Trudno mnie złamać
Jest dziennikarką w programie "Dzień Dobry TVN", jurorką w "You Can Dance - po prostu tańcz!", laureatką "Tańca z gwiazdami", wydała książkę "Co z tym życiem?", ma dwie udane córki. Czego można chcieć więcej? - Jestem szczęściarą - mówi o sobie Kinga Rusin.
Wydawało się, że jej największym osiągnięciem była błyskawiczna popularność zdobyta w TVP na początku lat 90. i wyjście za mąż za dziennikarza telewizyjnego Tomasza Lisa. Potem stała się żoną i matką, z rzadka pojawiającą się na ekranie. Założyła własną agencję PR. Gdy rozstała się z Tomaszem Lisem, większość ludzi jej współczuła, a jej próby powrotu do telewizji uważano za przejaw desperacji. Jednak Kinga Rusin wróciła i to w jakim stylu!
W rozmowie z Martą Grzywacz z RMF FM popularna prezenterka opowiada o tym, co jej daje szczęście, kiedy w życiu trzeba przystopować, dlaczego zgodziła się na udział w "Tańcu z gwiazdami" i czemu przejmuje się tym, co o niej piszą inni.
RMF FM, Marta Grzywacz: Jak życie?
Kinga Rusin: Dziękuję. Byłam rano bez życia, ale zrobiłam sobie ajurwedyjski masaż głowy, który postawił mnie na nogi.
Sama sobie robisz taki masaż?
- Nie, sama nie dasz rady, bo trzeba mieć przeszkolenie, wiedzieć jakie punkty energetyczne nacisnąć. Dziewczyna, która mnie czesze pasjonuje się naukami Wschodu i ona potrafi to zrobić. 15 minut masażu stawia na nogi.
Masz jeszcze jakieś inne sposoby na przywracanie sił witalnych?
- Zimny prysznic rano.
Nie wierzę, że bierzesz zimny prysznic.
- Jak tym mnie znasz! Masz rację. Uwielbiam gorący prysznic, chociaż wszyscy dermatolodzy i kosmetolodzy mówią, że to niezdrowe. Tak naprawdę nie mam jakiś specjalnych metod. Dużo mi dają proste ćwiczenia - kilka bocznych skrętów i zwykłe przeciąganie się. To jest najlepsze, co możemy zrobić rano. A ja ci jeszcze zdradzę, że zainstalowałam sobie w domu drabinki i robię zwis. Dla kręgosłupa - genialne!
Często zdarzają ci się momenty, kiedy budzisz się rano i mówisz: nie chce mi się wstawać do tego życia?
- Naprawdę bardzo rzadko. Ale wydaje mi się, że takie rzeczy reguluje sam organizm. On nam mówi, kiedy musimy przystopować. Mój organizm powiedział mi kilka dni temu: dosyć. I zachorował. Pierwszy raz od sześciu lat. Bo zwykle jest tak, że niezależnie od tego czy śpię 7 godzin czy 4, myślę sobie: super, że już jest dzień.
Od wielu lat masz coś w rodzaju zawodowego ADHD - firma, kilka programów telewizyjnych, inne projekty...
- Strasznie chce mi się czerpać z życia. Ja wiem, że to może trochę niezdrowe, ale mam wrażenie, że cały czas coś mi ucieka, cały czas żałuję różnych rzeczy, choć przecież nie powinno się niczego żałować.
Tak się mówi, ale wiadomo, że żałujemy.
- To prawda, ale to takie głupie rzeczy. Wyjechałam do Paryża na wycieczkę, o której marzyłam. Było cudownie, ale jednocześnie w Warszawie był festiwal filmów dokumentalnych, na który regularnie chodzę. Pierwszy raz od 5 lat nie byłam i miałam poczucie straty. Tu Paryż, gorąco, fantastycznie, a ja martwię się tym, że nie widziałam filmów na festiwalu! Wynika to właśnie z tego, że człowiek strasznie chce chapać wszystko i czerpie z tego ogromną radość.
Często udaje ci się wychodzić wieczorami, są przecież córki, które cię pewnie potrzebują...
- Jakoś ostatnio faktycznie mniej. Ale córki są już duże, chcą być samodzielne i odpowiedzialne, a że nie mieszkamy już pod lasem, jest mi łatwiej wyjść do kina na 18.00.. Przez dwie godziny mogą same zostać w domu. Poza tym mamy wspaniałych sąsiadów, w związku z czym da się to wszystko świetnie pogodzić. Ja lubię korzystać z tego, co oferuje Warszawa, a oferuje bardzo dużo ciekawych rzeczy. Życia by zabrakło, żeby to ogarnąć. Mówimy, że w tym kraju jest pustka kulturalna, ale to nieprawda. Przeglądam inicjatywy kobiet w Krakowie i muszę ci powiedzieć, że wam zazdroszczę. Kobiety podejmują w Krakowie mnóstwo ciekawych tematów.
Na przykład?
- Różne. Od spotkań na temat kosmetyki naturalnej, po kluby motywacyjne. W kobietach drzemie gigantyczna siła. I faktycznie, jeśli nie będzie parytetowych akcji, mężczyźni nie dopuszczą kobiet do głosu.
Brzmisz tak, jakbyś szła w politykę.
- Tak? No, nie wiem? Generalnie trzymam kciuki za wszystkie te inicjatywy i kongres kobiecy, który bardzo mi się podoba. Rozmawiałam ostatnio na ten temat z Jolantą Kwaśniewską i myślę, że wkrótce zaangażuję się w jego pracę. Kiedy jeżdżę po Polsce promować swoją książkę, spotykam się z wieloma kobietami i widzę, jak bardzo potrzebują motywatora, który je zaktywizuje.
Dlaczego sądzisz, że byłabyś dobrym motywatorem? Czy przez swoje trudne doświadczenia życiowe stajesz się bardziej wiarygodna?
- Widzę, jakie są reakcje po spotkaniach ze mną. Dostaję listy od pań, z którymi się spotkałam. Jedna pisze, że założyła kawiarenkę, inna kiosk ruchu, kolejna, że wyszła z domu i zaczęła o siebie dbać.
Zobaczymy cię któregoś dnia na liście wyborczej?
- Nie, nie wydaje mi się, że nie. Raczej traktuję to społecznikowsko niż politykiersko.
Kiedy wygrałaś "Taniec z gwiazdami" pisali o tobie, że jesteś królową parkietu, teraz piszą, ze zostałaś królową okładek, bo pojawiłaś się w tak wielu publikacjach, że zdetronizowałaś Dodę. Czy popularność daje szczęście?
- Rzeczywiście był taki ranking, który zresztą bardzo mnie zaskoczył, bo nie jestem bezpośrednio związana z show biznesem, nie jestem piosenkarką ani aktorką. Pewnie przyczynił się do tego program rozrywkowy, w którym biorę udział, czyli "You Can Dance". Ale traktuję to jak dodatek do tego, co robię. Miły w sumie i sympatyczny, bo od tej popularności zależy później oglądalność, czyli coś, na czym nam w telewizji najbardziej zależy. To jest miernik naszego sukcesu i ewentualna gwarancja, że nadal będziemy mieć pracę, którą lubimy. Z tego punktu widzenia okładki dają szczęście, bo mogą pokazywać ludziom, którzy decydują o moim losie, że warto we mnie inwestować. Natomiast okładkowa popularność to strasznie ulotna rzecz. Nie można sobie na niej budować przyszłości, bo ona dzisiaj jest a jutro jej nie ma. Ja już widziałam różne wzloty i upadki i sama tez doświadczyłam bardzo dużego zainteresowania prasy, a potem mniejszego i wiem, że nie można się tym podniecać.
Masz jakiś sposób na podsycania zainteresowania swoją osobą?
- Ja specjalnie tego zainteresowania nie podsycam, ale pracuję w dużej instytucji gdzie zatrudnieni są spece od PR i marketingu i to oni wyszukują różne ciekawostki z naszego życia i podrzucają tematy prasie. Nie mam z tym problemu, jeżeli te tematy są prawdziwe, bo dzielenie się prywatnością, którą chcę się dzielić, to część mojej pracy. Gorzej jeśli te okładki dotyczą jakiś sensacji, które są wyssane z palca, wtedy nie wiadomo jak na nie reagować. Ostatnio doszłam do wniosku, że chyba uruchomię swój profil na Twitterze, bo sporo by było rzeczy do sprostowania.
Proszę bardzo, przetestuj te sprostowania na stronie RMF FM.
- Teraz nie pamiętam, co by to mogło być, ale ostatnio Kuba Wojewódzki w swoim programie podniósł kwestię konfliktów, które dla prasy są bardzo nośne. Prasa lubi je podsycać i antagonizować ludzi. To się na okładkach świetnie sprzedaje. Mam chęć wyjaśniania takich rzeczy.
Tym bardziej, że od kilku kolegów: Jarosława Kuźniara, Doroty Wellman czy właśnie Kuby Wojewódzkiego trochę ci się oberwało.
- Przez 8 lat prowadziłam firmę PR-owską, starałam się pogłębić wiedzę na ten temat, czytałam książki, chodziłam na wykłady i jeszcze uczyłam się tego zawodu w praktyce. Widzę więc jak zadziałał ten mechanizm w przypadku książki, którą napisałam: "Co z tym życiem". Te niepochlebne komentarze ukazały się zanim książka trafiła na rynek i tak bardzo podsyciły zainteresowanie nią, że wpłynęły na wyniki sprzedaży. Tak więc Jarkowi Kuźniarowi, Dorocie Wellman i Kubie Wojewódzkiemu powinnam podziękować i wysłać kwiaty, albo bombonierkę, bo chcąc nie chcąc byli moimi marketingowcami. Jestem im wdzięczna.
Jak sądzisz, z czego wynika ta krytyka kolegów?
- Sama nie wiem. Gdyby miała miejsce po przeczytaniu książki i prowokowała do jakiejś dyskusji to mogłabym się zastanawiać. A z czego wynika krytyka książki, której nie przeczytali - trzeba by było zapytać psychologa. Albo socjologa. Nie wydaje mi się, żeby moi koledzy z pracy czegokolwiek mogliby mi zazdrościć, bo mają wszystko: sławę, pieniądze, dobre kontrakty. Czego mogą mi zazdrościć? Myślę, że to z czystej sympatii.
Złośliwa bestyjka...
- Naprawdę wydaje mi się, że oni mnie po prostu bardzo lubią. Kuba Wojewódzki mnie uwielbia. Jestem o tym przekonana, że gdzieś tam podświadomie mnie lubi, tylko boi się przyznać.
Czego miałby się bać?
- Że straci swój wizerunek...
Do dobrego tonu należy nie lubienie Kingi Rusin?
- Nie lubienie w ogóle. Myślę, że Kuba Wojewódzki kreuje swoją potęgę medialną na krytykowaniu, więc jak mógłby nagle powiedzieć, że kogoś uwielbia? To by zburzyło jego wizerunek. Ale ja i tak wiem swoje.
No dobrze, niech ci będzie...
- Jeśli ktoś o tobie źle mówi, to nie ma znaczenia czy pracujesz w telewizji czy na poczcie, i tak nie jest nam miło. To jest chyba normalne, aż takiej skorupy nie mamy. Różnica miedzy telewizją a pocztą jest taka, że na poczcie wiedzą o tym pracownicy poczty, a w telewizji, jeśli ktoś się wypowiada negatywnie na wizji, to dowiaduje się o tym bardzo dużo ludzi oglądających program. Skala jest większa. Czy żal też jest większy? Po prostu jest żal i tyle. Prawda jest taka, że za dwa lata, minie 20 lat jak pracuję w telewizji. Debiutowałam 5 lutego 1993 roku. Wtedy nie było żadnej prasy kolorowej. Pierwsza kolorowa okładka czasopisma "Antena" wywołała sensację. Nie było, ani plotkarskich magazynów ani brukowej prasy. To były czasy, kiedy "Super Express" aspirował do poważnego dziennika opinii. W związku z tym nie było tego wszystkiego, czym są obciążeni dzisiaj ludzie mediów i politycy - totalnym wystawieniem na widok publiczny. Ocena wystawiana w Internecie, ponieważ jest anonimowa, bywa okrutna, czasem bezprawna bo narusza dobra osobiste. I nie ma żadnych możliwości prawnych, żeby się przed tym bronić. Mam nadzieję, że to się zmieni, że operatorzy internetowi będą odpowiadali przed sądem za komentarze, które ukazują się na ich stronach, tak jak robią to gazety w przypadku listów do redakcji.
Widzę, że zgłębiłaś temat.
- Muszę wiedzieć jakie mam prawa. W jaki sposób osoby publiczne mają bronić swojej godności osobistej, honoru, dobrego imienia, na które często pracują wiele lat, przed osobami, których imienia i twarzy nie znają? Wpisy w internecie są czasem przerażająco agresywne. Ja mam monitoring mediów, ponieważ prowadzę biznes, który jest firmowany moim nazwiskiem. W związku z tym spływają do mnie codziennie wszystkie wpisy w internecie i w prasie, na mój temat. Nie chcę, żeby moje dzieci czytały o swojej mamie, która rano robi im śniadanie i całuje na dobranoc, okropne rzeczy.
Mamy jeszcze drugą stronę medalu. Ponieważ pojawiasz się w wielu publikacjach może to oznaczać, że ludzie chcą o tobie czytać, a więc cię lubią. Czy masz poczucie, że publiczność cię kocha?
- W parze z popularnością idzie miłość i nienawiść. Musimy to przyjąć i zaakceptować. Nie ma takiej osoby na świecie, która jest wyłącznie kochana. Nawet Matka Teresa z Kalkuty czy Dalajlama mieli swoich antyfanów religijnych. Nie chcę się porównywać, ale pokazać skalę. Spotkam się z szalenie miłymi wyrazami sympatii. W psychologii nazywa się to głaski. Człowiek dostaje te głaski i dobrze się czuje. Kiedy ich brakuje, czuje się gorzej. W ten sposób uzależnia się od pozytywnej opinii i martwi negatywną. Jeśli świadomie podchodzimy do naszego zawodu musimy się liczyć z tym, że jedna grupa nas lubi, a druga nie. W mediach zazwyczaj funkcjonują postaci, które budzą skrajne emocje. Wybierając mój zawód zdecydowałam się na bycie osobą publiczną i w ten sposób zgodziłam się na to, żeby poddawać się krytyce. I ja tę krytykę przyjmuję, ale pomiędzy krytyką a chamstwem jest gigantyczna przepaść.
Kiedy zdałaś sobie sprawę z tego, że nie wszyscy będą cię kochać?
- Mnie się wydaje, że każdy chce być kochany. Niewiele jest takich osób, które się z góry zgadzają na to, że nie będą lubiane. We mnie jest jeszcze taka dziecinna, totalnie niewinna myśl, że jednak wszyscy będą mnie lubić. Ale miałam taki moment w swoim życiu, w liceum. Przeżyłam wewnętrzny konflikt - uczyć się rzetelnie nie wyłamywać z grupy, z którą byłam towarzysko związana, czy kontestować naukę. Podjęłam decyzję, że jednak będę się dobrze uczyć i grupa mnie postponowała. To był pierwszy moment kiedy się przekonałam, że jeżeli będzie się podejmowało decyzje na kontrze, to konsekwencja będzie taka, że będziemy wykluczani i nielubiani.
Dzisiaj uczysz tego swoje córki?
- Moje córki musiały się bardzo szybko same nauczyć zasady miłości i nienawiści. Już wiedzą, że emocje mają różne oblicza. Jest miłość i jest nienawiść. Ja tylko niestety muszę im często tłumaczyć, dlaczego tak jest.
Dlaczego musiały się tego szybko uczyć?
- Mówię chociażby o tym, jak ludzie reagują na ich mamę. Bardzo często są to sympatyczne komentarze, ale są ludzie, którzy nie zważając na to, że stoję z dziećmi, potrafią mi powiedzieć coś niesympatycznego. Dzieci to słyszą, jest im przykro, buntują się i później trzeba z nimi o tym rozmawiać. Takie jest życie. Dzieci osób publicznych muszą się mierzyć także z negatywną stroną popularności rodziców. Ale będą mocne te moje dziewczyny! Nie do zdarcia!
To ci się podoba bo sama jesteś taka?
- Ja wiem, że mam taki wizerunek, bo po prostu sobie radzę ze wszystkim i trudno mnie złamać. Może dlatego, że życie mnie zahartowało, a może taki mam charakter... Ale myślę też, że jest we mnie strasznie dużo łagodności i wrażliwości. Nie bez przyczyny jestem zodiakalną rybą. Jestem wrażliwa i nie chcę walczyć z tą wrażliwością. To jest dobra cecha bo pozwala na otwarcie, na empatię, pozwala na to, żeby inaczej odbierać sztukę. Wrażliwość jest piękna.
Ale jesteś też postrzegana jako osoba - delikatnie mówiąc - wymagająca. Jest wiele plotek dotyczących twoich żądań odnośnie hotelu, makijażu, fryzury. Czy ty tylko grasz gwiazdę, czy rzeczywiście tak ci zależy na tym, żeby latać w klasie biznes i mieszkać w luksusowym hotelu.
- Od lat pracuję z tymi samymi ludźmi - makijażystami, fryzjerami, z tym samym operatorem. Gdybym była nie do wytrzymania, pewnie by odeszli. Nie słyszałam o zwolnieniach z mojego powodu. Natomiast profesjonalnie i z pasją podchodzę do zawodu. Bardzo dbam o to, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, dlatego dużo wymagam i lubię żeby było perfekt. Osoby, które pracują ze mną albo wiedzą, że mam takie wymagania, albo tez są perfekcjonistami dlatego się dogadujemy. Chyba, że ktoś nie wpasowuje się w ten schemat, wtedy jest konflikt i problem. A jeśli chodzi o miejsce do mieszkania - dobry hotel mam wpisany w kontrakcie. Kontrakt negocjowała moja prawniczka i jestem jej za to wdzięczna. Ona o mnie po prostu dba. Dobry hotel w mojej umowie to był jej pomysł. Wspaniały zresztą. Ale prywatnie, kiedy jadę pływać na kit-cie z moimi dziećmi to mieszkamy w tak zwanej psiej budce na plaży i absolutnie mi nie przeszkadza, że spod prysznica leci słona woda, a ja śpię na pryczy, bo tak sobie wybieram. Ale za to rano wystawiam nogę i jestem na piachu, nie muszę mieć żadnych fanfar i fajerwerków. Jem pittę z tzatzikami i jest fantastycznie.
Oskar Wilde kiedyś powiedział, że lekarstwem na miłość jest nowe uczucie. Sprawdziłaś? Bo chodzą słuchy, że Kinga Rusin jest szczęśliwie zakochana?
- Jestem bardzo szczęśliwa. W ogóle uważam, że jestem szczęściarą i dużo rzeczy w życiu daje mi szczęście. Związki z innymi osobami też.
To jak on ma na imię?
- Jak będzie chciał powiedzieć jak ma na imię, to sam to zrobi.
Zwoła konferencję prasową czy pojawi się z tobą na okładce?
- O nie, tylko nie to. Wiem, że ludzie chcieliby więcej wiedzieć, ja też lubię czytać w gazetach, że ktoś jest szczęśliwy i zakochany. Ale tym razem nie wiem jak się zachować. Są historie w życiu, które trzeba zatrzymać tylko dla siebie. Przecież różnie to życie wygląda, jest uczucie, potem rozstanie a wtedy ludzie mówią, że wszystko było na pokaz, żeby zrobić wokół siebie szum, a przecież wiadomo - wszyscy to oczywiście najlepiej wiedzą - że ten związek musiał się rozpaść. Ja nie chcę się narażać na takie komentarze. Buduję swoje szczęście po cichu i staram się, żeby to było tylko moje szczęście, żeby nikt go nie analizował, nie rozbierał na czynniki pierwsze, nie oceniał. To jest okropne. Niech nawet oceniają czyjś wygląd, albo sposób mówienia, ale jeśli oceniają życie prywatne i czują się w obowiązku ostrzegać: chłopie, uciekaj!, to ja się zżymam. To mi się nie podoba.
Czy ty się czasem zastanawiasz nad meandrami losu, co by było gdybyś nie wzięła udziału w "Tańcu z gwiazdami", jak by się potoczyła twoja kariera.
- Wiesz, że tak. Zastanawiam się kto decyduje, że takie, a nie inne historie przytrafiają się w naszym życiu. Naprawdę nie podjęłam decyzji o udziale w Tańcu z Gwiazdami ot tak!. Ale argumentacja szefa była przekonująca. Zresztą szefowi się nie odmawia :-) Gdybym nie podjęła wyzwania, pewnie w sumie nie byłoby tak źle, ale może wolniej bym do niektórych rzeczy dochodziła albo nie doszłabym w ogóle. Na pewno nie powstałaby moja książka, bo nie było by tych emaili, które przychodziły w związku z "Tańcem z gwiazdami". Mnóstwo puzzli poukładało się w moją historię. A co by było gdybym nie poszła 20 lat temu na casting do telewizji? Przecież zupełnie nie miałam planu pracy w mediach. Co było gdybym nie wyszła za mąż, nie wyjechała do Stanów, co by było gdybym nie urodziła wtedy dzieci? Trudniej było by mi się na nie zdecydować dzisiaj, a jednak są największą radością mojego życia. Myślę że jakiś dobry los nade mną czuwa, natomiast decyzję podejmuję sama.
Kiedy widzisz przed sobą kolejny zakręt co myślisz?
- Życie to prosta, która się wznosi i opada. Są na niej zakręty w prawo i w lewo. Razem z Małgosią Ohme doszłyśmy do wniosku w naszej książce, że każdy zakręt i kryzys powinniśmy taktować jak początek czegoś lepszego, odnajdywać w nim motywację do zmiany i podejmowania decyzji. Ja na każdy zakręt patrzę jak na wyzwanie. Mocno biorę kierownicę w dłoń, wiem, że trzeba lekko wyhamować, ale tylko po to, żeby za zakrętem znowu przyspieszyć. Dobrze to powiedziałam, co?
Jak świetny kierowca.
- Tak, ostatnio uczył mnie Adam Małysz. Robiłam z nim wywiad i przewiózł mnie swoją rajdówką.
Dziękuję za rozmowę.