Uwierz w ducha
"Pod prąd" ("Contracorriente"), reż. Javier Fuentes-Leon, Peru/Kulumbia 2009, dystrybutor Mayfly, premiera kinowa 15 kwietnia 2011 roku.
Myślisz, że jestem gringo? - pyta Santiago sprzedawcę na lokalnym targu, uśmiechając się pod nosem. W miasteczku bywa od lat, przyjeżdżał tam na wakacje od dziecka. Zna każdy zakamarek, z widzenia kojarzy większość mieszkańców. Wie, że to ciężarna Mariela - żona Miguela jest obca. Sam jest bowiem w doskonałej komitywie z jej mężem, są kochankami.
Javier Fuentes-Leon w "Pod prąd" podejmuje co prawda temat drażliwy dla społeczności małej, rybackiej wioski na peruwiańskim wybrzeżu, ale film jest zbyt uładzony, by to w rzeczywistości poczuć. Reżyser opowiada o homoseksualnej miłości - pięknej, zakazanej, wyestetyzowanej do granic kiczu, jaki może się nam kojarzyć z pejzażem turystycznej nadmorskiej miejscowości. Urodę miejsca akcji kontrapunktuje dramatem, korzysta z poetyki realizmu magicznego i akcentuje erotykę.
Pocztówka z wakacji jak znalazł. Kupiona w sklepie z pamiątkami dla mało wymagających turystów. Nie wiem, w którym momencie Javier Fuentes-Leon zamierzał iść pod prąd, ale obawiam się, że fala zniosła go szybko na brzeg i do żadnej wędrówki w rzeczywistości nie doszło.
Debiutujący reżyser opowiada historię młodej małżeńskiej pary, która przechodzi kryzys spowodowany homo- czy raczej biseksualnymi skłonnościami mężczyzny. W pierwszej sekwencji filmu widzimy Miguela (Cristian Mercado) w towarzystwie ciężarnej żony, kilka chwil później okazuje się, że równie czułymi gestami Miguel obdarza Santiago (Manolo Cardona) - znanego i nielubianego w miejscowości artystę plastyka. Ich wieloletnia - jak możemy się domyślać - relacja pozostaje oczywiście w ukryciu przed żądnymi wrażeń lokalnymi mieszkańcami. Reżyser nie pozwala jednak Santiago zostać w cieniu do końca. Zabija go, by mężczyzna zaistniał w świecie przedstawionym w roli ducha, które widzieć będzie jedynie Miguel.
Dzięki początkowemu wpisaniu historii w obręb peruwiańskiej kultury, wiemy, że póki ciało zmarłego nie przejdzie odpowiedniego rytuału, jego dusza będzie uwięziona na ziemskim padole. Miguel wykorzystuje więc sytuację, by zakosztować radości obcowania z tymi, których kocha najbardziej - żoną i kochankiem jednocześnie. W jednej z ładniejszych scen, które moglibyśmy umieścić na widokówce z wakacji Miguel siedzi na kanapie przed telewizorem. Na jego lewym ramieniu spoczywa głowa śpiącej Marieli (Tatiana Astengo), jego prawą rękę trzyma w dłoniach Santiago, którego duch przycupnął na poręczy zielonej kanapy.
To niezwykle wygodna sytuacja, bycie i nieistnienie, posiadanie i wypieranie się związku z kimś wedle życzenia. Czy Miguel przyzna się publicznie do homoseksualnej relacji? Możliwe. Wyprze się jej? Chciałoby się powiedzieć - trzykrotnie. Reżyser podkreślił niewidzialność, ale nie zrobił niczego, by zdjąć swojemu bohaterowi czapkę niewidkę z głowy. Pociągnijmy biblijne odniesienia jeszcze przez chwilę. W miasteczku takim, jak tamto zostałby on bowiem ukamieniowany za grzechy ciała? Wątpię. Brak w ludziach z wybrzeża potencjału na bunt, umiejętności pójścia pod prąd i tworzenia istotnie dramatycznych sytuacji.
4/10