Reklama

Maja Ostaszewska: Kobieta w męskim świecie

Pochodzi z artystycznej rodziny, jednak wyznaje, że nie miało to specjalnego znaczenia kiedy decydowała, co będzie robić w przyszłości. - Decyzja, że będę aktorką, była absolutnie moja - przekonuje. Dziś Maja Ostaszewska jest jedną z najwybitniejszych artystek w naszym kraju.

Z aktorką spotkałem się w Krakowie na planie "Uwikłania", nowego filmu Jacka Bromskiego, w którym Ostaszewska gra prokurator Szacką. Co ciekawe, literackim pierwowzorem tej postaci - w powieści Zygmunta Miłoszewskiego pod tym samym tytułem - był... mężczyzna.

Krystian Zając: Kim jest Agata Szacka?

Maja Ostaszewska: - Prokuratorem. To ogromna radość grać rolę, która z jednej strony pokazuje jej twardość, zasadniczość, wszystkie te cechy, które powinien mieć prokurator. Dzięki temu, że jestem tym kimś, kto jakby śledzi tę historię z widzami, mogę brać udział we wszystkich zdarzeniach. Ale jednocześnie pokazujemy jej życie prywatne i delikatniejszą, wrażliwszą stronę. To bardzo fajne, że jest tu takie połączenie.

Reklama

Pytam głównie dlatego, że pozostali aktorzy mieli troszkę łatwiej. Ich postacie mają odpowiedniki w powieści Miłoszewskiego. Pani nie miała takiego przywileju. Jak w takim razie starała się pani "zbudować" swoją bohaterkę?

- Jakiś odpowiednik miałam. Problem jest taki, że w powieści ta postać jest mężczyzną. Ale prawdę mówiąc, to dla mnie ogromna radość, że narodził się taki pomysł i myślę, że większość aktorek podzieliłaby mój entuzjazm, bo na ogół w filmach kryminalnych prym wiodą mężczyźni.

- To fantastyczne, że taki pomysł powstał, żeby to przepisać na kobietę. Myślę zresztą, że to jest dobre rozwiązanie zwłaszcza, jeśli chce się pokazać dwoistość tej postaci. W wypadku kobiety to jest też trochę inne reagowanie na stres, na zagrożenie. Może mówię trochę stereotypowo, ale wydaje mi się, że przez to jest jeszcze więcej do pokazania.

- Jak się przygotowywałam? Po prostu rozmawialiśmy, czytałam - bo to jest świetnie napisane, dzięki czemu miałam dużą radość pracy z materiałem, bo on wciąga. Długo nie wiemy, kto zabił. Ale oprócz tego są tu też wiarygodne postacie z krwi i kości.

- Na pewno trudność jest w tym, że postacie, które się tutaj pojawiają, są wszystkie bardzo wyraziste, każda z nich niesie z sobą jakiś wyraźny problem. Albo należy do grupy podejrzanych, albo do świadków. A ja, ponieważ jest bardzo dużo mojej postaci, pełnię rolę takiego kogoś, kto "idzie" z widzem poprzez tę historię, więc jest cała masa takich scen, gdzie po prostu zadaję pytania. I to jest trudne, bo ważne, żeby nie być jednolitym, żeby to nie było po prostu monotonne. Ale to jest też wyzwanie i zarazem bardzo ciekawe dla mnie doświadczenie.

Pani bohaterka musi sobie radzić w świecie kryminalno-policyjnym, niemal całkowicie zdominowanym przez mężczyzn. To też nie jest łatwe.

- Ale to jest właśnie bardzo ciekawe. Ja się bardzo cieszę, że to jest przepisane na kobietę, ponieważ dzięki temu, to nie jest postać stereotypowa. Ktoś tutaj [rozmawiamy na planie, pomiędzy nagrywaniem kolejnych scen - przyp. red.] powiedział: "No, ale ta scena, to jest zachowanie typowo męskie". Właśnie nie! Dlaczego? To jest stereotypowe myślenie!

- Często w scenariuszach role kobiece i męskie rzeczywiście są prowadzone tak bardzo, powtórzę po raz trzeci, stereotypowo. A przecież różnie się zachowujemy i często kobiety mają bardzo męskie cechy, potrafią się bardzo "po męsku" zachowywać. I to jest bardzo fajne, bardzo ciekawe. A do tego dochodzi właśnie to, że rzeczywiście, to jest środowisko patriarchalne, zdominowane przez mężczyzn. Ale tym bardziej ciekawie robi się, jak tam się nagle pojawia kobieta, i to kobieta, która nie jest podwładną czy przestraszoną ofiarą, ale kimś, kto jest równoprawnym partnerem, a czasem nawet przełożonym.

I to właśnie najbardziej podobało się pani w scenariuszu Jacka Bromskiego? Ta innowacja w porównaniu do powieści?

- Mnie się powieść ogromnie podobała. Wiadomo, że się cieszę, bo to jest bardzo miłe, kiedy główna rola jest przepisana na kobietę, i ja mam szczęście i przywilej ją grać. Mi się w ogóle cała ta historia bardzo podoba i to jest na pewno jeden z aspektów, który mnie przyciągnął. Muszę powiedzieć, że po przeczytaniu scenariusza, nie miałam cienia wątpliwości, czy ja chcę to grać, czy nie. Po prostu byłam bardzo szczęśliwa, że taka propozycja padła.

A czy Jacek Bromski od razu wiedział, że to ma być Maja Ostaszewska, czy mimo wszystko brała pani udział w castingu?

- Nie brałam udziału w castingu. Ta rola została mi zaproponowana bezpośrednio, ale jak tam wędrowały jego myśli, trzeba by jego samego zapytać.

Sierpień, kończą się zdjęcia do "Uwikłania". Co dalej?

- Wakacje. Wreszcie.

A plany zawodowe?

- Od września wracam do prób w Teatrze Nowym z Krzysztofem Warlikowskim. Mamy premierę na początku października. To będzie spektakl o tytule "Koniec scenariusza".

A czy filmowo już coś wiadomo?

- Jakieś się tam pojawiają propozycję, ale to jest na tyle jeszcze enigmatyczne, niekonkretne, że to chyba za wcześnie, żeby o tym mówić. Tym bardziej, że zobaczymy co z tego wyjdzie.

Prywatnie jest pani buddystką Jak się pani zainteresowała tym systemem filozoficzno-etycznym? Jak on wpływa na pani życie?

- To bardzo ciekawe, że zadaje mi pan takie pytanie w kontekście filmu.

To nie ma związku z filmem. Po prostu to dosyć interesujące.

- Na każdego z nas nasz system myślowy, filozoficzny ma bardzo bezpośredni wpływ. Myślę, że gdyby zadał pan takie pytanie katolikowi, to tak samo by odpowiedział, że ma to duży wpływ na jego życie. Ja rzeczywiście zostałam wychowana w filozofii i tradycji buddyjskiej, więc dla mnie jest to coś całkowicie naturalnego i trudno mi powiedzieć, jak się w tym odnajduję. To jest moja codzienność.

- Bardzo odpowiada mi ten system, ponieważ jest bardzo logiczny. Jest w nim bardzo dużo współczucia, poza tym daje narzędzia do pracy z własnym ego czy emocjami, które w naszym zawodzie są bardzo częste. Odpowiada mi ten system myślowy, ale w tej chwili nie jestem związana z żadną grupą praktykującą. To jest bardziej moja filozofia życia.

Wychowała się pani w rodzinie artystycznej. Była pani skazana na aktorstwo?

Nie, zdecydowanie nie. Nasi rodzice, mówię nasi, bo również mojego rodzeństwa, nigdy żadnej presji na nas nie wywierali, nigdy niczego nie podpowiadali. Myślę, że na pewno było mi łatwiej zarazić się miłością, na początku do teatru, ponieważ już jako dość mała dziewczynka oglądałam spektakle teatralne.

- Wychowałam się w Krakowie, więc miałam dostęp do teatru na naprawdę najwyższym poziomie. Zabierali nas do filharmonii, na koncerty jazzowe, więc wiadomo, że szybciej zobaczyłam, czym jest sztuka i pewnie była to prostsza droga do zafascynowania się tym. Ale decyzja, że będę aktorką była absolutnie moja. Zresztą każde z mojego rodzeństwa poszło w innym kierunku.

Dziękuję za rozmowę.


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

"Uwikłanie" trafi na ekrany polskich kin 3 czerwca 2011.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Maja Ostaszewska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy