Reklama

Filmy, które kręcę

"Skóra, w której żyję" ("La piel que habito"), reż. Pedro Almodóvar, Hiszpania 2011, dystrybutor Gutek Film, premiera kinowa 16 września 2011 roku.

Pedro Almodóvar nie jest już ognistym Hiszpanem, tylko siwym miśkiem. Nie musi też już o nic walczyć, skoro od pewnego czasu w recenzjach jego filmów krytycy przez wszystkie przypadki odmieniają frazę "kolejne dzieło mistrza". Prawdopodobnie nie planuje jeszcze emerytury, jednak jasne stało się to, że nastał dla niego czas podsumowań.

Po sympatycznym, ale wtórnym "Volverze" postanowił wreszcie w pełni wyartykułować swoją miłość do kina, czego efektem były nieco rozmemłane i narcystyczne "Przerwane objęcia". Tuż po nich przychodzi jego najnowszy obraz, lepsza od poprzednika "Skóra, w której żyję", gdzie stara się on zmieścić w obrębie jednej fabuły większość swoich ulubionych wątków: bohaterów zmieniających płeć niczym rękawiczki; brutalnych lub niezdefiniowanych seksualnie mężczyzn i delikatne kobiety; miłość przelewającą się w nienawiść i nienawiść w miłość; grecką tragedię i brazylijską telenowelę.

Reklama

Skondensować to wszystko pozwala mu konwencja horroru science-fiction. Akcja filmu zaczyna się w domu chirurga plastycznego Roberta (Antonio Banderas), gdzie więzi on piękną Verę (Elena Anaya), służącą mu jako królik doświadczalny. Umiejscowiona w samym środku scenariusza pokaźnych rozmiarów retrospekcja pogłębia ową historię, mającą swoje korzenie w stylowych "Oczach bez twarzy" Georgesa Franju, o drugie, trzecie, a nawet czwarte dno. Ktoś okazuje się czyimś krewnym, wychodzą na jaw zbrodnie z przeszłości. Tak jak przedtem u Almodóvara, ale mocniej, bardziej dosadnie i z większą dozą samoświadomości.

Źródłem tej ostatniej jest postać chirurga, stanowiącego w świecie filmu inkarnację samego reżysera. Robert rzeźbi skalpelem ciało Very, dodając do jej tkanek geny zwierząt, a potem obserwuje wynik eksperymentu za pomocą umieszczonych w pokoju dziewczyny kamer.

Almodóvar zszywa swój film z gatunkowych klisz, dopieszcza go do granic przestylizowania i upaja się własną ekstrawagancją. Robert pozostaje prawie cały czas powściągliwy i zdystansowany, a w pewnym momencie porzuca rolę siły sprawczej na rzecz biernego obserwatora wydarzeń, które wymykają się mu się ostatecznie spod kontroli.

Almodóvar nasyca "Skórę..." klinicznym chłodem, powleka jej absurd śmiertelną powagą, a potem usuwa się w cień, mając nadzieję, że całość nie załamie się pod ciężarem kampu. Słowem, chirurg jest dla hiszpańskiego reżysera równocześnie wymówką i samokrytyką.

Czuć coś wsobnego w tym "kolejnym dziele mistrza". Twórca "Matadora" stworzył sobie swój własny wszechświat, który eksploruje do woli; możemy go podziwiać, ale nie możemy już w nim zamieszkać - oddalił się od nas, stając się czymś na kształt szklanej kuli z opadającym w środku śniegiem. Chyba Almodóvar nie ma już "cojones", żeby mocniej nią wstrząsnąć, nawet ją stłuc i spróbować na nowo nawiązać kontakt z widzem.

7/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy