody jest wciąż ogromnym wyzwaniem. Zgodnie z tytułem: "Sindbad: Legenda Siedmiu Mórz”, historia ta dzieje się niemal wyłącznie na wodzie, co uczyniło pracę animatorów znacznie trudniejszą.

Patrick Gilmore zauważa, że dzięki pomocy stałego dostawcy technologii dla Dreamworks, firmy Hewlett-Packard, zespół ds. efektów specjalnych znalazł sposób na przyspieszenie pracy. "Zamiast "składania” oceanu dla poszczególnych ujęć, zdecydowali się na "zbudowanie” całego oceanu i stosowanie go, gdy istniała potrzeba. Mieliśmy do dyspozycji cały ocean i mogliśmy wykonać tyle ujęć, ile potrzebowaliśmy dla filmu”.

Ikeler wyjaśnia, "Potrzebowaliśmy pokazywać ocean w niemal każdej scenie filmu, więc poświęciliśmy dużo czasu na napisaniu software’u, który pozwoliłby nam "podłączać się do biblioteki oceanu”. Kiedy gotowa była symulacja oceanu, pozwalaliśmy grać jej przez około 1000 klatek, co dawało efekt oceanu na wielką skalę. Potem mówiliśmy każdemu: gotowe, zrobione. Masz swój ocean. Weź kamerę i filmuj go, pod jakimkolwiek chcesz kątem”.

Innowacje w animacji następują tak gwałtownie, że filmowcy mogli, "zaczynać od końca” w odniesieniu do technologii. Jeffrey Katzenberg twierdzi: "Jak żaden inny film, nad którym pracowałem wcześniej, w przypadku "Sindbada” technologia musiała nadążać za naszą ambicją w stosunku do tego filmu, a nie odwrotnie.”

Tim Johnson zgadza się z tą opinią: "Sindbad” powstawał przez ponad trzy lata i kiedy planujesz coś na tak długo przed premierą, musisz wierzyć, biorąc pod uwagę postęp w technice robienia filmów, że możesz zrobić coś, co sobie tylko do tej pory wyobrażałeś. Nie wiedzieliśmy, jak zamierzamy to zrobić, ale mieliśmy czas i niewiarygodnie uzdolnionych ludzi wokół siebie, których zadaniem było to wymyślić”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Sindbad: Legenda Siedmiu Mórz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy