Reklama

"Baby są jakieś inne": ADAM WORONOWICZ NIE TYLKO O FILMIE

O scenariuszu....

Tekst jest u Marka Koterskiego podstawą. Jego sposób opowiadania jest inny niż większości z nas, on słyszy tekst, słyszy rytmy. To pozwala lepiej wejść w świat Adama Miauczyńskiego, poznać i poczuć jego sposób mówienia i myślenia. Zgadzam się z tym, co powiedział Robert Więckiewicz - to była gigantyczna lekcja pokory. Nie pracowałem jeszcze w życiu przy takim filmie, było to doświadczenie trudne, a jednocześnie bardzo fascynujące. Historia bazuje na mojej i Roberta rozmowie, naszym dialogu, na wypowiadanych słowach. To był iście diabelski pomysł, ryzyko i wyzwanie dla nas i dla widza, ale gra warta świeczki.

Reklama

O męskich rozmowach...

Marek mówił o swoich obawach wyraźnie, już od samego początku: mam nadzieje, że macie odwagę powiedzenia takiego tekstu. A żeby odważyć się na to, trzeba było pójść w głąb jego scenariusza. Wypowiadamy pewne słowa i poglądy, ale są to tematy odwieczne. Faceci rozmawiali, rozmawiają i będą rozmawiać. Czasami udaje im się pójść głębiej i przyznać się, że nie radzą sobie z kobietami, z życiem, ze sobą. I ta nasza filmowa rozmowa ma swoje dramatyczne momenty. To nie jest powierzchowny dialog. Krok po koku trzeba było się otwierać na szczerość tych słów. Marek powiedział nawet w pewnym momencie: bałem się, że się nie odważycie. Tekst był podstawą, fundamentem i zadziałał przede wszystkim na nas. Czuliśmy, że to jest szczere, prawdziwe, przemyślanie. Choć nie było to jasno powiedziane, wiedzieliśmy i powiedzieliśmy sobie wyraźnie, kim są nasi bohaterowie, do czego zmierzają. Nie trzeba było kombinować. Wszystko było w tekście, jak się okazało, wszystko było w nas.

O feministkach...

Film ma takie momenty, że nie wiadomo, śmiać się, czy płakać. I to jest siła dobrego tekstu. Charlie Chaplin też przeplatał śmieszne i tragiczne motywy. Nie chcę tutaj dokonywać porównań, ale u Marka Koterskiego to też jest wyważone. Zastanawialiśmy się jak zawrzeć dramaturgię, ale okazało się, że dramaturgia jest w samych bohaterach, w ich historiach, w ich twarzach. Widać ich bezradność, bo my, faceci, nie radzimy sobie z tematem kobiet. Przerzucamy się tym tematem, bo tak naprawdę nie radzimy sobie sami ze sobą. Nie przejmuję się opiniami feministek, liczę, że nie odczytają filmu Marka Koterskiego jak ataku, chcemy, żeby też się z siebie pośmiały. Marek Koterski pokazał po prostu, że się pozamienialiśmy rolami, że wszystko jest odwrócone. Świetnie nas podejrzał, spenetrował nasze życie wewnętrzne, udowodnił, że odniesiony sukces nie daje poczucia spełniania. Ten film jest też o tym, jaką cenę płacimy za niespełnione marzenia, plany, skrywane frustracje. Męczymy się. Myślę, że to pierwszy polski film, w którym ktoś miał odwagę powiedzieć o takim problemie. Przewrotnie, to nie jest historia tylko i wyłącznie o tym, że faceci rozmawiają o kobietach, mamy tu dużo z poglądów współczesnych kobiet na temat mężczyzn. Jest pierwiastek męski i kobiecy.

O Adasiu Miauczyńskim...

Nie miałem poczucia, że mierzę się z wielką rolą. W scenariuszu nasze role zostały nazwane Pierwszy i Drugi (Robert Więckiewicz), więc nie myślałem o tym, że mierzę się z potęgą, z postacią, która tak bardzo weszła do naszego krajobrazu. Zadałem sobie z tego sprawę dopiero po fakcie, kiedy uświadomiłem sobie, że w tekście pada parę razy sformułowanie, w którym jest określone, że moja rola to Adam Miauczyński. Może dobrze się stało, że dopiero wtedy to poczułem i zrozumiałem, dzięki temu strach mnie nie sparaliżował, wszystko okazało się dość bezbolesnym procesem. Dlatego powiedziałem, że nie mierzyłem się z wielką rolą, czy z innymi aktorami, którzy zagrali Adasia Miauczyńskiego przede mną. Nie chciałbym zresztą tego, rywalizacja na tym polu jest bezcelowa, nie można tak podchodzić do tego zawodu. To zamyka, a ja chciałem pozostać otwarty na postać, na to, co zapisał Marek Koterski w scenariuszu.

O języku...

To ciekawe w jaki sposób Marek Koterski operuje językiem, w jaki sposób posługuje się nim, przypisuje wartość i nowe znaczenia pewnym słowom. On uchwycił w języku dramaturgię, pozwolił nam aktorom pójść za tekstem. W teatrze zetknąłem się z czymś podobnym podczas pracy nad dramatem Doroty Masłowskiej, w kinie nie grałem z takim tekstem, który miałby taki rytm, dynamikę i melodię. Literacko jest świetnie zapisany, bardzo pojemny, a przy tym nie jest wprost, rozgrywa się na wielu poziomach. Markowi udało się to, co udaje się niewielu, czyli złapać, jak mówią faceci. Ktoś się może oburzyć na ten język, ale my już tak mówimy, nie kontrolujemy tego. Dzisiaj w XXI wieku przeklinamy, powtarzamy, naruszamy konstrukcję zdania, źle odmieniamy. Robią to wszyscy, także inteligenci. Dlatego język scenariusza pulsuje, jest żywy i wiarygodny. Zanurzony blisko życia. Podobnych refleksji dostarcza lektura "Dzienników" Witolda Gombrowicza. W polskim kinie rzadko się zdarza, by język był na tyle uniwersalny, że może być zrozumiany wszędzie. Mężczyźni rozmawiają o kobietach w bardzo podobny sposób bez względu na szerokość geograficzną. Dlatego "Baby są jakieś inne" to przykład filmu, który nie jest hermetyczny, zadziała wszędzie tak samo, bo wszędzie na świecie kobiety to główny i najważniejszy temat dla facetów.

O babach...

Nam mężczyznom ciężko jest dzisiaj nadążyć za kobietami. Ciężko nam je dziś złapać. W ogóle coraz ciężej jest nam być razem, łatwiej przychodzi nam się mijać. Jesteśmy ulepieni z różnych pierwiastków, cały bajer polega na tym, żeby to zaakceptować. Jak również to, że baby są silniejsze od nas. I nie ma co z tym walczyć.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Baby są jakieś inne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy