Reklama

"One Direction": Bad direction [recenzja]

Morgan Spurlock, dokumentalista i analityk popkultury, po raz kolejny bierze się za bary ze społecznym fenomenem. I chociaż ma na koncie zwycięstwo nawet z potężnym McDonald'sem, w starciu z chłystkami z One Direction ponosi sromotną porażkę.

Spurlock nigdy nie bał się wpychać kija w mrowisko. Korporacji McDonald's wypowiedział prywatną wojną w "Super Size Me", zaś z konwentu Comic-Con wycisnął esencję, prześwietlając imprezę tak, by jej osobliwość docenili i zagorzali fani komiksów, i ci, którzy zeszytu z obrazkową opowieścią w życiu nie trzymali w ręku ("Comic-Con Epizod V: Fani kontratakują"). Twórca ma ciągoty do tematów-samograjów. Nie boi się kierować kamery tam, gdzie zwrócone są oczy większości. Jednak jak przystało na artystę, widzi więcej, a swoje spostrzeżenie przyodziewa w ironię i oryginalną, dynamiczną formę. Tak przynajmniej było do tej pory, bo "One Direction. This Is Us", choć wychodzi od tych samych założeń, jest od tej reguły haniebnym wyjątkiem.

Reklama

Pytanie tylko, co jest takiego stanu rzeczy przyczyną. Wszak materiał do badań był cokolwiek wdzięczny. Jak bowiem pojąć fenomen pięciu wyrostków, którym ledwo wąs sypnął się pod nosem, a już stali się najpopularniejszym zespołem muzycznym na świecie, ponoć bardziej nawet dziś rozpoznawalny, niż legendarni Beatlesi? Niestety, choćby nie wiem jak się starać, odpowiedzi w filmie nie znajdziemy. Cóż, trudno. Ta najwyraźniej nie jest na tyle atrakcyjna, by stanowić dociekanie dokumentalisty. W tym przypadku twórca, zdaje się, poszedł na żywioł i dopiero na planie postanowił zadać sobie pytanie o istotę swojego dzieła. Wszak wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że jego film powstawał bez scenariusza. Amerykanin tłumaczy to tym, że najbardziej interesowało go pokazanie prawdziwej twarzy swoich bohaterów, ich naturalnych zachowań w nienaturalnym środowisku: w ciągłej drodze od miejsca jednego koncertu do kolejnego.

Jeśli zamierzenie udało mu się spełnić, to bohaterom jego filmu można chyba jedynie współczuć. Chłopcy są bowiem tak idealni, że oglądając ich, można sczeznąć z nudów. Już nawet nie chodzi o to, że żaden z wywodzących się z robotniczych rodzin chłopaków przez kilkanaście tygodni nie sięgnie po papierosa ani puszkę piwa. Pal licho nawet to, że w trakcie filmu nie padnie żadne przekleństwo - wiadomo, głównym targetem filmu są egzaltowane czternastolatki, które nie zniosłyby takiej skazy na swoich idolach.

Najbardziej irytuje co innego: to, że sportretowani dwudziestolatkowie zachowują się tak, jakby nie byli ludźmi, tylko śpiewającymi robotami, wiecznie szczerzącymi się do kamery. Nikt nie odczuwa tu popędu seksualnego, nikogo nie boli brzuch, nikt nie ma złego humoru, doła, pryszcza, problemów, stresów ani zmartwień. Nikt nikomu przykrości nie sprawi, głosu nie podniesie, języka nie wystawi. Do tej lukrowanej krainy wiecznego szczęścia zło nigdy nie dotarło. Klasowy awans bohaterów z proletariatu Wielkiej Brytanii i Irlandii zaprowadził ich wprost do idealnego świata Barbie i Kena. Świata przepełnionego kiczem, lukrem i plastikiem. Jednego tu tylko brakuje: słowika kwilącego na umajonej łące w zakończeniu. Helena Mniszkówna byłaby dumna.

1/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"One Direction: This is Us", reż. Morgan Spurlock, USA 2013, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 30 sierpnia 2013

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: one
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy