Reklama

"Więzy krwi" [recenzja]: Gliniarz, brat, jego eks i lata 70.

Świetna obsada i powrót do Nowego Jorku lat 70. Kto ma ochotę na kino w stylu Sidney'a Lumeta w nowym wydaniu, nie zawiedzie się. "Więzy krwi" to film poprawny, z kilkoma doskonałymi scenami, choć pozostawiający pewien niedosyt.

"Więzy krwi" to amerykański remake francuskiego filmu, będącego adaptacją powieści Bruno i Michel Papet. To także międzynarodowy debiut francuskiego aktora i reżysera, Guillaume Caneta, który wystąpił we francuskiej wersji "Więzów".

Jak na debiutanta za oceanem, udało mu się zgromadzić na planie aktorską śmietankę: Clive Owen, Marion Cotillard, Billy Crudup, Mila Kunis, Mathias Schoenaerts, Zoe Saldana, James Caan... Niejednokrotnie to ich gra stanowi o poziomie filmu i jest w stanie przykuć uwagę widza. Zwłaszcza, gdy akcja przenosi się do zamkniętych przestrzeni i intymnych, psychologicznych scen, w których Canet ewidentnie czuje się najlepiej.

Reklama

Nowy Jork, rok 1974. Po długich latach spędzonych za kratkami, na wolność wychodzi Chris. Zmuszony jest zamieszkać z młodszym bratem, policjantem Frankiem. Bracia nie utrzymywali do tej pory kontaktu, a narastające przez długi czas wzajemne żale i pretensje, nie ułatwiają odnowienia braterskich relacji. Tym bardziej, że Chris nie wytrzymuje długo w życiu w zgodzie z prawem.

Przyznam, że "Więzy krwi" Caneta stanowią twardy orzech do zgryzienia. Poszczególne elementy wydają się rzemieślniczym majstersztykiem, ale ostatecznie między nimi nie iskrzy. Film ogląda się dobrze, choć z kina wychodzi się z poczuciem, że z tego materiału można było może wycisnąć coś lepszego. Z pewnością z przyjemnością patrzy się na duet Clive'a Owena i Billy'ego Crudupa w roli toczących wieczną wojnę braci. To popis aktorstwa najwyższej próby. Podobnie, jak rola prostytutki w wykonaniu Cotillard, która prezentuje swoją najlepszą formę.

Scenariusz wyszedł spod ręki autora "Małej Odessy" i "Królów nocy", Jamesa Gray'a, specjalisty od historii o skomplikowanych relacjach rodzinnych gangsterskiego półświatka. Scenografia subtelnie przenosi nas w Brooklyn lat 70., a atmosferę podkreślają dodatkowo stylizowane na filmy Lumeta zdjęcia Christophe Offensteina. Brawa należą się za oprawę muzyczną, zwłaszcza w zapadającej w pamięć finałowej scenie podwójnego pościgu. Ostatnie ujęcie, w którym bracia rzucają sobie ostatnie spojrzenie, jest w stanie wynagrodzić niedociągnięcia całości.

Czas to jednak najpoważniejszy grzech Caneta, który nie potrafił utrzymać odpowiedniego tempa swojej opowieści. W konsekwencji w ciągu dwóch godzin wielokrotnie zdarzają się klasyczne dłużyzny. "Więzy krwi" raz są dramatem rodzinnym, kiedy indziej ciążą w stronę kryminału, a przede wszystkim usilnie starają się skopiować kino Lumeta, zwłaszcza słynnego "Francuskiego łącznika". Problem w tym, że sama stylizacja w tym przypadku nie wystarczy, a amerykańskiego kina gangsterskiego Canet po prostu nie czuje i potyka się na detalach, jak choćby akcent, jakim mówią poszczególne postacie.

Choć na "braterstwo krwi" w stylu Scorsese raczej liczyć w tym przypadku nie można, to dla miłośników kina lat 70. "Więzy krwi" mogą być autentyczną filmową przyjemnością.

5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Więzy krwi" (Blood Ties), reż. Guillaume Canet, USA, Francja 2013, dystrybucja: Vue Movie Distribution, premiera kinowa: 18 lipca 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: więzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy