Reklama

"Rysa": WYWIAD Z KRZYSZTOFEM STROIŃSKIM

Jan, postać, którą Pan gra, skrywa pewną tajemnicę. Łatwo było wcielić się w tę rolę?

Tajemnica to jest słowo trochę na wyrost. Ale faktycznie, ten mężczyzna skrywa pewien sekret. Nie wiadomo tylko czy on pewne fakty ze swojej przeszłości wyparł ze świadomości, czy po prostu o nich zapomniał, czy też nie konfrontował się z tymi wspomnieniami wskutek pewnego zakłamania. Historia dotyczy epizodu z jego przeszłości. My nazywaliśmy to na planie po prostu kłamstwem. I tak do tego też podchodziliśmy - jak do kłamstwa, którego człowiek nie powinien był się dopuszczać. Wszystko zresztą w tej opowieści dotyczy opozycji prawda-fałsz. Tych przeciwstawień. I konsekwencji. Jeśli dopuszczamy się czegoś, powinniśmy mieć świadomość, że wcześniej czy później przeszłość nas dopadnie.

Reklama

W tym filmie jednak przeszłość dopada nie tylko sprawcę. Jest także i ofiara.

Głównym bohaterem tego filmu jest Joanna, kobieta, która stanęła wobec ogromnego dylematu. Co zrobić z człowiekiem, który okazał się nielojalny i fałszywy. W zasadzie cały jej związek oparty jest na fałszywym założeniu. A jednocześnie oboje dają dowody na to, że było to wspaniałe wspólne życie. Przeszłość uderza nie tylko w sprawce, rykoszetem sieje pustkę wokół. Staraliśmy się nie pokazywać sposobów na kamuflowanie tego, chcieliśmy pokazać, jak człowiek przeżywa to naprawdę. Nie zapominajmy, że mówimy o ludziach bardzo świadomych, o uformowanym kręgosłupie moralnym. Jan, czyli oskarżony przyjmuje pozycję neutralną. Jest zaskoczony zachowaniem Joanny, jej postawą. Tym bardziej, że jeszcze niczego mu nie udowodniono, żadnych dowodów nie zebrano przeciwko niemu.

Ale w tym filmie żadna ze stron nie wydaje się jednoznacznie dobra.

To prawda. Nasza sytuacja jest określona ideologicznie, ale nam przede wszystkim zależało na tym by opowiedzieć o bezradności ludzkiej. O byciu w potrzasku. Interesowały nas motywy tych ludzi: co było momentem inicjującym miłość tej pary - czy to było zauroczenie młodych ludzi na studiach, czy też misja lub zadanie tego człowieka - nawet jeśli było ono bardzo małe i błahe to stawia w wątpliwość ich całe dotychczasowe życie. Zastanawialiśmy się czy mogły być w ich życiu takie momenty, w których być może powinno dojść do jego wyznania. I doszliśmy do wniosku, że chyba każdy moment byłby momentem nieodpowiednim. Jeżeli się tego nie wyznało na początku, to potem nie ma już na to szansy. Oboje są ofiarami tego kłamstwa sprzed lat.

Podkreśla Pan, że nie lubi opowiadać o swojej pracy, za to woli podporządkować się woli reżysera. Czego wymagał Michał Rosa na planie, czy wizje Panów względem postaci były podobne?

Wszyscy, którzy znają Michała Rosę, wiedzą, że jest to delikatny i subtelny człowiek, ostatni, który chciałby urazić rozmówcę, nawet, jeśli nie do końca podziela jego pogląd. Natomiast jest bardzo zdecydowany, jeśli chodzi o egzekwowanie tego, co chce uzyskać na planie. Jeśli chodzi o wizje - my po prostu sporo dyskutowaliśmy. Kiedy już przystąpiliśmy do prób wątpliwości nie było, bardziej chodziło o ustalenie szczegółów i temperatury uczuć naszych bohaterów. Nie chcieliśmy także robić z całej historii jakiegoś wielkiego dramatu. Chyba od razu byliśmy zgodni, co do tego, że powinna być to skromna, prosta historia.

To niepierwsza współpraca Panów. Wcześniej zagrał Pan w filmie "Co słonko widziało?". Czym według Pana wyróżnia się filmowe pismo Michała Rosy?

Jego atuty to szczerość, oszczędność w operowaniu środkami wyrazu, nieoczywistość opowiadanych historii i to, że nigdy nie są to problemy podane wprost. Przy konstruowaniu postaci Michał nigdy nie wymagał ode mnie wydobywania ich charakterystyczności. Chodzi o prawdę i ta prawda ma być skromna. Ostatnia rzecz, o której człowiek myśli grając u niego to jest żeby "zagrać" jakąś postać. On wymaga skromnego i prostego komunikatu. I ma niezwykły słuch - jest wyczulony na kłamstwo.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Rysa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy