Reklama

Identyfikacja Julii

"Misja kadrowego", reż. Eran Riklis, Izrael, Francja, Rumunia, Niemcy 2010, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 5 sierpnia 2011

Wszyscy dobrze znamy chwyty wykorzystywane przez reżyserów kina drogi. Zawsze spodziewamy się tego samego - trudnych chwil w podróży, niespodziewanych wypadków, dziwnych towarzyszy (nie)doli, szczypty absurdu i czarnego humoru oraz przemiany, której podlega główny bohater. W filmie Erana Riklisa nie zawodzi żaden z tych elementów. Reżyser pociąga za sznureczki i wprawia w ruch machinę, która kręci się zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Ością w gardle stają tylko słowa Rumunki z małej, górskiej wioski. Cokolwiek by jednak nie mówiła, ma absolutną rację.

Reklama

W "Misji kadrowego" odnajdujemy zbyt wiele kulturowych i społecznych klisz, by określić film mianem interesującej produkcji. Wydaje się, że nie poszerza on perspektyw, raczej zacieśnia nasze przywiązanie do stereotypowego wizerunku Rumunii - kraju, w którym pierwsze skrzypce odgrywa bieda, bezdomność to chleb powszedni, a życie nabiera wartości, kiedy może toczyć się gdzie indziej.

Izrael to dobre ku temu miejsce. Jerozolima dynamicznie się rozwija. Można ją opisać przy użyciu większości przymiotników określających współczesne metropolie. Łatwo się w niej zgubić, trudniej odnaleźć swoją drogę, nic jednak nie jest niemożliwe. Ludzie noszą tylko znamiona zmęczenia na twarzy. Bywają sfrustrowani, samolubni i zapracowani. Z coraz większym trudem przychodzą im do głowy miłe gesty, coraz szybciej zniechęcają się do podawania drugiemu ręki. Choć rzekoma kariera ma więcej wspólnego z efemerydą niż pewną pozycją na rynku wymiany dóbr i usług, rodzina schodzi na drugi plan.

W filmie Erana Riklisa rodzinę spycha na margines kadrowy z jednej z największych piekarń w Jerozolimie. Nigdy nie słyszymy jego imienia. To typowy sposób, by pokazać człowieka bez właściwości, którego określają jedynie cechy przypisane grupie, w jakiej funkcjonuje. Kadrowy stoi na jej czele. Nie uczestniczy jednak w życiu każdego ze swoich pracowników, bo jest ich zbyt wielu. Nie zauważa zniknięcia jednej z rumuńskich sprzątaczek.

Ciało Julii, która ginie na ulicy podczas bombowego ataku, trzy tygodnie czeka na identyfikację. Kiedy w mediach wybucha skandal, a dyrekcja piekarni zostaje oskarżona o niehumanitarne zachowanie, mężczyzna zostaje zmuszony do wzięcia odpowiedzialności za zespół. To nie idzie w parze z egoizmem. Brak uczuć niełatwo przekuć na współczucie. Atmosferę znacznie ochłodzą też zimowe krajobrazy. Kadrowy zostaje wysłany do Rumunii. Ma transportować trumnę z ciałem kobiety.

Problem z rozpoznaniem tożsamości, który wprawił w ruch całą akcję, nie kończy się wraz z nadaniem zmarłej imienia i nazwiska. Zdaje się, że przestaje ono mieć takie znaczenie jak dawniej. Nie świadczy już o przynależności, pełni raczej rolę etykietki, którą czasem zrywamy w pośpiechu. Kadrowy wyrusza jednak w głąb Rumunii, by zawieźć ciało do rodzinnej wioski kobiety. Towarzyszy mu niepokorny syn Julii, który udaje, że nie rozumie ani słowa po angielsku, irytujący fotograf węszący sensację oraz mąż izraelskiej pani konsul. Przedzierają się przez lasy, ocierają o postkomunistyczne miasteczka i pożyczają czołg w zaśnieżonych górach, by dobrnąć do kresu podróży za wszelką cenę. Czy jednak nie idą w niewłaściwą stronę?

Julia nie wyjechała po to, by przywozić ją z powrotem. Reżyser filmu robi niecodzienną rzecz - odpowiada na pytania, które zadajemy sobie w trakcie projekcji. Jasno i wyraźnie daje do zrozumienia, że wyjazd to wybór, a nie konieczność. Niczego nie można się było spodziewać mniej, niż takiej konkluzji.

5/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy