Reklama

"Roman Barbarzyńca": Od zera do barbarzyńcy

Za "Romana Barbarzyńcę" odpowiada trójka reżyserów: Thorbjřrn Christoffersen, Kresten Vestbjerg Andersen i Philip Einstein Lipski. Jest to animowana komedia, w której obdarzony wątłą posturą i walecznym duchem chłopak musi obronić swoje plemię przed siłami Ciemności.

Roman to wyrodne dziecko barbarzyńców, można by nawet spekulować, czy jest kukułczym jajem, czy też owocem mezaliansu. Niski, zgarbiony i mający mięśnie wypełnione budyniem, przypomina studenta informatyki, który przypadkowo trafił na siłownię pełną hardkorowych koksów. W swoich inności i odrzuceniu przywodzi na myśl bohaterów innych filmów animowanych - delikatnego "Byczka Fernando" i stepującego pingwina z "Happy Feet: Tupot mały stóp" - ale w przeciwieństwie do nich nie zamierza walczyć o prawo do własnej tożsamości. Nie zamierza, bo chyba nawet takowej nie posiada. Na końcu swojej przygody udowadnia tylko jedno: że nie trzeba mieć BMI Hulka, aby pokonać wielkie Zło.

Reklama

Akcja szybko biegnie znaną trasą pod tytułem "od zera do bohatera", a konwencja, jaką parodiują twórcy, to heroic fantasy. Mamy tu katalog typowych dla gatunku miejsc, bohaterów i scen - są położone w w górach twierdze i karczmy, gdzie z każdego kąta wystaje sztylet, tyrani o kamiennych sercach i amazonki w żelaznych stringach, niekończące się wyprawy i epickie bitwy. Jest też rudowłosa wojowniczka z matrymonialnymi problemami, niewyżyty seksualnie bard i elf, który wydaje się być wiecznie na "głupim jasiu". W końcu twórcy to Duńczycy, czyli potomkowie wikingów, których mitologia miała duży wpływ na groszowe powieści o heroicznych barbarzyńcach.

Zaskakuje nieco humor. To, że balon patosu jest na zmianę nadmuchiwany i przekłuwany, nikogo nie zdziwi. Mniej oczywiste okazuje się natomiast to, że zamiast niewinnego slapsticku, typowego dla baśniowych animacji, dostajemy w twarz sporym ochłapem chamstwa, znanym z amerykańskich "nastoletnich" komedii. Barbarzyńcy może trudnią się głównie wojną, ale klną jak szewcy, a ich zainteresowania kręcą się wokół seksu, kufla i bongosa. W polskiej wersji językowej w bonusie otrzymujemy jeszcze wypis z internetowych memów, na czele z tymi inspirowanymi wyczynami Roberta Burneiki.

Dowcip sytuacyjny jest równie dosadny: bohaterów gwałcą amazonki, a elfki fundują ich jądrom akupunkturę. Sporo tu żartów o podtekstach homoseksualnych. Futrzane gatki raz po raz wrzynają się w tyłki, a sutki, wystające z niewiadomych powodów z dziur w pancerzach, są bezlitośnie wykręcane. I jest to chyba najdotkliwszy cios zadany barbarzyńskiej konwencji. No bo przecież tym wszystkim wojownikom, komplementującym swoją siłę i wyczyny, smarującym mięśnie oliwą i fetyszystycznie traktującym broń białą, zawsze było blisko do wąsatych policjantów z baru Błękitna Ostryga.

5,5/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Roman Barbarzyńca" ("Ronal barbaren"), reż. Thorbjorn Christoffersen, Kresten Vestbjerg Andersen, Dania 2012, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 20 lipca 2012 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama