Reklama

Nasi Romowie

Ostatni raz w głównej roli widzieliśmy ją w 2006 roku w "Placu Zbawiciela" Krzysztofa Krauzego i Joanny Kos-Krauze. W nowym filmie małżeńskiego duetu Jowita Budnik wciela się w postać romskiej poetki Bronisławy Wajs, znanej jako Papusza. - Nauka języka, czytanie, oglądanie, zapoznawanie się ze wszystkimi materiałami na temat Papuszy i Ficowskiego... Wszystko to spowodowało, że musiałam schudnąć 18 kilo - Jowita Budnik w rozmowie z Tomaszem Bielenia opowiedziała o kulisach pracy nad "Papuszą".

Cyganie czy Romowie?

Jowita Budnik: - Niektórzy Romowie nadal używają określenia "Cygan". Bardzo podoba mi się to, co powiedział Karol Parno Gierliński, który był naszym konsultantem, a jednocześnie grał w filmie Śero Roma, że wszystko zależy od intencji. Wypowiedziane z niechęcią słowo Rom również może mieć pejoratywne zabarwienie. Jeśli ktoś używa słowa Cygan bez negatywnych konotacji, to nie ma z tym problemu. Poza tym sama Papusza mówiła o sobie, że jest Cyganką.

Pamięta pani swój pierwszy kontakt z kulturą cygańską?

Reklama

- Jestem w dość specyficznej sytuacji, moja mama jest wielką admiratorką cygańskiej kultury. W domu słuchało się cygańskiej muzyki, mieliśmy na półkach książki o Cyganach, jeździłyśmy razem do Gorzowa na Festiwale Muzyki Cygańskiej . Od dziecka miałam więc styczność z Romami, podchodziłam do nich bez uprzedzeń. Nie miałam ani negatywnych doświadczeń, ani złych skojarzeń, nie wychowywałam się też w otoczeniu, które przestrzegałoby, że Cyganów należy się bać.

Tak jak przy "Placu Zbawiciela", tak i przy "Papuszy" była pani "w projekcie" od samego początku, prawda?

- Ponieważ z Joanną i Krzysztofem znamy się już od bardzo dawna i przyjaźnimy się, wiedziałam od początku, że zaczynają pracę nad filmem o Papuszy. Kiedy tylko powstała pierwsza wersja scenariusza, oczywiście go przeczytałam, wydaje mi się, że miałam wtedy w głowie wizję tego, jak Papusza powinna wyglądać. Dopiero potem, długo długo później, okazało się, że Joasia i Krzyś zaproponowali mi udział w filmie, i to w głównej roli, co było dla mnie olbrzymim zaskoczeniem. Od tego momentu zaczęły się już aktorskie przygotowania: nauka języka, czytanie, oglądanie, zapoznawanie się ze wszystkimi materiałami na temat Papuszy i Ficowskiego, musiałam schudnąć 18 kilo.

Początkowo jednak odrzuciła pani propozycję Krauzów...

- Odrzuciła - to tak strasznie brzmi. Nie odrzuciłam, tylko nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym ją przyjąć. Odrzucić rolę w filmie państwa Krauzów - to brzmi jak szaleństwo pomieszane z obłąkaniem. To nie wyglądało w ten sposób, że powiedziałam: "Nie, nie będę tego grała", tylko zwyczajnie uznałam, że się do tej roli kompletnie nie nadaję. Wydawało mi się, że ani fizycznie, ani emocjonalnie nie będę w stanie zbudować tej postaci. Im bardziej jednak bałam się tego wyzwania, tym bardziej Joanna z Krzysztofem przekonywali mnie, że wszystko się uda.

Z czym wiązały się największe obawy?

- Ponieważ koncepcja od początku była taka, że mieliśmy grać wyłącznie z Romami - w części taborowej nie ma żadnych innych aktorów; aktorzy grają inne role - Polaków, natomiast wszyscy Romowie są oryginalni... Najbardziej bałam się więc tego, żeby nie odstawać, nie wyróżniać się jako ktoś niewiarygodny jako Cyganka.

Jak więc wyglądały przygotowania - nauka języka na początek?

- Zanurzaliśmy się w ten świat na różnych płaszczyznach. Czytaliśmy książki, studiowaliśmy poezję zarówno Papuszy, jak i Ficowskiego, a jednocześnie - w tym samym czasie - zaczynaliśmy się uczyć języka. Zaczęliśmy się spotykać na pierwszych próbach aktorskich, będących tak naprawdę czytaniem scenariusza. Mieliśmy dużo czasu, żeby się do tego filmu przygotować - Joanna z Krzysztofem zawsze bardzo dbają o to, aby aktorzy wiedzieli, w czym biorą udział i mieli czas na oswojenie się z tematem. Od razu ustaliliśmy jednak, że nie będziemy szli w naśladownictwo. Papusza mówiła w bardzo specyficzny sposób, zastanawialiśmy się na początku, czy nie powinnam próbować naśladować jej sposobu mówienia oraz podrabiać barwę jej głosu, ale uznaliśmy, że przecież nie o to chodzi, żeby ją oddać w skali 1:1... Dodajmy, że ten film nie jest klasyczną biografią, całość jest zainspirowana życiem Papuszy, ale znajdziemy tam parę elementów, które dość swobodnie interpretują jej losy. Poza tym - jak to zazwyczaj bywa w przypadku takich postaci - Papusza obrosłą tyloma legendami i mitami, że trudno zweryfikować, które z tych wydarzeń są prawdziwe, które zaś są tylko rodzajem dopowiedzenia...

Ile się chudnie 18 kilogramów?

- Niecały rok. To był długoterminowy proces, którego podjęłam się doborowym towarzystwie. Chudłam intensywnie trenując pod opieką mojego guru i mistrza Michała Kowalskiego. Trenowałam sześć razy w tygodniu, więc było to przy okazji bardzo przyjemne i z korzyścią dla mojego ciała w ogóle. Niestety, po okresie przygotowań, kiedy już wróciłam do pracy, trudno było to kontynuować, ale dodam, że bardzo mi tego brakuje. Mam nadzieję, że uda się jeszcze kiedyś wrócić na salę.

Krzysztof Krauze wspominał o znaczeniu charakteryzacji w tworzeniu pani postaci. Jak to wygląda z aktorskiej perspektywy? Nie musiała mieć chyba pani sztucznego nosa, żeby zagrać Papuszę?

- Nie jestem taka pewna... Ta charakteryzacja naprawdę bardzo mi pomogła. Ze swoim kolorem oczu, ze swoimi rysami twarzy - byłoby mi bardzo trudno. Ta charakteryzacja dawała mi poczucie fizycznego bezpieczeństwa. Potem należało to jeszcze "wypełnić" językiem, akcentem, treścią postaci, ale charakteryzacja była bardzo ważna, tak samo jak kostiumy. Bez tego nie wyobrażam sobie zagrania tej roli.

Rzeczywiście budzili panią o pierwszej w nocy?

- No, trochę po drugiej. Jeśli zdjęcia zaczynały się o godz. 8, to trzeba było 5 godzin tę charakteryzację nakładać. Ale dotyczy to tyko zdjęć, w których grałam starą Papuszę.

Jak wyglądało pierwsze spotkanie z grającymi w filmie Romami?

- Mieliśmy to szczęście, że wiedząc, że będziemy spędzać ze sobą sporo czasu, mieliśmy możliwość poznać się wcześniej nawzajem. Jeździliśmy tam - to są Romowie z okolic Olsztyna - mieszkaliśmy u nich przez jakiś czas. Potem dziewczyny, u których mieszkałam, przyjechały do mnie ze swoimi dziećmi, pomagały mi trochę w przygotowaniach. Przede wszystkim jednak była to wspaniała okazja do tego, żeby się lepiej poznać, żeby ten naturalny dystans wyczuwalny między ludźmi, którzy się nie znają, choć trochę udało się zmniejszyć. I rzeczywiście, na koniec zdjęć żegnaliśmy się jak z rodziną.


Ta przygoda - aktorów wrzuconych w środek cygańskiej kultury - przypominała trochę sytuację Jerzego Ficowskiego.

- Tak, to była wielka przygoda, ale też w pewnym sensie niepewność. Trudno nam było z góry założyć, jak zostaniemy przyjęci, czy zostaniemy zaakceptowani, jak będzie wyglądała współpraca. Z biegiem czasu te obawy coraz bardziej malały, bo pracowało się super. Dla mnie, to jak nasi Romowie grali - to jest niesamowite... Proszę mi wierzyć, to jest trudny film z trudnymi rolami, tam jest parę momentów, że nieprofesjonalnym aktorom trudno byłoby sobie z tym poradzić, a jednak oni wypadli świetnie i autentycznie.

Przy "Papuszy" - rzecz niecodzienna - pracowało dwóch operatorów (Krzysztof Ptak i Wojciech Staroń). Czy dla aktora może to stanowić jakiś problem?

- Tak się składa, że Krzysztofa oraz Wojtka znałam już ze wcześniejszej współpracy. Świadomość, ze to oni czuwają nad obrazem, działała na mnie niezwykle uspokajająco. Natomiast na planie w ogóle nie odczuwałam, że mamy dwóch operatorów, dlatego że przy nas, aktorach, nigdy nie uzgadniali żadnych technicznych rozwiązań. Kiedy przyjeżdżali na plan, to byli już tak przygotowani, że właściwie wszystko szło automatycznie. Nie wiem, czy w jakiś twórczy sposób się ścierali wcześniej przygotowując wizualną koncepcję tego filmu, natomiast na planie w ogóle się tego nie odczuwało. Miałam tylko poczucie, że jesteśmy w dobrych rękach i że za tą kamerą są ludzie, którzy wiedzą, co robią...

Odkryciem filmu jest grający męża Papuszy Zbigniew Waleryś.

- Wiem, że Zbyszek był na zdjęciach próbnych, jest więc odkryciem dziewczyn od castingu. Krzysztof i Joanna nie są zaś reżyserami, którzy baliby się zaryzykować z nieznanymi szerokiej widowni aktorami. Mam nadzieję, że Zbyszek będzie teraz naprawdę dużo grał. Życzę mu tego, żeby ten film był dla niego tym, czym kiedyś był "Dług" dla Andrzeja Chyry. Nie sztuką jest wziąć kogoś, o kim wszyscy wszystko wiedzą, ale wielką frajdą jest dla reżyserów odkryć taką aktorską perełeczkę.

W ostatnich latach nie oglądaliśmy pani zbyt często na kinowym ekranie. Jeśli już pojawiała się pani w jakimś filmie, najczęściej były to epizody, lub występy w krótkometrażowych produkcjach. Czy ma to jakiś związek w faktem, że na co dzień zajmuje się pani reprezentowaniem interesów innych aktorów?

- To jest proste i nieskomplikowane. Jeśli ktoś dzwoni do mnie z propozycją i to jest fajna oferta, chętnie ją wezmę pod rozwagę i najczęściej gram, no ale... telefon się nie urywa a ja, może trochę przez to, że jestem też po drugiej stronie, sama nie zabiegam, nie szukam. Jestem w takiej sytuacji, że moja codzienna praca, którą bardzo lubię, pozwala mi utrzymywać dom, dzieci itp. bez zastanawiania się, dlaczego ten telefon nie dzwoni, dlaczego nikt mnie nie chce. Wiem natomiast, że gdybym nawet miała już dzisiaj zakończyć aktorką karierę, to i tak myślę, że jestem największą szczęściarą na świecie. Móc pracować z Krzysztofem i Joanną, i dostawać od nich kolejne kredyty zaufania - każdy aktor byłby absolutnie usatysfakcjonowany.

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy