Reklama

"Dziecko": Z BRAĆMI DARDENNE ROZMAWIA OLIVIER BOMBARDA

Ta młoda dziewczyna spotkana podczas realizacji wcześniejszego filmu, zainspirowała rozpoczęcie prac nad Dzieckiem. Dlaczego tak bardzo zapadła wam w pamięci?

Jean-Pierre Dardenne: Dlatego, że była sama i przez to, że w sposób tak gwałtowny, tak dziki, przemierzała z dzieckiem ulicę. Odnieśliśmy wrażenie, że chciała się go pozbyć po prostu z nim spacerując. Widzieliśmy ją wiele razy, ponieważ przez kilka dni kręciliśmy w tym samym miejscu.

Zadaliśmy sobie pytanie: co to znaczy mieć dzisiaj dziecko? Co zrobić z dzieckiem, które się pojawia, które nie jest rzeczą taką jak inne, ale które wplątuje nas w tą tajemniczą więź, jaką jest macierzyństwo lub ojcostwo, coś, co łączy jak nic innego na świecie.

Reklama

Jak to może dziś wyglądać dla młodego chłopca, który bez wątpienia sam nadal jest dzieckiem, i który nie odczuwa przywiązania do niczego. Chłopiec w filmie bierze rzeczy i odrzuca, znajduje się w stanie ciągłej, absolutnej natychmiastowości. Tak naprawdę nie posiada żadnego środka ciężkości. Niezbyt dobrze wie gdzie i dlaczego jest.

Luc Dardenne: Jeśli obraz tej kobiety i dziecka tak nas prześladował, to dlatego, że zostawiła nam miejsce na wymyślenie brakującej, naszym zdaniem, postaci. Niech by to był ojciec lub kochanek, ale chodziło o kogoś, kogo w tym miejscu brakowało, kogo nigdy tam nie było. Gdybyśmy ją zobaczyli spacerującą z dzieckiem zawsze w towarzystwie chłopca, być może później nie mówilibyśmy o niej aż tyle. Ale wszystko wzięło swój początek właśnie z tej nieobecności.

Podczas realizacji zawsze pozwalacie sobie na wprowadzanie zmian do scenariusza. Czy w podobny sposób, jak to robił Robert Bresson, staracie się uchwycić prawdę podczas zdjęć i w jaki sposób działacie, by ją osiągnąć?

Jean-Pierre Dardenne: Prawdę, ale jaką? Tym, co próbujemy osiągnąć jest to, aby aktorzy i aktorki nie starali się wyrazić wnętrza, które chcieliby posiadać. Wychodzimy trochę z tego pomysłu, że kamera jest bezlitosna i jeśli tylko istnieje chęć aktora do wyrażenia czegokolwiek kamera to widzi, więc i my to zobaczymy, i to się nie uda.

I właśnie z tego powodu staramy się na planie powtarzać wyuczone ruchy, bez grania. Chodzi o to, aby ustalić, w jaki sposób aktor ma się poruszać, aby kamera mogła zobaczyć nie jego coś wyrażającego, tylko jego zachowanie. W tym momencie, kamera już nie śledzi wnętrza postaci, które aktor chciał pokazać przez swoją grę. W filmie, z Jérémiem czy Déborah, bardzo szybko udało nam się osiągnąć ten rodzaj zachowania, który unika prób aktorskiej ekspresji. Ale jest przecież tylu twórców, którzy pracują tak jak my, nie ma w tym nic szczególnego.

Jesteście znani z tego, że robicie wiele dubli. Okres zdjęciowy to dla was pole do eksperymentowania?

Luc Dardenne: Czasami jedno ujęcie kręcimy dwadzieścia, trzydzieści razy, a potem okazuje się, że zachowujemy drugie podejście, albo nawet pierwsze. Przeciwnie do tego, co możnaby myśleć, to nie te pierwsze zawierają w sobie najwięcej bogactwa, są najbardziej nieoczekiwane, czy żywe. Kiedy wiele razy powtarzamy ujęcie pojawia się chwila, w której wszyscy trochę się rozprężają. Być może właśnie w tym momencie coś dobrego może się wydarzyć.

Jean-Pierre Dardenne: Należy zmęczyć aktora. Kiedy jest zmęczony, kiedy dzień chyli się ku zachodowi i nie ma już zbyt dużo czasu na pracę, zazwyczaj przychodzi coś, czego poszukiwaliśmy. Na przykład sposób, w jaki Sonia się podnosi w jednej ze scen. Potrzeba było trochę czasu i w pewnej chwili, przy osiemnastym dublu, gdyby nie była tak zmęczona, sadzę, że nie potrafiłaby tego zrobić z taką trafnością.

Film zawiera scenę pościgu. Czy to znaczy, że wasze kino i wy jako twórcy się zmieniacie?

Luc Dardenne: Tak, dorośliśmy. A bardziej poważnie, ta scena była w scenariuszu. Ale na plan zdjęciowy nie przychodzimy z gotową i przemyślaną wizją całości filmu. Wiele miesięcy wcześniej, mój brat i ja, udajemy się do miejsc, w których wydaje nam się, że będziemy kręcić. Próbujemy przy pomocy małej kamery cyfrowej: jeden z nas wsiada do samochodu i wyobrażamy sobie, że motorower jest z przodu. Nigdy nie wiemy z góry, i tak też było w przypadku tego pościgu, co z tego może wyniknąć.

Poszliśmy więc w wiele różnych miejsc i przygotowaliśmy wiele wersji. I zdarza się, że w przeddzień zdjęć mówimy sobie: „słuchaj, rzeczy, o których rozmawialiśmy na początku, być może mimo wszystko dobrze będzie zrobić?”. Scena, którą widzimy w filmie jest zbudowana na pomyśle, który początkowo całkowicie porzuciliśmy.

Co was ciągle motywuje do wyjścia naprzeciw i spotkania z ludźmi z marginesu?

Jean-Pierre Dardenne: W naszych zachodnich społeczeństwach 15% populacji żyje na marginesie, poza obiegiem produkcji, konsumpcji. I właśnie ci ludzie nas interesują. Myślę, że mówią więcej niż inni o tym, co się współcześnie dzieje. Najważniejsze to nie przygniatać ich brzemieniem biedy, nie robić z nich ofiar. To są ludzie pełni życia, którzy mają ochotę coś zrobić, ruszyć się, którzy są wolni, nawet, jeśli robią takie straszne świństwa…Mówię o tych, które widzimy w naszym filmie.

Oczywiście lubię także oglądać te filmy, w których ludzie żyją w prawdziwym dobrobycie, ale jakoś nie mam ochoty sam ich robić…

Naprawdę nie wiem, dlaczego osoby z marginesu tak nas interesują. Bardzo lubimy je filmować, to wszystko. Kochamy je i nie zastanawiamy się dlaczego. Sadzę, że jest w nich więcej prawdy o dzisiejszym świecie, niż w innych, którzy nic nie widzą.

Ta młoda dziewczyna spotkana podczas realizacji wcześniejszego filmu, zainspirowała rozpoczęcie prac nad Dzieckiem. Dlaczego tak bardzo zapadła wam w pamięci?

Jean-Pierre Dardenne: Dlatego, że była sama i przez to, że w sposób tak gwałtowny, tak dziki, przemierzała z dzieckiem ulicę. Odnieśliśmy wrażenie, że chciała się go pozbyć po prostu z nim spacerując. Widzieliśmy ją wiele razy, ponieważ przez kilka dni kręciliśmy w tym samym miejscu.

Zadaliśmy sobie pytanie: co to znaczy mieć dzisiaj dziecko? Co zrobić z dzieckiem, które się pojawia, które nie jest rzeczą taką jak inne, ale które wplątuje nas w tą tajemniczą więź, jaką jest macierzyństwo lub ojcostwo, coś, co łączy jak nic innego na świecie.

Jak to może dziś wyglądać dla młodego chłopca, który bez wątpienia sam nadal jest dzieckiem, i który nie odczuwa przywiązania do niczego. Chłopiec w filmie bierze rzeczy i odrzuca, znajduje się w stanie ciągłej, absolutnej natychmiastowości. Tak naprawdę nie posiada żadnego środka ciężkości. Niezbyt dobrze wie gdzie i dlaczego jest.

Luc Dardenne: Jeśli obraz tej kobiety i dziecka tak nas prześladował, to dlatego, że zostawiła nam miejsce na wymyślenie brakującej, naszym zdaniem, postaci. Niech by to był ojciec lub kochanek, ale chodziło o kogoś, kogo w tym miejscu brakowało, kogo nigdy tam nie było. Gdybyśmy ją zobaczyli spacerującą z dzieckiem zawsze w towarzystwie chłopca, być może później nie mówilibyśmy o niej aż tyle. Ale wszystko wzięło swój początek właśnie z tej nieobecności.

Podczas realizacji zawsze pozwalacie sobie na wprowadzanie zmian do scenariusza. Czy w podobny sposób, jak to robił Robert Bresson, staracie się uchwycić prawdę podczas zdjęć i w jaki sposób działacie, by ją osiągnąć?

Jean-Pierre Dardenne: Prawdę, ale jaką? Tym, co próbujemy osiągnąć jest to, aby aktorzy i aktorki nie starali się wyrazić wnętrza, które chcieliby posiadać. Wychodzimy trochę z tego pomysłu, że kamera jest bezlitosna i jeśli tylko istnieje chęć aktora do wyrażenia czegokolwiek kamera to widzi, więc i my to zobaczymy, i to się nie uda.

I właśnie z tego powodu staramy się na planie powtarzać wyuczone ruchy, bez grania. Chodzi o to, aby ustalić, w jaki sposób aktor ma się poruszać, aby kamera mogła zobaczyć nie jego coś wyrażającego, tylko jego zachowanie. W tym momencie, kamera już nie śledzi wnętrza postaci, które aktor chciał pokazać przez swoją grę. W filmie, z Jérémiem czy Déborah, bardzo szybko udało nam się osiągnąć ten rodzaj zachowania, który unika prób aktorskiej ekspresji. Ale jest przecież tylu twórców, którzy pracują tak jak my, nie ma w tym nic szczególnego.

Jesteście znani z tego, że robicie wiele dubli. Okres zdjęciowy to dla was pole do eksperymentowania?

Luc Dardenne: Czasami jedno ujęcie kręcimy dwadzieścia, trzydzieści razy, a potem okazuje się, że zachowujemy drugie podejście, albo nawet pierwsze. Przeciwnie do tego, co możnaby myśleć, to nie te pierwsze zawierają w sobie najwięcej bogactwa, są najbardziej nieoczekiwane, czy żywe. Kiedy wiele razy powtarzamy ujęcie pojawia się chwila, w której wszyscy trochę się rozprężają. Być może właśnie w tym momencie coś dobrego może się wydarzyć.

Jean-Pierre Dardenne: Należy zmęczyć aktora. Kiedy jest zmęczony, kiedy dzień chyli się ku zachodowi i nie ma już zbyt dużo czasu na pracę, zazwyczaj przychodzi coś, czego poszukiwaliśmy. Na przykład sposób, w jaki Sonia się podnosi w jednej ze scen. Potrzeba było trochę czasu i w pewnej chwili, przy osiemnastym dublu, gdyby nie była tak zmęczona, sadzę, że nie potrafiłaby tego zrobić z taką trafnością.

Film zawiera scenę pościgu. Czy to znaczy, że wasze kino i wy jako twórcy się zmieniacie?

Luc Dardenne: Tak, dorośliśmy. A bardziej poważnie, ta scena była w scenariuszu. Ale na plan zdjęciowy nie przychodzimy z gotową i przemyślaną wizją całości filmu. Wiele miesięcy wcześniej, mój brat i ja, udajemy się do miejsc, w których wydaje nam się, że będziemy kręcić. Próbujemy przy pomocy małej kamery cyfrowej: jeden z nas wsiada do samochodu i wyobrażamy sobie, że motorower jest z przodu. Nigdy nie wiemy z góry, i tak też było w przypadku tego pościgu, co z tego może wyniknąć.

Poszliśmy więc w wiele różnych miejsc i przygotowaliśmy wiele wersji. I zdarza się, że w przeddzień zdjęć mówimy sobie: „słuchaj, rzeczy, o których rozmawialiśmy na początku, być może mimo wszystko dobrze będzie zrobić?”. Scena, którą widzimy w filmie jest zbudowana na pomyśle, który początkowo całkowicie porzuciliśmy.

Co was ciągle motywuje do wyjścia naprzeciw i spotkania z ludźmi z marginesu?

Jean-Pierre Dardenne: W naszych zachodnich społeczeństwach 15% populacji żyje na marginesie, poza obiegiem produkcji, konsumpcji. I właśnie ci ludzie nas interesują. Myślę, że mówią więcej niż inni o tym, co się współcześnie dzieje. Najważniejsze to nie przygniatać ich brzemieniem biedy, nie robić z nich ofiar. To są ludzie pełni życia, którzy mają ochotę coś zrobić, ruszyć się, którzy są wolni, nawet, jeśli robią takie straszne świństwa…Mówię o tych, które widzimy w naszym filmie.

Oczywiście lubię także oglądać te filmy, w których ludzie żyją w prawdziwym dobrobycie, ale jakoś nie mam ochoty sam ich robić…

Naprawdę nie wiem, dlaczego osoby z marginesu tak nas interesują. Bardzo lubimy je filmować, to wszystko. Kochamy je i nie zastanawiamy się dlaczego. Sadzę, że jest w nich więcej prawdy o dzisiejszym świecie, niż w innych, którzy nic nie widzą.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Dziecko
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy