Reklama

"Niebo": PRODUCENCI O FILMIE

"Biegnąc z Tomem Tykwerem", albo jak to się stało, że po siedmiu latach działalności X Filme bardzo się zmienił, zachowując jednocześnie swój własny charakter...

Maria Kopf, producent X Filme

Wszystko zaczęło się w 1994 roku od kilku pożyczonych biurek, które umieściliśmy w pomieszczeniu znajdującym się na tyłach kina "Sputnik". Początkowo telefon nie dzwonił zbyt często, a my nie byliśmy zdecydowani kto ma go odbierać - ja czy Stefan Arndt. Tom Tykwer wpadał do nas czasami; dyskutowaliśmy o filmach, które puszczał w swoim kinie "Moviemento", i o tych, które my emitowaliśmy w "Sputniku". Żartowaliśmy sobie z jego dziwacznego pomysłu organizowania podwójnych seansów niemal w środku nocy; dziś takie praktyki wydają się co najmniej prehistoryczne.

Reklama

Wkrótce zrealizowaliśmy nasz pierwszy film, "Stille Nacht" (Cicha noc) w reżyserii Dani'ego Levy, i nareszcie coś zaczęło się dziać. Wolfgang Becker i Tom zniknęli na jakiś czas z horyzontu, by zająć się pisaniem scenariusza do "Das Leben ist eine Baustelle" (Masz tylko życie). Mniej więcej w tym samym czasie, lub nieco wcześniej, Tom napisał samodzielny scenariusz, "Winter Sleepers", niezwykłą historię o człowieku cierpiącym na amnezję.

Przyznaję, że do realizacji tego obrazu przystąpiliśmy dosyć naiwnie; zaplanowaliśmy więcej, niż zdołaliśmy wykonać w ciągu dni zdjęciowych. Na dodatek mieliśmy spore problemy ze śniegiem, którego w marcu nie jest w Bawarii zbyt wiele. Trzeba było dowozić go na plan ciężarówkami aż z Austrii. W kierownika produkcji dosłownie strzelił piorun i biedak wylądował w szpitalu. To był koszmar - nigdy przedtem, ani potem nie przeżyliśmy czegoś podobnego. Obawialiśmy się, że te techniczne i personalne kłopoty odbiją się fatalnie na samym filmie, ale wszystko zakończyło się wyjątkowo pomyślnie. Efekt był wart naszego poświęcenia - "Winter Sleepers" zdobył dla nas drugą niemiecką nagrodę filmową. Pierwszą otrzymaliśmy za "Masz tylko życie". Po wręczeniu nagród Wolfgang Becker dosyć długo tańczył z Dianą Ross. Niestety nie zachowały się żadne zdjęcia.

Niedługo po zakończeniu "Winter Sleepers" Tom Tykwer przyniósł do biura kolejny scenariusz. "Biegnij Lola biegnij" miał być niedużym, niezbyt drogim filmem. Pół roku później zaczęliśmy zdjęcia. Realizacja szła znakomicie i postanowiliśmy dorzucić nieco do budżetu. Okazało się, że była to bardzo trafna decyzja.

Świetnie się bawiliśmy na planie, i później, asystując przy montażu, przesłuchując ścieżkę dźwiękową. W pamiętny czwartek, kiedy film wszedł na ekrany, wszyscy siedzieliśmy na balkonie i oglądaliśmy telewizję. Ktoś z nas co chwilę dzwonił do kin, po informacje o frekwencji.

Wielki międzynarodowy sukces przyszedł w Toronto w 1998 roku. Nie byliśmy w ogóle przygotowani na sposób, w jaki się przejawił. To było jak fala po trzęsieniu ziemi. Godziny negocjacji z konkurencyjnymi dystrybutorami amerykańskimi, oferty, groźby, ugody, prawnicy. Dobijanie targu. Później Sundance Film Festival, nagroda publiczności, hordy agentów, setki propozycji scenariuszy dla Toma, niektóre bardzo lukratywne. Międzynarodowe zainteresowanie X Filme i naszą działalnością. Franka Potente (Lola) w roli międzynarodowej gwiazdy. W jednym z drewnianych domków wypoczynkowych w pokrytych śniegiem górach w Sundance poznaliśmy Harveya Wiensteina. Proponuje Tomowi "Niebo".

Niezależnie od całego zamieszania wokół jego osoby, Tom, tak jak wcześniej postanowił, nakręcił swój kolejny film " Księżniczka i wojownik". Realizacja dobiegła końca w maju 2000 i w tym czasie rozpoczęliśmy przygotowania do zdjęć w Turynie, Montepulciano i Bottrop. Cate Blanchett bardzo podobało się w Nadrenii-Północnej Westfalii, gdyż tamtejszy krajobraz przypominał jej Anglię. Z kolei nasi włoscy współpracownicy byli zadowoleni z chłodnego niemieckiego lata, í z tego, że ani oni, ani sprzęt nie przegrzeją się w studio.

"Niebo" to do tej pory nasz najbardziej wysokobudżetowy film i olbrzymi krok naprzód, jeśli chodzi o profesjonalny wizerunek X Filme. Zgłosili się do nas interesujący młodzi reżyserzy. Ich filmy mówią o najistotniejszych i najintymniejszych sprawach dotyczących człowieka, zmuszają do weryfikacji poglądów na kino i życie nas, producentów. Dzięki nim X Filme zachowuje swój niepowtarzalny charakter i przesłanie - szukać wciąż nowych odpowiedzi.

"To się nie może udać!"

William Horberg, producent wykonawczy, Mirage Films (Miramax)

O scenariuszu Krzysztofa Kieślowskiego "Niebo" po raz pierwszy usłyszałem od mojej przyjaciółki Agnieszki Holland. Już wtedy ten scenariusz był legendą: ostatni film napisany przez genialnego, przedwcześnie zmarłego reżysera. Film, którego nie zdążył zrealizować. "Niebo" miało stanowić pierwszą część wymyślonej przez niego trylogii "Niebo, Piekło, Czyściec", kolejnej antologii, formy, w której Kieślowski znajdował twórcze spełnienie.

Nie pamiętam dokładnie kiedy po raz pierwszy przeczytałem "Niebo". Przypuszczam, że treatment krążył po Hollywood i został łapczywie przechwycony przez garstkę szczęśliwców. Jednym z nich był mój partner z Mirage, Sydney Pollack. Zawsze z nabożnym uwielbieniem śledził wszystko, co nakręcił Kieślowski; uważał, że polski reżyser jest prawdopodobnie najwybitniejszym filmowcem wszechczasów.

Kolejny raz usłyszałem o "Niebie", kiedy jego realizację zaproponowano Anthony'emu Minghelli, z którym miałem przyjemność współpracować przy "Utalentowanym Panu Ripley". Obydwaj podziwialiśmy u Kieślowskiego niezwykłe połączenie niemal dziennikarskiego sposobu prowadzenia narracji z poetycką alegorią.

W maju 2000 wraz z Minghellą - który w międzyczasie dołączył do Mirage Films i został partnerem moim i Sydneya Pollacka - wylądowałem na lotnisku Tegel w Berlinie, by spotkać się z Tomem Tykwerem i jego ludźmi z X Filme. Miałem niejasne wrażenie, że biorę udział w igraszkach Przeznaczenia - całkiem jak z filmów Kieślowskiego.

Na to pierwsze spotkanie szliśmy jak na hollywoodzką wersję przymusowego wesela, gdzie panna młoda jest w ciąży, pan młody tylko czeka okazji, żeby czmychnąć, ale ojciec narzeczonej trzyma go pod pistoletem, żeby cała sprawa doszła do skutku. W roli pana młodego byliśmy my, panny młodej Tom Tykwer i jego europejscy producenci, a rolę ojca grał Miramax, który chciał nas skojarzyć w imię wyższej sprawy.

Realizacja "Nieba" rozpoczęła się pod egidą francuskiego domu produkcyjnego Noe Productions, następnie została wzięta pod skrzydła Harveya Wiensteina z Miramax, amerykańskiego dystrybutora filmów Kieślowskiego i wielkiego wielbiciela jego twórczości. Harvey zwrócił się z prośbą do Toma, by ten pozwolił na nasz udział w realizacji z ramienia Miramax. Podejrzewam, że mieliśmy zostać pośrednikami w ewentualnych negocjacjach, na wypadek gdyby pojawiły się jakieś problemy, które pojawiają się niemal zawsze, gdy europejski reżyser, przyzwyczajony do niezależnego trybu pracy, po raz pierwszy realizuje film finansowany przez dużą amerykańską wytwórnię.

"To się nie może udać", pomyślałem, gdy Anthony Minghella powiedział mi, że nie jest pewien, co tak naprawdę mamy wnieść do filmu.

Kiedy w ten wiosenny dzień otworzyliśmy drzwi hotelowego pokoju, twarze, które nas przywitały były uprzejme i życzliwe, ale nie widać było, byśmy zrobili jakieś większe wrażenie. Wszystko jednak poszło nadzwyczaj gładko. Udało nam się nawet znaleźć wspólny język na temat tego, jak połączyć kruchość tego europejskiego przedsięwzięcia i nie stracić po drodze jego subtelności, z często sprzecznymi oczekiwaniami i gustami amerykańskiej publiczności.

I tak, choć trudno w to uwierzyć, dwa lata później, pomimo wszystkich przeszkód, nie tylko nadal wszyscy jeszcze ze sobą rozmawiamy, ale okazuje się, że ta nasza nieprawdopodobna hybryda - polski scenariusz, niemiecki reżyser, francuscy, amerykańscy i niemieccy producenci, australijska aktorka w roli głównej, Amerykanin włoskiego pochodzenia jako jej ukochany, zdjęcia we Włoszech i Niemczech - posiada autentyczną, własną, silną indywidualność.

"Niebo" to nie remake, ani hołd dla nieżyjącego twórcy, który zawsze mówił niepowtarzalnym, specyficznym językiem. To nowe, świeże, odrębne dzieło żyjące własnym życiem, noszące wszelkie znamiona unikalnego, już dziś rozpoznawalnego stylu Toma Tykwera, któremu udało się wybrnąć z labiryntu sugestii doradców i współpracowników z właściwą sobie elegancją i niesłabnącym poczuciem humoru, i zrealizować ten niezwykły film.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Niebo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy