Reklama

"Być i mieć": WYWIAD Z REŻYSEREM

Z NICOLASEM PHILIBERTEM ROZMAWIA RICHARD FALCON.

Czy "Być i mieć" było pracą na zlecenie?

Nie, to moje własne przedsięwzięcie. Pierwotnie film miał opowiadać o gospodarce wiejskiej, o bankructwach gospodarstw rolnych, lecz gdy spotkałem się z rolnikami, cała koncepcja uległa zmianie. Przez jakiś czas chciałem nakręcić materiał o nauce czytania. To ważny moment w życiu, który można postrzegać jako metaforę montażu: stawiasz koło siebie litery by stworzyć sylaby, z sylab budujesz słowa, ze słów - zdania. To proces twórczy, podobnie jak montowanie filmu. Połączyłem te dwa tematy - trudności, z którymi zmagają się odosobnione, rolnicze społeczności i fascynację procesem nauki czytania - i powstała ostateczna koncepcja. Wtedy postanowiłem odnaleźć jakąś wiejską szkółkę.

Reklama

Z tego co wiem, nakręciłeś ok. 60 godzin materiału. Czy dużo czasu poświęciłeś społeczności, do której należą te dzieci?

Już na początku odrzuciłem podejście socjologiczne: nie filmowałem wioski, czy też pracy tych rolników - oprócz Juliena, jednego z uczniów, ponieważ to należało do jego codziennego życia. Film ten nie jest dokumentem o życiu na wsi w Owernii, lecz raczej próbą uchwycenia czegoś bardziej uniwersalnego: czym jest nauka, przyswajanie wiedzy książkowej i życiowej, które są fundamentami cywilizacji.

Musiało cię bardzo ucieszyć znalezienie kogoś takiego jak Georges Lopez - centralna postać tego filmu. Wydał mi się wspaniałym nauczycielem, bardzo cierpliwym i pełnym zrozumienia.

Rzeczywiście, miałem wielkie szczęście. Podjąłem decyzję, że będę kręcił w tej właśnie szkole właściwie już po paru godzinach. O nikim nie można się zbyt wiele dowiedzieć w tak krótkim czasie, nie było więc żadnego scenariusza, czy nawet zarysu. Zaczęliśmy kręcić na próbę, żeby sprawdzić, gdzie nas to poprowadzi. Filmowanie było jakby przedłużeniem wstępnego rozpoznania. Materiał sam nadawał sobie formę w miarę, jak posuwaliśmy się na przód. My dawaliśmy się nieść temu nurtowi.

Są dwie sceny, które dotyczą spraw nie związanych ze szkołą - pan Lopez rozmawiający z Olivierem o jego chorym ojcu i z Natalie o jej problemach komunikacyjnych. Jak podjąłeś decyzję o tym, czy włączyć do filmu informacje o prywatnym życiu dzieci?

Rozmawialiśmy o tym z dziećmi i rodzicami od samego początku. Chciałem filmować dzieci w domu, gdy odrabiały pracę domową, więc wszystko to było już ustalone. Jeśli chodzi o scenę, w której pan Lopez rozmawia z Olivierem, to nie miałem pojęcia o tym, że zejdą na temat choroby jego ojca. Zaczęli od wyników Oliviera w szkole. Jednak, gdy Olivier zaczął płakać poczułem się niezręcznie. Wyjaśniłem już wszystkim przedtem, że nakręcimy bardzo dużo materiału, lecz w samym filmie użyta zostanie tylko jego nieznaczna część. Montaż dał mi drugą okazję do zadania sobie pytania, czy powinienem zawrzeć w dokumencie coś, co w tak znacznym stopniu ukazuje wrażliwość tych dzieci. Takich pytań nie należy lekceważyć.

Wiele współczesnych filmów dokumentalnych kręci się na kamerze cyfrowej i puszcza w telewizji. Czy ważne było dla ciebie to, jak ten film będzie wyglądał na wielkim ekranie? Rzucają się w oczy bardzo kinowe przejścia od zbliżeń twarzy dzieci do ujęć okolicznego krajobrazu.

Wychowałem się na kinie. Nie znoszę telewizji. Jest wręcz obsceniczna w swej dosłowności - to miejsce, gdzie ludzie obnażają całe swe życie nie dostając nic w zamian. Z kinem sprawa wygląda inaczej - posługuje się takimi narzędziami jak ziarnistość, głębia obrazu, gra światła. Kino jest sztuką niedopowiedzeń: język jest metaforyczny, a każdy film kryje swe sekrety i tajemnice.

Pan Lopez opisuje nauczanie jako proces, który wymaga ogromnej cierpliwości i czasu, lecz daje wielka satysfakcję. Czy to samo możesz powiedzieć o kręceniu filmów dokumentalnych?

Tak, rola nauczyciela, jak i twórcy filmów dokumentalnych wiążą się z przekazywaniem wiedzy. Wymagają cierpliwości i umiejętności utrzymania odpowiedniego dystansu wobec tematu. Film dokumentalny wymaga dystansu estetycznego i moralnego. Dlatego ujęcia natury są bardzo ważne; tworzą kontrast pomiędzy malutką szkolną salą i resztą świata. Rozpoczynamy w śniegu. Dmie wiatr, ktoś prowadzi krowy. Szkoła jawi nam się jako schronienie przed brutalnością zewnętrznego świata. Pierwsze ujecie w samym budynku ukazuje drepcące po podłodze żółwie: w pewien sposób mówi nam to, ze widz musi być cierpliwy, bo ten film się nie spieszy i będzie się rozwijał we własnym tempie.

Dzieci nie wydają się w najmniejszym stopniu speszone obecnością kamery. Czy dużo czasu z nimi spędziłeś, zanim zacząłeś filmować?

Pierwszy raz spotkałem dzieci, gdy ostatecznie zdecydowaliśmy się na tę szkołę. Po uzyskaniu zgody od Georgesa Lopeza cała ekipa - 5 osób - spotkała się z nimi, by wszystko przedyskutować. Potem zaczęliśmy kręcić. Pracowałem już z dziećmi przy wcześniejszym dokumencie, który kręciliśmy w szkole dla niesłyszących. Tam nauczyłem się, że obecność kamery wcale ich nie rozprasza. Wręcz przeciwnie - wpływa pozytywnie na ich koncentrację. Jak każdy z nas, chcą po prostu wypaść jak najlepiej.

Film jest utrzymany w łagodnym, spokojnym nastroju - musiało być to trudne, biorąc pod uwagę fakt, że pracowałeś z dużą grupą dzieci.

Każdy, kto wszedłby do tej sali, byłby oszołomiony aurą spokoju, jaką roztacza Georges Lopez. W przeciągu dziesięciu tygodni zdjęciowych tylko dwa czy trzy razy widziałem, jak się zezłościł. Zdecydowaliśmy się nie zamieszczać tych scen, bo dałyby one błędne wrażenie. Zachowanie ekipy filmowej ma ogromny wpływ na to, jak uchwyceni zostaną filmowani ludzie. Kręcę filmy z ludźmi, nie o nich. Nie zamierzam nikogo osądzać, czy pouczać. Traktuję też widzów jak ludzi dorosłych, wywołuję pewne odczucia, zadaję pytania, lecz nie udzielam odpowiedzi.

Mała, jednoklasowa szkoła nie jest rzeczą, z którą większość z nas spotyka się na co dzień. Czy dlatego wybrałeś właśnie ten temat?

Często jestem pytany o to, dlaczego nie nakręciłem filmu, który mówi o nauce czytania i odnajdywania się w grupie w aglomeracji Paryża. W końcu z socjologicznego punktu widzenia byłby to bardziej reprezentatywny materiał. Taki sposób myślenia wpoiła nam właśnie telewizja. Gdybym zrobił ten film w Londynie, czy w Paryżu, tylko otoczka byłaby zupełnie inna. Temat jest uniwersalny - to, jak nauczyciel uczy dzieci pewności siebie, i jak one same się jej uczą. Spotykamy się z tym na całym świecie, na wsi i w mieście. Ta szkoła wcale więc nie znajduje się w Owernii, lecz na bezkresnej ziemi niczyjej, co nadaje całemu filmowi posmak bajkowości.

Dzieci nie wydają się być tak opętane kulturą masową jak ich miejscy rówieśnicy.

Moim zamiarem nigdy nie było zamknięcie tej szkoły w przeszłości - np. są w niej komputery, jednak materiał o tym, jak dzieci z nich korzystają był niesamowicie nudny. Dlatego wolałem skupić się na momentach, które podkreślały związek między panem Lopezem i jego podopiecznymi. W domu Juliena telewizor był włączony non-stop, wyłączyliśmy go tylko po to, by móc kręcić w ciszy.

Czy pokazałeś ten film wielu nauczycielom?

Widziało go tysiące nauczycieli, reakcje były mieszane. Ogólnie rzecz biorąc mają wrażenie, że ich praca jest niedoceniana przez społeczeństwo, i postrzegają ten film jako bardzo miły hołd wobec ich profesji.

A co sądziły o nim dzieci?

Były poruszone, śmiały się, lecz po obejrzeniu nie mówiły o nim zbyt wiele. Nathalie, Julien i Olivier, których ukazał on w sytuacjach obnażających ich wrażliwość, wydawali się być nim pokrzepieni, czerpać z niego siłę. W pewnym sensie to, jak kręciliśmy ten film odzwierciedlało to, co przeżywały same dzieci. Dokumentowaliśmy ich zmagania z kolejnymi przeszkodami, sami walcząc z własnymi problemami. Powiedzieliśmy wiec dzieciom, że wszyscy jedziemy na jednym wózku, uczymy się na bieżąco.

Jak myślisz, dlaczego film odniósł tak ogromny sukces wśród publiczności?

Obecnie szkoły na całym świecie zmagają się z problemami, jednak mój film niesie przesłanie, że sytuacja wcale nie jest beznadziejna. Choć jest to film dokumentalny, to ma formę baśni i bardzo dobrze przybliża nam postaci wszystkich bohaterów. Pogłębiają to wrażenie ujęcia natury, sugerujące niebezpieczeństwa czyhające za murami szkoły.

Humor "Być i mieć" oparty jest na takich scenach, jak ta, w której mały Jojo trzyma tacę na wysokości głowy, by dosięgnąć kontuaru w stołówce.

Zawsze byłem najmniejszy w klasie, więc identyfikowałem się z ich zmaganiami z kserokopiarką i wspinaniem na różne rzeczy, by coś zobaczyć. Mój film opowiada o tym, jak trudno jest dorosnąć.

Czy żałujesz, że nie chodziłeś do tej szkoły jako dziecko?

Jako dzieci jesteśmy zmuszani do chodzenia do szkoły. Jako dorośli nie możemy do niej wrócić. Moja miejska szkoła bardzo różniła się od tej, byłem w niej bardzo nieszczęśliwy. Podczas kręcenia tego filmu po raz pierwszy byłem w stanie czerpać radość z obecności w takim przybytku.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Być i mieć
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy