Reklama

Musiała być lepsza od każdego mężczyzny

Meryl Streep została w tym roku już po raz 17. nominowana do Oscara. Tym razem aktorka zachwyciła Akademię wcielając się w byłą premier Wielkiej Brytanii, Margaret Thatcher. Film "Żelazna Dama" to niezwykła, biograficzna opowieść o kobiecie, "która stała się jedną z najbardziej wpływowych postaci współczesnego świata".

"Jeśli chcesz, by coś zostało powiedziane - powierz to mężczyźnie. Jeśli chcesz, by zostało to zrobione - powierz to kobiecie" - mawiała Margaret Thatcher, pierwsza kobieta premier Wielkiej Brytanii.

Miała piskliwy głos, własny pogląd na każdy temat i wielki tupet. Zanim stała się jedną z najbardziej wpływowych postaci współczesnego świata, jej kapelusz i nieodłączne perły budziły pobłażliwy uśmiech. Jednak z czasem zmieniła się w Żelazną Damę, której czarna torebka do dziś jest symbolem rządów silnej ręki...

Biograficzny film o życiu Thatcher na podstawie scenariusza Abi Morgan wyreżyserowała Phyllida Lloyd. W rolę brytyjskiej premier wcieliła się Meryl Streep, która za tę rolę otrzymała nominacje do Oscara w kategorii najlepsza aktorka pierwszoplanowa. Czy hollywoodzka gwiazda otrzyma trzecią w swej karierze złotą statuetkę, przekonamy się 26 lutego. A jak Meryl Streep wspomina pracę nad tym filmem?

Reklama

Jaka była twoja reakcja, gdy reżyserka Phyliida Lloyd zaproponowała ci rolę Margaret Thatcher?

- Gdy Phyllida powiedziała mi, że chce nakręcić film o życiu Margaret Thatcher, skupiając się na kwestii kobiety jako przywódcy narodu, od razu wyraziłam swoje zainteresowanie. Nie ma wielu takich postaci, ani wielu twórców filmowych, którzy byliby zainteresowani takimi tematami. Aby wyobrazić sobie wszystkie bariery, przez które musiała się przebić Margaret Thatcher, by zostać premierem Wielkiej Brytanii, musiałam postawić się w sytuacji kobiety żyjącej w późnych latach 70, która zaistniała jako przewodnicząca swojej partii. Nieustannie powtarzam moim córkom, jak bardzo świat zmienił się od tamtej pory, jednak niektóre rzeczy wciąż pozostają takie same.

- To było niezwykłe doświadczenie podążać śladami kobiety, która dorastała podczas wojny i w okresie powojennej Anglii, w czasach niedostatku i odbudowy, kogoś, kto wdrażał własny światopogląd w praktyczne rozwiązania, które miały naprawić sytuację gospodarczą kraju. To było jak podglądanie kobiety, która rozwiązuje wielkie problemy świata, czego nikt się po niej nie spodziewał.

Margaret Thatcher dołączyła do męskiego klubu - światowej elity - i zdobyła go szturmem. Odkładając na bok politykę, czy uważasz to za znaczące dokonanie?

- Pierwszy dzień pracy, gdy spotkaliśmy się na próbie, był dla mnie dużym wyzwaniem. Otaczali mnie wspaniali brytyjscy aktorzy, było tam około czterdziestu lub czterdziestu pięciu mężczyzn, a ja byłam jedyną kobietą, po tym doświadczeniu lepiej jestem w stanie wyobrazić sobie, co musiała czuć Margaret Thatcher, kiedy brała udział w spotkaniach Partii Konserwatywnej. Największe wrażenie zrobiły na mnie sceny, które kręciliśmy wewnątrz Parlamentu. Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, jak wielki wysiłek musi wykonać pojedyncza osoba, aby zapanować nad całym pomieszczeniem i przekonać do swoich racji pozostałych słuchaczy.

W filmie splatają się ze sobą dwa wątki: posiadanie i utrata władzy, a także miłości. Który temat był ci bliższy?

- Reżyser opowiadając o życiu Margaret Thatcher poświęcił tyle samo uwagi zarówno rozwojowi jej kariery politycznej, jak i ważnym momentom z jej życia osobistego, które miały na nią ogromny wpływ. Myślę, że udało nam się spojrzeć na jej życie w sposób całościowy. Margaret zawsze powtarzała, że podejmowanie trudnych decyzji okupione jest nienawiścią współczesnych ci ludzi, ale w ostatecznym rozrachunku często przynosi wdzięczność i szacunek przyszłych pokoleń. Oto sposób myślenia godny przywódcy, ale również matki, która musi pamiętać, że nawet jeśli w danym momencie jej dziecku wydaje się, że jej nienawidzi, bo mu czegoś zabrania, to w końcu ją zrozumie i podziękuje.

- Moim zdaniem obydwie sytuacje są do siebie bardzo podobne. Polityk, który myśli krótkowzrocznie, może stać się popularny, jednak to, co jest naprawdę ważne i czego powinniśmy szukać u polityków, to umiejętność dostrzegania długofalowych skutków podejmowanych decyzji.

Film jest zaskakująco niepolityczny. Czy uważasz, że ludzie mogą być tym faktem zdziwieni?

- Decydując się na udział w tym filmie nie kierowały mną żadne polityczne przesłanki związane z Margaret Thatcher. Jeśli mam być szczera, to naprawdę niewiele wiedziałam na jej temat, jedynie to że bardzo dobrze rozumiała się z Prezydentem Reaganem i popierała wiele jego decyzji politycznych. Bardziej niż jej poglądy polityczne, interesowała mnie cena, jaką musiała zapłacić za swoje decyzje, a także to, jaki te decyzje miały wpływ na nią samą. Zależało nam na tym, aby jak najdokładniej pokazać, dlaczego była jednym z najbardziej znienawidzonych polityków i jednocześnie miała wielu zwolenników, którzy cenili ją za jej odważne decyzje.

Film pokazuje 40 lat z życia Margaret, to musiało być dla wielkim wyzwaniem dla aktorki.

- Przyznaję, że wcielanie się w postać Margaret na przestrzeni 40 lat jej życia było trudnym zadaniem, ale kiedy osiągniesz mój wiek, nadal wydaje ci się, że masz 20 lat, że jakaś część ciebie jest dokładnie taka sama jak wtedy, gdy miałeś 16, 26, 36, 46 czy 56 lat. W ten sposób masz dostęp do emocji, jakie towarzyszyły ci w określonym wieku. Jest to wielka zaleta, o ile można tak powiedzieć, starzenia się.


Czy uważasz, że po projekcji filmu widzowie spojrzą na postać Margaret Thatcher z zupełnie innej strony?

- Nie wiem, czy film sprawi, że ludzie zmienią swoje zdanie na temat jej decyzji politycznych, ale mam nadzieję, że przynajmniej uświadomi im, że działała pod wielką presją, że była jedyną osobą, która w tamtych czasach, potrafiła zaproponować konkretne rozwiązania, mające na celu poprawę sytuacji w kraju i dlaczego jej propozycje zostały ostatecznie odrzucone. Po jej odejściu z rządu widzimy kobietę, która musi żyć dalej ze świadomością tego wszystkiego, co się wydarzyło. Nieustannie, jak w kołowrotku, cofającej się pamięcią w przeszłość, by odtworzyć minione wydarzenia.

Podczas produkcji filmu pojawiły się fotosy przedstawiające cię jako Margaret Thatcher. Można je było zobaczyć nie tylko na pierwszych stronach gazet brytyjskich, ale także w publikacjach międzynarodowych. Jak się wtedy czułaś?

- Kiedy zdjęcia zaczęły się pojawiać w Chinach, południowo-wschodniej Azji i kliku innych miejscach, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o zainteresowanie tym tematem, oczywiście wszyscy byliśmy niezmiernie podekscytowani, pomyśleliśmy, że może nie jest to film dla siedmiu osób w Westminster. To było bardzo pokrzepiające uczucie.

Zanim przystąpiłaś do pracy nad filmem, odwiedziłaś Izbę Gmin. Czy możesz powiedzieć, jakie to było uczucie i co ta wizyta ci dała?

- To było naprawdę wspaniałe doświadczenie poczuć na własnej skórze, jakie ścisłe zasady tam obowiązują i zobaczyć, jak ludzie zachowują się w Izbie Gmin. Mieliśmy dostęp do tylnej sceny, czyli maleńkich pomieszczeń, z których członkowie przechodzą do Głównej Sali. Jednocześnie czułam się onieśmielona, stojąc w miejscu, gdzie w 1066 roku odbyło się pierwsze posiedzenie parlamentarne. Następnie przeszłam do Izby Gmin, byłam zaskoczona, jak niewielkich jest rozmiarów. Wzruszyłam się, myśląc o tym, jak małe jest to pomieszczenie w porównaniu z rozmiarami historii, która się tutaj narodziła, postaciami historycznymi, które przemawiały w tych murach, czy też ideami, które tutaj powstały. Z kolei obrady są niezwykle osobiste, członkowie siedzą zwróceni do siebie twarzami, nikt nie wygląda na znudzonego.

Jak się czułaś, gdy musiałaś zagrać te sceny, stojąc na mównicy?

- To były bardzo stresujące chwile, w pewnym sensie czułam się tak, jakbym znajdowała się w głowie Margaret Thatcher. W tamtych czasach była ona jedną z niewielu kobiet obecnych na scenie politycznej i jedyną, której udało się zajść tak wysoko. A udało jej się to, bynajmniej za sprawą jej wizerunku, jaki wykreowały media, czy też z jakiegoś innego powodu, na którym w dzisiejszych czasach ludzie budują swoje kariery polityczne. Nie liczyło się to, czy jej schlebiasz, tylko to, czy jesteś kompetentny. Oczywiście od Margaret Thatcher wymagano więcej, a zatem musiała być lepiej przygotowana, musiała przewidzieć nie tylko pytania, jakie mogły paść ze strony dziennikarzy, ale również te, których nigdy nikt by jej nie zadał. Aby zachować swoją pozycję, musiała być lepsza od każdego mężczyzny na jej stanowisku. Wiele osób w tamtych czasach było przeciwnych kobietom -przywódcom.


Jim Broadbent znakomicie zagrał Denisa, męża Margaret. Jak układała ci się z nim współpraca?

- Jim Broadbent jest nieprawdopodobnie zabawny człowiekiem, a jednocześnie niezwykle ludzkim i ciepłym. Potrafi wzruszyć widza w każdej swojej roli. Denis Thatcher nie cieszył się zbyt wielką popularnością wśród opinii publicznej. Media przedstawiały go jako nadętego bufona. Pomimo tego, Jim postanowił nadać tej postaci głębię i obdarzyć ją swoim własnym figlarnym usposobieniem. To niesamowite, jak poczucie humoru bliskiej Ci osoby może wpłynąć na twoje życie. Denis przemycał wiele radości do życia Margaret, na co dzień pochłoniętej sprawami Państwa.

- Wydaje mi się, że te wszystkie niepochlebne opinie na temat Denisa brały się stąd, że ludzie, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, nie bardzo wiedzieli, co mają o nim myśleć. Już sam fakt, że na czele rządu stoi kobieta, był trudny do zaakceptowania, w dodatku pojawiał się problem jej męża. Ludzie zadawali sobie pytanie: Kim on właściwe jest? Pierwszą damą? Obecnie znajdujemy się na takim etapie ludzkiej ewolucji, kiedy zaczynamy oswajać się ze wszystkim zmianami, jakie dokonały się w zakresie walki płci. Denis Thatcher często w swoim życiu był ośmieszany, ale mimo tego nigdy nie dał po sobie poznać, że ma to komukolwiek za złe. To było nadzwyczajne.

Co najbardziej utkwiło ci w pamięci podczas pracy przy tym filmie?

- Najbardziej podobało mi się to, że miałam możliwość spojrzeć na życie, jak na zamkniętą całość. Na tym etapie mojego życia często zdarza mi się spoglądać wstecz, by zastanowić się nad historią mojego życia. Chwilami czuję się przytłoczona tym, jak życie potrafi byś skomplikowane, wypełnione wydarzeniami, które w danym momencie wydawały się być najistotniejsze. W takich chwilach uświadamiasz sobie, że to co jest naprawdę ważne, to właśnie ten dzień, ten moment, to miejsce, w którym się obecnie znajdujemy. Oczywiście możemy się sprzeczać, czy rzeczywiście najważniejsze w życiu jest to, aby "być" i czerpać jak najwięcej przyjemności właśnie z takich chwil. To z pewnością najtrudniejsza rzecz na świecie. Gdy jesteśmy młodzi, lubimy powtarzać, czego z pewnością nigdy w życiu nie spróbujemy, ale prawda jest taka, że wszyscy znajdujemy się w tej samej sytuacji, w określonym momencie nasze życie zaczyna się i kończy.

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych programów i seriali! Kliknij i sprawdź!

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy