Reklama

"Witamy w Nowym Jorku" [recenzja]: Świnia

W 2011 roku Dominique Strauss-Kahn, szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego, został oskarżony o napaść seksualną na pokojówkę z nowojorskiego hotelu. Skandal ten zainspirował Abla Ferrarę do nakręcenia swojego ulubionego rodzaju filmu: przypowieści o grzeszniku, który samotnie wędruje przez ziemski czyściec.

Straus-Kahn nazywa się tu Devereaux i gra go Gérard Depardieu. Chociaż bohater jest osobą wpływową i obarczoną wielką odpowiedzialnością, to niewiele dowiadujemy się o jego pracy. Spotkania służbowe są dla niego jedynie wstępem do zabawy; zabawy, czyli orgii z prostytutkami. Związek między pieniędzmi a seksem jest cały czas oślepiająco wyraźny. Do bólu banalnie brzmią więc słowa, którymi napalony Devereaux grozi pechowej pokojówce: "Czy ty wiesz, kim ja jestem?".

Dla Ferrary Devereaux nie jest jednak tylko i wyłącznie karykaturą kapitalizmu. Z czasem dowiadujemy się, że bohater cierpi z powodu uzależnienia od seksu, że może i chciałby się uspokoić, ale jego ręce są zbyt lepkie, żeby przestał wyciągać je w stronę mijających go tyłków i biustów. Devereaux jest więc na swój sposób przeklęty, opętany, skazany na klęskę. Ferrara raz po raz ucieka od publicystyki w stronę moralitetu. W jednej scenie Devereaux mówi z dziwną dumą: "Tak naprawdę nikt nie chce być zbawiony". W innej spogląda na uśpione miasto i cierpi za jego mieszkańców. Trudno powstrzymać śmiech, kiedy widzi się, jak bardzo Ferrara stara się być ambitny, i jak bardzo mu to nie wychodzi.

Reklama

Twórca "Złego porucznika" i "Uzależnienia" - B-klasowiec, który w pewnym momencie kariery odkrył w sobie artystę - reprezentuje najgorszy rodzaj filmowych grafomanów: jest równocześnie pretensjonalny i prymitywny. Na jego najnowsze dzieło składa się luźny zlepek scen-anegdot, które ciągną się w nieskończoność, co ma być oznaką skupienia, namysłu lub innej reżyserskiej cnoty, ale jest tylko źródłem zmęczenia i nudy. Warstwę realistyczną uzupełniają momenty wizyjne tudzież poetyckie, przez które Ferrara rozumie tandetną mieszankę landszaftów, miękkiego montażu i wewnętrznych monologów. Do tego dochodzą jeszcze symbole o subtelności młota pneumatycznego: otwierające film ujęcie drukowanych pieniędzy, które podkreśla, że świat bohaterów jest na wskroś skorumpowany, czy kolorowy napis "Witamy w Nowym Jorku", który ironicznie komentuje aresztowanie Devereaux.

Nie ratuje tego filmu nawet chwalona przez wielu rola Depardieu. Owszem, aktor śmiało obnaża swoją fizyczność i bierze udział w długich scenach erotycznych, ale w jego obnoszeniu wielkiego bandziocha i obleśnym pochrząkiwaniu jest coś ostentacyjnego i cyrkowego, coś z gówniarskiego popisu i taniej prowokacji. Zapowiada to już wmontowany przed czołówką fragment z konferencji prasowej, na której Depardieu opowiada o swoim negatywnym stosunku do Devereaux. "Nie rozumiem, jak można zaspokoić się w kilka minut", mówi z kamienną twarzą. "Poza tym on jest politykiem, a ja nie ufam politykom, jestem indywidualistą i anarchistą". Taki z niego Francuzik.

3/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Witamy w Nowym Jorku", reż. Abel Ferrara, Francja 2014, dystrybutor: Kino Świat International, premiera kinowa: 26 września 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy