Reklama

"Faceci od kuchni": MICHAEL YOUN - WYWIAD

Co zadecydowało, że zagrałeś w tym filmie?

- Spodobał mi się pomysł Daniela. Był bardzo na czasie. Uwielbiam filmy z udziałem Louisa de Funesa, a zwłaszcza Skrzydełko czy nóżka, w którym zagrał Coluche. Właśnie ten film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Odnalazłem w nim prawdziwego ducha komedii. Podobnie było podczas lektury scenariusza Facetów od kuchni. Znalazłem w nim świetne narzędzia komediowe. Dzięki nim można wykreować świat, o którym ludzie marzą i który ich dotyczy, ponieważ, czy tego chcemy, czy nie, wszyscy musimy jeść.

Reklama

- Daniel chciał zrealizować film zabawny, ciepły w odbiorze, z pozytywnymi akcentami. To było także moim pragnieniem: zagrać w filmie bez prowokacyjnego humoru. Nie wiem, ale może to dlatego, że jestem coraz starszy i zostałem tatą! Drugim kluczowym punktem była chęć zagrania z Jeanem Reno. Gdy dowiedziałem się, że mamy tworzyć duet w filmie Daniela z emocji dostałem gęsiej skórki i dreszczy. Przed rozpoczęciem zdjęć, cały czas obawiałem się, że Jean zaangażuje się w inny projekt! A jednak zjawił się na planie. Jean należy do tych ludzi, którzy wyzwalają we mnie chęć do wzbicia się na wyżyny profesjonalizmu. To aktor, który ma instynkt. Wie, gdzie tkwi prawda, potrafi wywęszyć talent. Byłem z siebie bardzo dumny, ponieważ miałem zagrać z tą wielką osobowością kina. Byłem do tego stopnia podekscytowany, że niewiele brakowało, a popsułbym nasze pierwsze ujęcie.

- Jestem wielkim miłośnikiem dobrej kuchni. Nie ma znaczenia, czy chodzi o gotowanie, czy jedzenie. Podobnie moja żona. Jest w tym coś z ducha epikureizmu. Doskonale się uzupełniamy, tyle że ja uwielbiam gotować, ona zaś ucztować. Moje menu jest dość zróżnicowane. Lubię przyrządzać kaczkę w pomarańczach, lasagne ze szpinakiem, gulasz, albo potrawkę z cielęciny, zapiekanki, ryby... W zasadzie, moja kuchnia jest śródziemnomorska. Używam dużo czosnku, oliwy z oliwek, warzyw. Podczas zdjęć jedną z największych atrakcji i przyjemności były lekcje gotowania z mistrzem Alainem Ducassem. Spędziłem u niego tydzień. Nauczył mnie różnych procedur i technik, a także jak posługiwać się nożami, sprzętem kuchennym. Między innymi dowiedziałem się, że w ekskluzywnej restauracji nie kroimy pomidora tak, jak to robimy w domu. Musiałem również oswoić się z terminologią i rytmem pracy ekipy. W kuchni jest trochę jak w wojsku: to taka mała, zhierarchizowana społeczność, w której każdy musi wypełnić swoje zadanie. Nawet jeśli Jacky nie zawsze przestrzega kuchennego protokołu, to kultura, którą liznąłem w kuchni i na lekcjach mistrza Alaina pozwoliła mi uwiarygodnić moją postać.

Jakie jest Twoje zdanie na temat debaty o kuchni tradycyjnej i awangardowej?

- Rzeczywiście, zauważyłem, że profesjonaliści traktuję tę debatę bardzo poważnie. Gdy wspomniałem mistrzowi Alainowi o kuchni molekularnej natychmiast pokazał pazury. Ponad wiek temu pojawił się "rewolucjonista" kulinarny - August Escoffier. Najpierw skodyfikował kuchnię, a potem ustanowił kanon zespołu. Ludzie ze świata wykwintnej kuchni byli zbulwersowani. W rzeczywistości, dzięki "zbuntowanemu" Augustowi świat poznał "nową kuchnię francuską ". Robuchon, Troisgros, Ducasse, Bocuse - są jego spadkobiercami, tyle że to, co było wówczas nowością, dziś stało się tradycją. I to właśnie dzięki nim zawdzięczamy wspaniałą reputację kuchni francuskiej znanej na całym świecie.

- Całkiem niedawno, Anglicy, ale przede wszystkim Hiszpanię, jak Terran Adria, stworzyli kuchnię molekularną, wyznaczając tym samym nowe podejście do sztuki kulinarnej. W istocie, gdy spróbowałem potrawy tej kuchni, natychmiast uświadomiłem sobie, że nigdy czegoś podobnego nie jadłem. Poczułem przedziwne sensacje: jakieś trzaski i mini-eksplozje. Zresztą, nie tylko w ustach, ale także w nosie. Ta kuchnia przemawia do zmysłów.

- Wielcy mistrzowie francuscy potrzebują w kuchni wspaniałych produktów. Dla mistrzów kuchni molekularnej nie ma to większego znaczenia. Pocieszające jest to, że niektórym kucharzom francuskim udaje się połączyć te dwa kulinarne nurty: tradycyjny i awangardowy. I w tym widzę przyszłość. Uważam, że nie należy radykalizować ani jednego, ani drugiego podejścia do sztuki kulinarnej, tylko rozkoszować się tym, co najlepsze.

Jak budowałeś swoją rolę?

- Łatwiej jest znaleźć w sobie cechy postaci, niż je adoptować. Dlatego szukałem cech, które były nam wspólne. Daniel powiedział, że postać jest miła, niezbyt szorstka, a na początku nawet odważna. Dopiero w miarę rozwoju akcji poznajemy, kim naprawdę jest Jacky. Biorąc pod uwagę jego łagodne usposobienie, musiałem pohamować swoją przesadną ekspresję. Mimo to praca nad rolą sprawiła mi wielką frajdę.

Jak przebiegała praca w tym nieco innym rejestrze?

- Jestem ciekaw wszystkiego. Interesuje mnie każdy aspekt tego rzemiosła. Jestem tak zafascynowany grą na planie, czy na scenie, że mógłbym wcielić się w mojego znienawidzonego wroga, czy perfidnego drania. Gdy wyobrażam sobie, co moja postać myśli i jak reaguje, czuję się jakbym był w innym wymiarze. Wykonywanie zawodu aktora pozwala mi bardziej akceptować nie tylko siebie, ale również innych. Każda zagrana przeze mnie postać sprawia, że moja osobowość wzbogaca się o nowy aspekt rzeczywistości, a przy tym czuję jakąś odnowę i zmianę. Jest to jak powiew świeżego powietrza.

Czasem widzimy w filmie sytuacje typowo burleskowe, które idealnie pasują do fabuły. Co o tym sądzisz?

- Daniel chciał zrealizować film w tonacji burleskowej. Oczywiście, w burlesce czuję się jak w domu. Ale początkowo wahałem się. Jednak ostatecznie to on miał rację, ponieważ burleska doskonale wpisuje się w tę historię, tym bardziej, że Daniel zadbał o realizm, a także uwypuklił ludzkie słabości. Przegadaliśmy wiele godzin, ponieważ zależało mi na zdefiniowaniu wiarygodności postaci w sytuacjach ekstremalnych.

Jak przebiegała współpraca z Jeanem Reno?

- Nasz duet od razu wszedł na ten sam diapazon. To się widzi i czuje podczas oglądania filmu. Mamy parę: wielkiego, władczego gbura oraz małego, skaczącego na wszystkie strony pajaca. Zresztą, także poza planem niewiele różniliśmy się od naszych postaci. On był jak dowódca, a ja, niczym głupi adiutant, opowiadałem mu jakieś bzdury. Natychmiast polubiliśmy się. Jean ma wiele zalet. W rozmowach z aktorami, czy technikami zawsze okazuje im szacunek. Zawsze nastawiony jest na dialog, zrozumienie i wymianę poglądów. Wiem, że tego nie lubi, gdy tak się o nim mówi, ale ma w sobie coś z Ventury, czy Gabina. Ten szacunek do innych odnajdujemy w jego pracy, na planie i poza nim.

A inni aktorzy?

- Raphaëlle Agogué zagrała w Obławie. Była po prostu genialna. Ponieważ byłem przekonany, że jest Niemką zapytałem ją: "Jak to się stało, że tak pięknie mówisz po francusku?" Naprawdę, zasługuje na podziw: jest świeża, iskrząca, łagodna i do tego piękna. Nie trudno zgadnąć, że Jacky wręcz ubóstwia swoją żonę. Z miłości do niej jest gotów zrezygnować z marzenia swojego życia.

Bardzo miło wspominam sceny z Julienem Boisselierem. To była świetna zabawa. Julien jak mało kto zna się na rzemiośle, a przy tym potrafi być przyjacielski i rozładować kłopotliwą sytuację. Kiedyś, gdy mieliśmy bardzo trudny dzień ni z tego, ni z owego, ogarnął nas dziki śmiech. Julien jest aktorem wyrazistym. W swoich interpretacjach lubi podejmować ryzykowne rozwiązania, co na planie nie było takie łatwe, ponieważ było nas dwóch.

Co sądzisz o pracy z Danielem Cohenem?

- Daniel jest z natury człowiekiem otwartym. Uważnie słuchał naszych propozycji dotyczących zmian w scenariuszu, co można usunąć, co ulepszyć... Jean i ja wręcz bombardowaliśmy go nowymi rozwiązaniami. Dzisiaj wiem, że dokonanie tylu zmian nie było dla Daniela zbyt łatwe. A jednak wykorzystał wiele naszych sugestii, ponieważ chodziło o udaną realizację jego projektu. W pracy z zespołem zawsze okazuje zrozumienie. Jest zabawny, a w trudnych sytuacjach potrafi być też czuły.

Jak się czułeś oglądając film?

- Odkryłem jego delikatną, iskrzącą i łagodną stronę. Przeczuwałem ją już podczas lektury scenariusza, jednak nie zdawałem sobie z tego sprawy na planie filmowym.

Byłem mile zaskoczony dynamiką filmu, który sprawia, że czujesz się głodny, wraca ci dobry humor i zaczynasz dostrzegać dobre strony życia.

Co odkryłeś w sobie dzięki tej postaci?

- Smak finezji. Ta rola dała mi okazję do zagrania postaci delikatnej przy zastosowaniu wyważonej ekspresji. Grałem w duecie z kimś, kto wywodził się z nieznanego mi świata. Nie ukrywam, że miałem wielkie obawy przed wejściem w szranki z Jeanem Reno. Nie widziałem, co mnie czeka i jak potoczą się sprawy. To doświadczenie nauczyło mnie również, że nie istnieją żadne granice, że w tym fachu wszystko jest możliwe. Od chwili rozpoczęcia pracy nad rolą, od momentu, w którym zagłębiamy się w świat postaci odkrywamy tkwiący w nas potencjał.

Jak będziesz wspominał tę przygodę?

- Na dzień przed nakręceniem końcowej sceny zostałem tatą. Byłem w siódmym niebie. Zmieniałem tekst, improwizowałem, zza planu podały salwy śmiechu, a ja byłem szczęśliwy jak skowronek. Gdybym mógł za każdym razem wchodzić na plan z taką beztroską, naiwnością i energią, byłoby idealnie. Nawet rano, gdy nie miałem ochoty zostawiać żony oraz dziecka na planie odczuwałem prawdziwą radość. Zabawne, ale dwa dni później kręciliśmy scenę, w której mój bohater oznajmia, że został tatą. To było dziwne i bardzo silne przeżycie. Wracając do spraw zawodowych chcę powiedzieć, że największą satysfakcję sprawia mi pisanie scenariuszy i reżyseria. Jednak dzięki Facetom od kuchni odkryłem, że jako aktor też mogę czerpać przyjemne, graniczące ze szczęściem doznania. To tak, jakbym złapał oddech i naładował baterie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Faceci od kuchni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy