Reklama

"Zbliżenia" [recenzja]: Pępowina

"Zbliżenia" Magdaleny Piekorz - historia toksycznej relacji matki i córki - to film histeryczny, źle napisany, kiepsko zagrany, fatalnie wyreżyserowany, pełen sztuczności i pretensjonalnych gestów. Fabuła, pretendująca do miana eleganckiego psychologicznego dramatu, odpycha nieznośnym emocjonalnym kiczem.

Posiadanie dobrego pomysłu nie jest równoznaczne z realizacją dobrego filmu. Szkoda, bo w historii chorobliwej, nazbyt bliskiej, dwuznacznej relacji samotnej matki i zakompleksionej córki kryje się wielki potencjał.

Łatwo się domyśleć, w jak różnorodny, ale znakomity sposób wykorzystaliby go tacy twórcy jak Xavier Dolan ("Mama") lub Asghar Farhadi ("Rozstanie"). Szkoda, że Magdalena Piekorz i Wojciech Kuczok (współscenarzysta) zmarnowali temat i polegli na całej linii. Napisana przez nich historia jest boleśnie niewiarygodna. Drażni ilość uproszczeń, a emocjonalna płycizna zobojętnia wobec ekranowej historii po brzegi wypełnionej wrzaskami i rozpaczą.

Reklama

Skąd biorą się te emocje? Kogo za nie winić? Matkę, która nie była gotowa na macierzyństwo, ale sfrustrowana na tyle, że mąż postanowił zostawić ją samej sobie? Czy trzydziestosiedmioletnią córkę, która nie zdobyła się na gest odcięcia pępowiny, więc odpowiedzialność za własne wzloty i upadki w pierwszej kolejności zrzuca na nieszczęśliwą matkę?

Przy odrobinie reżyserskiej sprawności historia Marty (Joanna Orleańska) i jej mamy (Ewa Wiśniewska) mogłaby się rozegrać w niedopowiedzeniach; ujawniać w subtelnych gestach. By tak mogło się stać, trzeba było zgłębić psychologię postaci i odnaleźć motywacje, które skłaniają bohaterów do konkretnych działań. Nie ma potrzeby artykułowania każdej emocji, skoro jedną z przyczyn konfliktu między dwiema uzależnionymi od siebie kobietami ma być niezdolność do jasnego komunikowania swoich potrzeb. Owo zamknięcie na świat powoduje, że obu nie układa się ani ze sobą, ani z mężczyznami.

Jakie jabłko, taka skórka; jaka matka, taka córka - Piekorz ewidentnie lubi proste alegorie. Komplikuje sytuację tylko raz, ale niestety niepotrzebnie. Samotna Marta zakochuje się w mężczyźnie poznanym na internetowym czacie. Zaprasza go do domu. Okazuje się jednak, że ten, który przychodzi na popołudniową herbatkę nie jest tym samym, który pisał do niej romantyczne, urzekające listy. Trudno powiedzieć, co wnosi do historii ten absurdalny epizod. Czy nie jest tylko atrakcyjnym sposobem na niebanalne wprowadzenie mężczyzny w życie kobiet?

Amant-oszust nie spełnia oczekiwań, ale dzięki odwadze, jaką nagle wykazuje Marta, odnaleziony zostaje mężczyzna właściwy. Jacek (Łukasz Simlat) szybko wkrada się w łaski mamy, więc zostaje mężem córki. Najwyraźniej prędko na tyle, by po pierwsze nie zauważyć ciężaru relacji Marty z matką, po drugie bez poczucia winy szybko znudzić się irytującą żoną, która telefon od mamy odbiera nawet w trakcie operowego koncertu.

Między jednym telefonem a drugim, w domowych pieleszach, Marta też rzeźbi. Chce być artystką i ewidentnie czerpie inspiracje z życiowych doświadczeń, bo te głęboko jej dotykają. Naraz trzeba się wyprowadzić od mamusi, wydorośleć i nauczyć kochać kogoś nowego. Może nawet przestać się zachowywać jak niemądra, rozpieszczona dziewczynka? A może gdyby okrasić tę domorosłą ekranową psychologię odrobiną ironii, historia wydawałaby się bardziej autentyczna, mniej upozowana? Piekorz woli jednak proste symbole. Białe sukienki sugerujące zbrukaną dziewczęcą niewinność, sensualne rzeźby z oderwanymi głowami świadczące o umysłowym zagubieniu i emocjonalnym rozdarciu, perły na szyi matki i ławice martwych ryb na plaży - czy zwiastujące nadchodzące nieszczęścia?

Pierwszym z nich jest już sekwencja otwierająca film - fatalnie wyreżyserowana i zagrana scena kłótni Marty z matką. Relacja między bohaterkami nie ewoluuje w żadną stronę, mimo wprowadzenia postaci Jacka, bo ten pełni w historii rolę piątego koła u wozu, a nie katalizatora zmiany, jak chyba być powinno. Napięcie ani się nie buduje, ani nie kumuluje, bo rozwój wypadków prowadzi donikąd.

Fałsz, który bije z niemal każdego dialogu i gestu, nie pozwala zidentyfikować się z bohaterami kłócić z nimi, ani tym bardziej im kibicować. Dramat zamienia się w farsę. Szkoda, że nie dzieje się tak celowo, bo może przy odrobinie dystansu do tematu udałoby się nakręcić film choćby znośny, a nie odklejony od rzeczywistości spektakl, w którym aktorka rangi Ewy Wiśniewskiej fatalnie wciela się w postać, a Łukasz Simlat dzielnie stara się robić dobrą minę do złej gry.

2/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Zbliżenia", reż. Magdalena Piekorz, Polska 2014, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 24 października 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy