Reklama

"Papusza": Wszędzie i nigdzie [recenzja]

"Papusza" to oparta na faktach dramatyczna historia Bronisławy Wajs, pierwszej romskiej poetki, która spisała swoje wiersze.

Podczas konferencji prasowej po pokazie swojego filmu na festiwalu w Karlowych Warach (gdzie otrzymał on Specjalne Wyróżnienie Jury Konkursu Głównego) Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze przyznali, że Papusza - dziś uznana za jedną z najważniejszych polskich poetek - pozostaje wciąż niedoceniona, by lepiej rzec: zbyt mało znana szerszym kręgom. Nie mając ambicji edukacyjnych, chcieli, by jej postać i twórczość zafunkcjonowały w świadomości Polaków. Nie tyle silniej, ile w ogóle. Najwyższy czas, by oddać poetce należne jej miejsce, co stanowiło na pewno wielkie wyzwanie biorąc pod uwagę, że filmowcy opowiadali o hermetycznej społeczności, w której funkcja i znaczenie wspomnień - a w zasadzie ich brak - odgrywa szczególną rolę; w której zwykło się mawiać, że gdyby Cyganie mieli pamięć, umarliby ze strachu przed tym, co może przynieść przyszłość.

Reklama

"Papusza" nie jest zatem filmem biograficznym, skrupulatnie, według jasnej chronologii i porządku, ukazującym fakty z trudnego życiorysu poetki - poznajemy daty, miejsca, ludzi, wydarzenia jakie mniej więcej po sobie następowały - ale nie chronologia jest tu ważna i następstwo zdarzeń, a emocje, które uruchamiały się w bohaterce na poszczególnych etapach jej życia i złożyły się na jej nie do końca odgadnioną osobowość.

Krauzowie zbudowali portret Papuszy, ale też oddali hołd niepamięci, temu, co trudno nazwane, co zawiera się w miejscach, których już nie ma, w ludziach, którzy odeszli. Siła tego filmu tkwi w obrazie. Zdjęcia Krzysztofa Ptaka i Wojciecha Staronia, kostiumy Barbary Sikorskiej-Bouffał oraz scenografia Anny Wunderlich przenoszą nas do świata, który już nie istnieje. Co ciekawe, przywrócono go właśnie za pomocą obrazów, nie za pomocą słów, wersów i cytatów z utworów Papuszy. Tych zresztą w filmie jest niewiele. To odważne rozwiązanie, precyzyjnie oddające istotę poezji Papuszy. Gdy Jerzy Ficowski, jej odkrywca i tłumacz, mówi: "Wiersz to jest coś takiego, żebym jutro pamiętał o tym, co myślałem wczoraj"; Papusza odpowiada bez wahania: "Ale u nas wczoraj i jutro znaczy to samo".

W filmie twórców "Placu Zbawiciela" raz podane są daty zdarzeń, innym razem nie, co miejscami wprowadza dezorientację, ale czy tak właśnie nie jest z pamięcią? I niepamięcią? Wspomnienia często stają się jedynie naszymi wyobrażeniami o czymś, co miało miejsce w przeszłości, ale kiedy i gdzie konkretnie, trudno sprecyzować. Pamiętamy zapachy, kolory, atmosferę, strzępki rozmów, czy gestów - to oddaje nas lepiej niż wszelkie daty i parafki na dokumentach. I ten film jest tego świadectwem.

Papusza czuła się zawieszona pomiędzy własnymi pragnieniami, potrzebą tworzenia, a przynależnością do swego ludu. Od wczesnego dzieciństwa chciała uczyć się czytać i pisać, z jednej strony miała więc świadomość, że wyrasta poza swoją społeczność, z drugiej była z nią nierozerwalnie związana. Jerzy Ficowski, który w latach 1948-50 wędrował z taborem Papuszy, przy wsparciu Juliusza Tuwima doprowadził do publikacji jej wierszy w 1951 roku. Jego obecność w społeczności romskiej pozwoliła mu przeniknąć struktury zhierarchizowanej grupy, poznać zwyczaje, kodeks, język. Propagowanie poezji Papuszy, a później jego własne publikacje na temat życia Romów w Polsce, doprowadziły do wykluczenia poetki z jej świata, naznaczenia jej stygmatem zdrajczyni, która odkrywa tajemnice "swoich" przed "gadjo". Wiadomo że Ficowski był kimś więcej niż znawcą tej kultury (a był nim niewątpliwie), był bodaj najbliższym Papuszy człowiekiem - ich przyjaźń była ważnym kontrapunktem dla jej małżeństwa, wymuszonego i zaaranżowanego przez rodzinę oraz starszyznę obozu, kiedy jeszcze była dzieckiem. Choć Ficowski wspierał poetkę i jej twórczość, życie - chyba wbrew nadziejom Papuszy - układał sobie poza taborem, dobrze strzegąc do niego dostępu (wątek ich romansu jedynie subtelnie zaakcentowano). Nie bez przyczyny w "Demonach cudzego strachu" napisał: "Miałem szczęście poznać Papuszę, uchodzę za jej "odkrywcę". Papusza - miała nieszczęście poznać mnie".

Po seansie "Papuszy" czuć niesprecyzowany niedosyt. To filmowa impresja złożona z surowych czarno-białych obrazów, dopracowanych plastycznie kadrów, chwytających za serce dźwięków (muzyka: Jan Kanty Pawluśkiewicz), wiarygodnie (bez dysproporcji) zagrana przez aktorów i naturszczyków. Wątpliwości budzi postprodukcja i efekty specjalne - Pałac Kultury i Nauki na różnych etapach budowy w latach 50. wklejony gdzieś w tło, w pejzaż miasta, ruiny budynków - to wszystko odstaje i drażni nieprawdziwością. Twórcy konsekwentnie unikają zbliżeń, ciasnych kadrów; wymagało to świadomości i dyscypliny, narzuciło to też ton opowieści, a przy tym stało się doskonałym środkiem formalnym, który pozwolił odzwierciedlić, oddać coś trudno definiowalnego, czyli pozbawioną granic wyobraźnię poetki, jej szczery, prostolinijny, ale szlachetny sposób postrzegania świata, życia wszędzie i nigdzie. Jednak sam dramat Papuszy wciąż pozostaje gdzieś obok, nie przejmuje, nie dotyka tak jak powinien. Niczym świat i kultura Romów koegzystuje niezauważalnie.

7/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Papusza", reż. Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze, Polska 2013, dystrybutor Next Film, premiera kinowa: 15 listopada 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy