"Movie 43": Manifest kina fekalnego
"Movie 43" to wyzwanie rzucone znawcom, piewcom, miłośnikom, ale i amatorom oraz laikom sztuki filmowej. Wyglądający na spreparowany pod gusta gimnazjalistów film, tak sprawnie żongluje popkulturowymi nawiązaniami, że w pewnym momencie czytający te odniesienia widz traci rozeznanie. Bo na czym ma się skupiać? Na wariacji na "Romeo i Julię" czy fekalnym humorze, którym jest okraszona?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie, bo twórcom poszczególnych nowel składających się na "Movie 43", niestety, nie udało się pożenić podniosłego z rynsztokiem. Chociaż do łóżka udało się zapędzić artyzm i prymitywizm, to - mówiąc językiem filmu - dzieci z tego nie będzie. Powstało dzieło, do którego trudno dać się przekonać, traktując je i jako wypełniacza wolnego czasu, i jako chojraka przekraczającego bariery politycznej poprawności.
Nie oznacza to bynajmniej, że twórcy tego nie próbują. W filmie poszczególne gagi biją rekordy głupoty, a żarty czerstwości. Filmowcy nie mają litości. Serwują nam wstrzykiwanie pikantnego sosu salsa do pochwy, "wybuch" biegunki, seks oralny z kotem, a nawet mężczyznę z moszną u gardła. Zebranie wszystkich filmowych wynaturzeń rzeczywiście kazałoby skłonić się przed twórcami z "chapeau bas" na ustach. Jednak ich zastosowanie jest rozczarowujące. Wszak próba nadania wartości filmowi jako dziełu, które obnaża hipokryzję zachowawczego mieszczaństwa i klas wyższych, poprawnych politycznie aż do granic przesady, ale w kinie zrywających boki ze śmiechu w scenach żartów z niepełnosprawnych, to cel banalny i nieznośnie wtórny.
Mimo to, "niesmaczność" tego obrazu zbierze zapewne w przyszłości swoich amatorów. I chociaż dziś film jest miażdżony przez krytykę, za kilka lat doczeka się zapewne podobnego statusu, jakim obecnie cieszy się seria komedii z "American Pie" w tytule, w dniu premiery pierwszej części uważana za dno den.
Teraz lepiej (i przyjemniej) spojrzeć na "Movie 43" jako na prztyczek w nos rozkochanej w arthouse'sie publiczności. Twórcy zdają się pytać miłośników kina spod znaku "Post tenebras lux" Carlosa Reygadasa (to nie może być przypadek, że filmy trafiają tego samego dnia na ekrany polskich kin!) o granice ich kinowej wrażliwości i wytrzymałości. Bo skoro fani Meksykanina podpisanemu przez niego obrazowi, pozbawionemu fabuły, struktury, klarowności i przekazu potrafią nadać tysiące znaczeń, dlaczego mieliby ich nie znaleźć w ekstremalnym "Movie 43"? Te dwa filmy to kontrast doskonały. Na projekcji "Post tenebras lux" widzowie (wyrobiona festiwalowa publiczność) padali jak muchy, zmożeni nudą. Na "Movie 43" (amatorzy "lekkiej" rozrywki) odwracali wzrok od ekranu zdegustowani grubiańską hecą.
Jeśli więc spojrzeć na ten obraz jako na manifest twórców kina fekalnego (Reygadas postuluje powrót do kina czystego), może zacząć budzić sympatię. Wreszcie reżyserzy takich szmir, jak "Ja, Irena i ja", "Godziny szczytu 3", "Mr. Deeds - Milioner z przypadku" czy "Dr Dolittle 2", skrzyknęli się, by ze śmiałością i humorem wystawić kinowym snobom środkowy palec. Tym bardziej szkoda, że pokazali jedynie tyle.
5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Movie 43", reż. Peter Farrelly, Elizabeth Banks, Steven Brill, Steve Carr, Rusty Cundieff, James Duffy, Griffin Dunne, Patrik Forsberg, James Gunn, Bob Odenkirk, Brett Ratner, USA 2012, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa 8 lutego 2013 roku.
---------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!