Reklama

"Być jak Stanley Kubrick": SPOTKANIE Z JOHNEM MALKOVICHEM

Kiedy po raz pierwszy usłyszał Pan o Alanie Conway?

Przeczytałem artykuł w Vanity Fair. Byłem zafascynowany. Historia przywłaszczenia sobie cudzej tożsamości była naprawdę niewiarygodna, gdyż dotyczyła tak silnej sylwetki jak Stanley Kubrick. I to nie kwestia nieuczciwości, która najbardziej mnie zafrapowała stanowiła o jej fenomenie, ale obrazoburczy i bardzo symboliczny aspekt całej sprawy. Każdy element i każdy bohater świetnie się nadawał się na odrębny temat opowiadania.

W jaki sposób projekt filmu dotarł do Pana?

Reklama

Michael Fitzgerald z Brianem Cookiem odwiedzili mnie w Paryżu, kiedy reżyserowałem sztukę teatralną pod tytułem „Hysteria”. Opowiedzieli, jak wyobrażają sobie ten film. Natychmiast mnie to zaintrygowało. Scenariusz był nie tylko zabawny, ale też stwarzał możliwości zagrania wielu skrajnie różnych sytuacji. Pociągało mnie w nim wszystko to, co co miałem tam zagrać. Również żywiołowość i zmienność głównego bohatera. To był ogromny potencjał do wykorzystania. Wydźwięk był celowo zgrzytliwy, ironiczny i naprawdę oryginalny.

Jak ocenił Pan scenariusz?

Scenariusz Anthony Frewina odznaczał się doskonałą równowagą między rzeczywistością a wymogami narracji filmowej. Główny wątek sytuacyjny został zachowany, i jednocześnie umiejętnie przekształcony w doskonała komedię. Uważam że jest śmieszna, ale ma symboliczne przesłanie, tym silniejsze, że film jest oparty na faktach. To wszystko zachęciło mnie do bezzwłocznego zaangażowanie w przygotowanie filmu.. Anthony zrobił kawał dobrej roboty, więc oprócz kilku drobnych poprawek, nic nie zmieniliśmy w scenariuszu.

Bardzo mi się spodobał pomysł, że ktoś podszywa się pod Stanleya Kubricka i mając cały świat u stóp, nie dość, że nie zadaje sobie trudu uwiarygodnienia tożsamości, to nawet nie obejrzy żadnego jego filmu. Gdyby ta historia została wymyślona w powieści, uznano by ją za wybitną, błyskotliwą i zaskakującą – i taka właśnie jest! Ponadto jest autentyczna, co potęguje jej fenomen. To przykład jednej z tych nieprawdopodobnych historii, którą mogło stworzyć tylko życie.

Czy przygotowując się do tej roli przejrzał pan do dokumenty na temat Alana Conway?

Przeczytałem wszystko, co o nim kiedykolwiek napisano. Moim celem nie było upodobnienie się do Conwaya. Dołożyłem wszelkich starań, aby po prostu go jak najlepiej zrozumieć. Nigdy nie naśladuję, zawsze szukam interpretacji. Ostatecznie wślizgnąłem się w rolę ze wszystkim co czułem i myślałem. Alan, jakiego sobie wyobraziłem był dumny i wyniosły. To niesamowity mitoman, który przez całe życie w sposób godzien podziwu lawirował w systemie, który stworzył. Zmieniał się całkowicie w zależności od potrzeb sytuacji i chwili; osoby rozmówcy i swojego celu. Jeśli miałbym podkreślić cechę szczególną Conwaya, to na pewno fantazja i szaleństwo w tym co robił i jak żył.

Czy pomagał pan w wyborze tych niesamowitych strojów?

Tak, pomagałem, i sprawiało mi to wielką przyjemność. To jedno z największych odstępstw od rzeczywistości. Zawdzięczam je współpracy z Victorią Russel, specem od kostiumów. Ja widziałem na zdjęciach Conwaya ubranego niechlujnie i ponuro. To był jedyny wizerunek jaki mógłbym sobie wyobrazić, jednak Victoria miała inny pomysł, na pozór abstrakcyjny i awykonalny. Gdy umówiliśmy się na spotkanie, pokazała mi bajeczną kolekcję fantazyjnych i zabawnych ubrań we wszystkich kolorach jakie znałem. Pracowaliśmy nad skompletowaniem garderoby, która byłaby „glamour”. On nie miał własnego stylu. Pod tym względem też nie był stały. Jednego dnia mógł się ubrać jak buchalter, następnego jak Michael Jackson! Niektóre stroje to kicz i tandeta, jak na przykład ta maleńka spódniczka, którą mam dziś na sobie! Sam udałem się nawet do londyńskich butików na poszukiwanie ‘bayeranckich’ ciuszków. To było bardzo zabawne doświadczenie. Piżama Conway, jego biustonosz à la Jean-Paul Gaultier, futra i strój, który zakłada do sprzątania...... Tego się nie da opisać!.....

A pomysł, żeby mówił on z różnymi akcentami?

Pomysł powstał, gdy słuchałem wywiadu z Conwayem. Pytano go, na czym polegała jego mistyfikacja, a on z wielką powagą wyjaśniał , że całkowicie zmieniał akcent, gdy udawał Kubricka. Zademonstrował to w sposób bardzo pretensjonalny. Przypuszczam, że mogło mu się wówczas wydawać, iż mówi jak Sądzę, Orson Welles; jak wielki pan, a w gruncie rzeczy brzmiał jak stary, przećpany gwiazdor rocka.

Jednak nie potrafił długo utrzymać tego akcentu. Zaczynał zdeformowanym, amerykańskim akcentem, który po kilku zdaniach znikał, przekształcając się w przedziwny, nieokreślony dźwięk. To było niezwykle komiczne. Nie miał zdolności oratorskich, i co ciekawe, nikt nigdy mu tego nie powiedział. Postanowiłem podtrzymać ten wątek. Mówiłem wieloma akcentami, każdym z przesadą, i w każdej scenie innym. Pracowałem z magnetofonem, aby je doszlifować, ale grając już rolę, zdawałem się na chwilowe natchnienie, podobnie jak Conway.

Czy zagranie tej postaci pozwoliło Panu na lepsze zrozumienie motywów jego postępowania?

Próba wyjaśnienia motywów postępowania Conway jest pasjonująca. Jest to jedno z wyzwań tego filmu. Na ogół ludzie, którzy nie mogą się rozwinąć, nudzą się. Na pewno cierpią na brak zainteresowania lub uczucia. Gdyby było inaczej, skupiliby się na swoim własnym życiu próbując coś z nim zrobić...

Jak wiele innych osób, Conway chciał być kimś innym niż był. Chciał być szanowany, podziwiany, zagadkowy. Conway nie był umysłowo chory, był tylko nieco zbyt banalny, w porównaniu z tym, jakim siebie chciał widzieć. Był również bardzo śmieszny i na ogół miły w obejściu. Jeśli by się odwołać do definicji geniusza twórczego podanej przez Oscara Wilde, Alan Conway do niej pasuje. Ze swego życia uczynił on sztukę. Jego egzystencja, jego siła i jego słabości były materią tej sztuki. A celem jej było uczynienie życia ciekawszym.

Film ukazuje w jaki sposób działał Alan Conway, ale pokazuje również reakcje jego ofiar. Tego nie można oddzielić...

Oczywiście. Można uważać Conway za artystę, a miał on swoją publiczność. Umiał mówić ludziom to, co chcieli usłyszeć. Umiał odgadnąć marzenia swoich ofiar. Oczywiście, jeśli ktoś się nie interesował Stanleyem Kubrickiem, to nie mógł mieć na niego żadnego wpływu. Wybrał Kubricka, ponieważ niewiele było jego zdjęć w obiegu. Oprócz jego najbliższych, nikt nie znał jego twarzy. Była to postać mityczna, która nie podróżowała, nie latała samolotami i pracowała w odosobnieniu. To wszystko rozpalało wyobraźnię. Z jego strony to było sprytne posunięcie. Swoje ofiary wybierał przypadkowo. Często chodziło o młodzieńców, z którymi miał ochotę się przespać, od których oczekiwał pieniędzy lub papierosa...Nie zbliżał się tak naprawdę do kobiet, z którymi jego relacje były dość złożone. Nie sądzę jednak, by nienawidził kobiet.

Czy sądzi Pan, że tego rodzaju przywłaszczenie sobie cudzej tożsamości byłoby dziś jeszcze możliwe?

Przywłaszczenie w sensie fizycznym byłoby o wiele bardziej skomplikowane, ponieważ fotografie sławnych ludzi porozwieszane są wszędzie. Doszliśmy nawet do tego, że rozklejenie gdzie się da swojej podobizny, może zmienić byle kogo w ważną osobistość. Medialność stała się celem sama w sobie. A więc udawanie gwiazdy dzisiaj jest znacznie trudniejsze niż w przypadku Kubricka, który prawie się nie pokazywał.

Ale jeśli chodzi o przywłaszczanie kart kredytowych, kłamstwa w internecie czy w prasie,

nigdy nie było tego więcej. Intencje jednak nie są te same. W zestawieniu z tym wszystkim, Conway był rzemieślnikiem.

Jak się Panu pracowało z Brianem Cookiem?

To był pierwszy film, który Brian realizował i znakomicie mu się to udało. Spotkałem go już wcześniej, gdy był asystentem realizatora. Wywarł na mnie wielkie wrażenie. Byłem przy nim od początku. Razem cyzelowaliśmy scenariusz, w sprawie castingu też mnie pytał o radę. Jest to człowiek bardzo otwarty. Nie stawia sobie egzystencjalnych pytań i doskonale potrafi robić filmy. W czasie gdy Brian debiutował w swoim zawodzie, realizatorzy niewiele rozmawiali z aktorami. Rozdzielali im role, potem pozwalali im robić co do nich należało, co nie było znowu takie złe. Dzisiaj spotyka się wielu realizatorów, którzy wtrącają się bez przerwy i człowiek ma ochotę powiedzieć im, żeby się wreszcie zamknęli. Na ogół im bardziej się mądrzą, tym mniej są kompetentni.... Nie sądzę, by do aktorów trzeba było dużo mówić. Moim zadaniem jest dostarczyć realizatorom tego czego chcą, a jeśli mają wątpliwości, powinienem przedstawić im kilka opcji. W ten sposób współpracowaliśmy z Brianem, a on naprawdę wiedział, czego chciał. Był niebywale spokojny mimo wyzwań i presji, że to pierwszy film. Spędziliśmy razem miłe chwile, co mi się zdarzyło tylko pięć czy sześć razy na ponad 70 filmów... My naprawdę pracowaliśmy razem.

Jakie miejsce zajmie ten film w pańskiej wielkiej karierze?

To było fantastyczne doświadczenie. Rola była pasjonująca, ekipa miała silną motywację i była zainteresowana tematem. Wszyscy moi koledzy aktorzy byli wspaniali, a mieliśmy do zagrania przezabawne sceny. Kręcenie filmu trwało tylko osiem tygodni i wszystko odbywało się tak naturalnie. Między tematem a tymi co go chcieli opowiedzieć panowała doskonała harmonia. Dla mnie to wcielenie było okazją do uwolnienia się, do zagrania czegoś innego i to właśnie najbardziej lubię w swoim zawodzie: zmieniać, próbować, pozostawać ciekawym i pracować w zespole realizując dobrą fabułę.

Alanowi Conway udało się przekonać ludzi, że jest kimś innym. Pomijając motywacje i kontekst, które są różne, to także pański zawód. Jak to jest grać kogoś, kto już sam kogoś gra?

Przekonywać, że jest się kimś innym...To się nam wszystkim zdarza, ale nie można uogólniać powodów. Za każdym razem jest to proces twórczy, adaptacyjny, odwołujący się do fantazji. Ja sądzę, że Conway miał dużo fantazji. I tak naprawdę nigdy sobie nie mówiłem, że go gram, gdy on tymczasem gra Kubricka. Gra jest instynktowna.

Gdyby miał pan wyciągnąć jakiś morał z całej tej historii, co to by było?

Jest to bajka pouczająca, śmieszna i autentyczna, co w przypadku tych dwóch ostatnich punktów, nieczęsto się spotyka w bajkach. Conway zmarł w jednej z najsłynniejszych klinik prywatnych Anglii. Opieka społeczna płaciła rachunki za jego utrzymanie i nawet za usługi kosmetyczne...Miał widok na basen, gdzie pływali młodzi chłopcy, często modele przebywający na kuracji detoksykacyjnej... Jak na bajkę dziwny jest to morał.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Być jak Stanley Kubrick
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy