Historia pewnego "tak"
"Zero", reż. Paweł Borowski, Polska 2009, Monolith Films, premiera kinowa 23 października 2009 roku.
Wim Wenders stwierdził kiedyś, że bardziej go interesuje samo opowiadanie niż technika. W przypadku "Zera" wydaje się, że Pawła Borowskiego zabawa narracją interesuje o wiele bardziej niż sens i konkluzja samej opowieści. Choć przyznać trzeba - zabawa jest udana i chwilami nawet wciągająca.
Swoje puzzle Borowski rozkłada w symbolicznej metropolii, którą wyznaczają umowne miejsca - centrum czy ulica Południowa. Jest i biedne blokowisko, jest i luksusowe osiedle, są drogie butiki i małe sklepiki. Lawinę zdarzeń wywołuje jedno "tak" prezesa pewnej wielkiej firmy (Robert Więckiewicz), który, podejrzewając żonę o zdradę, zleca prywatnym detektywom jej śledzenie. Tym samym zaczynamy poznawać postacie, których losy nawzajem się przeplatają. Nigdy nie wiemy, za kim w danej scenie podąży kamera nieoczekiwanie zostawiająca jednego bohatera na rzecz migającej w przelocie osoby. Poprzez wiele wątków i postaci dostajemy na tacy pewien filmowy mikroświat z wyżynami, nizinami, podziemiem i wątpliwym, bogatym niebem umiejscowionym gdzieś na szczycie wieżowca. Są dość specyficzni prywatni detektywi, biznesmeni, pedofil, była gwiazda rocka, młody żigolak, bogata, znudzona żona, wiecznie niezadowolony taksówkarz, ojciec skłócony z synem, gwiazda porno i jej alfons, zdradzany mąż, zdradzana żona, sfrustrowana lekarka, sfrustrowany mąż?
Jak na niecałe półtorej godziny bohaterów jest sporo. Trochę jak z Altmana, trochę jak z Inarritu, przy zachowaniu odpowiednich proporcji porównania oczywiście. Borowski w inteligentny, czasem w przewrotny sposób łączy ze sobą narracyjne klocki, a co najważniejsze widz nie gubi się w tej sieci i natłoku kolejnych postaci. W ostatnim czasie mieliśmy w polskim kinie próbki takich wielowątkowych opowieści, jak choćby w "Senności" Magdaleny Piekorz czy "0-1-0" Piotra Łazarkiewicza. Próby raczej słabe. "Zero" Borowskiego jako eksperyment z narracją stanowi w tym gronie ciekawy wyjątek, problem jedynie w tym, że po wyłożeniu kart na stół, poukładaniu ich i podrażnieniu uwagi widza, wraca do punktu zero (rozwiązanie niezwykle sprytne), a widza pozostawia z pytaniem: po co?
Po co ta zabawa opowieścią, "techniką" narracji, skoro brakuje ciekawej konkluzji? Wniosek, iż świat jest zły, zamieszkiwany przez złych ludzi, są bogaci i ci biedni, na których skupia się cała niesprawiedliwość świata, ludzie się nawzajem zdradzają, nienawidzą i kochają, a czasem jedno przypadkowe zdarzenie może odmienić ich życie - to cokolwiek za mało, a może za dużo. Oczywiście, spora (jak nie większość) opowieści, nie tylko filmowych, opiera się na takiej właśnie konkluzji, tylko sztuka polega na jej pogłębieniu. "Zero" nie stawia na samym początku pewnej tezy, a następnie poprzez przedstawianą historię, nie stanowi studium przypadku, który może stać się metaforą pewnego szerszego problemu. W zamian dostajemy jedynie miks różnych wątków, z których każdy mógłby stanowić osobną, ciekawą historię - czy to sensacyjną czy obyczajową; miks prowadzący do oczywistych wniosków.
Poczucie takie pojawia się jednak już po napisach. Wcześniej Borowski umiejętnie tasuje karty, rozkłada, rozgrywa i... wygrywa, skoro film ogląda się z przyjemnością. Dobrze zagrany, kilka celnych dialogów, które przykrywają inne, mniej udane, ciekawe zdjęcia i towarzysząca wszystkiemu transowa, gitarowa muzyka Adama Burzyńskiego. W tym przypadku jednak pojedynek sensu opowieści z samą techniką narracji zakończył się wynikiem zero do jednego.
5/10