Nikt mnie na ulicy nie poznaje
"To dosyć męczące odpowiadać ciągle na te same pytania" - mówi Sonia Bohosiewicz, gdy siadamy do rozmowy dotyczącej jej roli w filmie "Rezerwat", po czym, gdy zapewniam ją o swej lakoniczności, dodaje: "ale luz, już się przyzwyczaiłam". Najpierw wyróżnienie dla najlepszej aktorki na festiwalu w Gdyni, potem prestiżowa Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego. Świetny start, tylko że krakowska aktorka na pierwszą duża rolę w kinie czekała prawie osiem lat. O popularności z Sonią Bohosiewicz rozmawiał Tomasz Bielenia.
Czujesz się już sławna?
Sonia Bohosiewicz: W ogóle. Nikt mnie na ulicy nie rozpoznaje, więc co ja się mam czuć sławna...
Reżyser "Rezerwatu" Łukasz Palkowski też nie wiedział kim jesteś, kiedy zaproponowano mu Ciebie do roli Hanki.
Sonia Bohosiewicz: Skąd miał wiedzieć? Nie ogląda kabaretów, do teatru nie chodzi... Gamoń (śmiech).
Jak więc się stało, że trafiłaś do obsady "Rezerwatu"?
Sonia Bohosiewicz: Przy filmie "Show" pracowałam z Maćkiem Ślesickim [producent "Rezerwatu" - przyp. red.], który mnie zapamiętał, że niby zdolna. Zaproponował więc Łukaszowi, żeby mnie zaprosić. Nie startowałam więc z neutralnej pozycji, byłam "tą, którą proponuje pan producent" (sceptycznie sylabizuje). Chwilę było pod górę,ale udało się.
Nie bałaś się tej roli, która łatwo mogła stać się po prostu wulgarna?
Sonia Bohosiewicz: Nie, w ogóle. Oczywiście, na planie mówiłam chłopakom, żeby już tyle nie kląć na wizji. Ale okazało się, że te bluzgi się świetnie wpisują w całą historię, nie są wulgarne. Po prostu tamci ludzie tak mówią i tyle.
Jak wyglądało przygotowanie do roli? Jakaś obserwacja uczestnicząca na Pradze?
Sonia Bohosiewicz: Niee, siedzieliśmy nad Zalewem Zegrzyńskim u mojej przyjaciółki. Tam robiliśmy próby, rozmawialiśmy dużo o tym projekcie. Potem oczywiście pojechałam na Pragę, żeby zobaczyć jak to wygląda. Pogadać ze sklepową czy z kimś z baru z piwem... Ale tak, żeby tam siedzieć i rozmyślać o tym, jak to zagrać - to nie.
Nie żegnasz się jeszcze z rolą Hanki B. Będzie jeszcze serial, prawda?
Sonia Bohosiewicz: Podobno. Wiem co nieco, ale nie wiem ile mogę wygadać. Więc nic nie powiem.
Zakończyłaś niedawno pracę na planie fabularnego debiutu Jacka Bławuta "Entree". Jakie wrażenia?
Sonia Bohosiewicz: To, co się tam działo, to było coś kompletnie przedziwnego. Miałam możliwość grania u boku takich sław jak Zofia Wilczyńska, Wieńczysław Gliński, Roman Kłosowski, Witold Gruca, Danuta Szaflarska, Nina Andrycz... Jak przy takich ludziach grać? Tym bardziej, że Jacek Bławut nie jest osobą, która mówi: "kamera, akcja", a potem "stop", tylko przez cały czas była improwizacja. Nie było wiadomo kiedy kręcą, a kiedy nie kręcą. Po prostu byliśmy. Więc z mojej strony to nie miało nic wspólnego z aktorstwem. Po prostu ja z nimi byłam. A co z tego wyjdzie, to tylko Jacek raczy wiedzieć.
Nauczyłaś się czegoś od tych legendarnych aktorów?
Sonia Bohosiewicz: Przebywanie z ludźmi, którzy mają ogromne doświadczenie nie tylko zawodowe, ale i życiowe, nauczyło mnie wiele od strony osobistej. Zetknięcie się z nimi, dla których wprawdzie problemem jest starość, jednak tak pięknie cieszą się życiem , to dla dziewczyny, która akurat dostała kilka nagród, jak sprowadzenie na ziemię. Przecież oni też mieli kiedyś nagrody...
Ale teraz ty zbierasz trofea. Laur w Koszalinie, wyróżnienie w Gdyni, Nagroda im. Zbyszka Cybulskiego. Możesz chyba teraz bardziej wybrzydzać przy wyborze nowych ról?
Sonia Bohosiewicz: Nie było tak, że wszystkie role, które mi oferowano zawsze przyjmowałam. Ale zgoda - miałam mniej propozycji. Odrzucałam rzeczy moim zdaniem niewartościowe. Teraz mam więcej propozycji, na które mam ochotę. Zrobiłam film z Jackiem Bławutem, co mnie bardzo cieszy, bo uwielbiam jego dokumentalną wrażliwość. Zrobiłam Teatr Telewizji w reżyseri pana Janusza Majewskiego. Mam też kilka propozycji filmowych, czytam scenariusze i rozpatruję je.
I cieszę się, bo w końcu reżyserzy odeszli wreszcie od strzelanin i zaczęli robić mądre, wrażliwe kino [Bohosiewicz wymienia tytuły filmów Andrzeja Jakimowskiego, Dariusza Gajewskiego, Marka Lechkiego -przyp.red.]. Dzięki Bogu, że człowiek do tego czasu doczekał, a przecież nie było to takie pewne... Zawsze mogło być tak, że ileś tam ról poodrzucam, nic nie zrobię, a tu... pora umierać . Doczekałam tego momentu, co nie było takie łatwe. Wszyscy dookoła gdzieś tam robili kariery, pokazywali się na okładkach - taka próżność jest wpisana w zawód aktora. Więc każdy aktor chce zaistnieć w filmie, bo cóż pozostaje nawet po świetnym występie teatralnym? Parę recenzji, często nie wiadomo dlaczego niepochlebnych, no i wspomnienia widzów?
Była jakaś rola, której pozazdrościłaś ostatnio jakieś aktorce?
Sonia Bohosiewicz: Z przyjemnością zagrałabym w "Weselu" Smarzowskiego. Nawet gdybym miała się tylko pokręcić po parkiecie. Są jeszcze inne filmy, np. "Moje miasto" [Marka Lechkiego - przyp.red.] tak mi się podobało, że chętnie bym tam zagrała, gdyby się dało jeszcze raz to zrobić.
Łukasz Maciejewski napisał o Tobie: "gwiazda z pazurami". Pasuje Ci ta charakterystyka?
Sonia Bohosiewicz: Wolę być gwiazdą z pazurami, niż z tipsami.
Dziękuję za rozmowę.