Reklama

Jaka piękna katastrofa!

"Melancholia", reż. Lars Von Trier, Dania, Szwecja, Francja, Niemcy, Włochy 2011, dystrybutore Gutek Film, premiera kinowa 27 maja 2011 roku.

Amerykańscy kaznodzieje zapowiadali koniec świata na dzień 21 maja roku obecnego. Wizjoner Lars von Trier wyprzedził profetów zza Oceanu, serwując apokalipsę widzom canneńskiego festiwalu już 18 maja. Tymczasem życie toczy się dalej, o przepowiedniach oszołomów z USA mało już kto chyba pamięta, a obraz von Triera niepokoi i zachwyca osobliwym pięknem.

Premiera nowego filmu jednego z sygnatariuszy Dogmy '95 zawsze jest dużym wydarzeniem. Dwa lata temu seanse ''Antychrysta'' skandalizowały na najważniejszej corocznej imprezie filmowej, w tym roku atmosferę skandalu na Lazurowym Wybrzeżu podsycał sam reżyser, formułując nieprzemyślane wypowiedzi na konferencji prasowej. Zupełnie niepotrzebnie. ''Melancholia'' zwróciłaby na siebie uwagę i bez ukłonów von Triera w stronę Hitlera.

Reklama

Pierwsze kadry, uchwycone kamerą Manuela Alberto Claro, przywodzą na myśl prolog ''Antychrysta''. Szereg niemal nieruchomych scen, których manieryczny ton ociera się o kicz; przeplatają ze sobą obrazy Bruegela, senne wizje wypełnione apokaliptyczną poetyką (vide: Kirsten Dunst pośród spadających z nieba martwych gołębi) oraz imaginacje kataklizmu - zderzenia dwóch planet. Wszystko to okraszone podniosłą, muzyką. To zapowiedź katastrofy, która nastąpi w finale.

Von Trier nie ukrywa w wywiadach, jak wygląda finałowe rozwiązanie historii (co podchwycili też polscy dystrybutorzy, wrzucając na plakat spoilerujący tagline). Ważne jest zatem nie samo zakończenie, sygnalizowane już w początkowych sekwencjach, a to, co znajduje się w środku. Film jest podzielony na dwie partie: Justine (I.) i Claire (II.). To imiona głównych bohaterek - sióstr, granych przez Dunst i Charlotte Gainsbourg. Każdą z części oglądamy z perspektywy jednej z kobiet.

Cześć pierwsza to wesele Justine. Początkową radość panny młodej zaczynają prędko zastępować depresja, melancholia, chwiejność nastrojów. Uroczystość zorganizowano w ogromnej willi Claire i jej męża, Johna, położonej gdzieś na odludziu - od najbliższych sąsiadów gości weselnych oddziela co najmniej 18 pól golfowych. Ta izolacja udziela się także Justine, która nie mogąc dalej kryć smutku i rozpaczy, miota się między gośćmi, próbuje bezskutecznie szukać zrozumienia u bliskich, spaceruje po ogromnych połaciach terenu należących do szwagra. Gdzieś w tle, na nieboskłonie migocze Melancholia, planeta skryta wcześniej za Słońcem, zbliżająca się powoli ku Ziemi.

W części drugiej, obserwujemy niepokoje Claire związane z wejściem Melancholii na orbitę Ziemi. Depresja Justine pogłębiła się. Dopiero uświadomienie sobie oczywistego końca wybija rozczarowaną życiem kobietę z marazmu. Niebieska planeta jest coraz bardziej widoczna na sklepieniu. Jak zachować się w obliczu zagrożenia? Jak wykorzystać ostatnie chwile? Czy można się pogodzić z tym, że zostało już tak niewiele czasu?

Von Trier - największy hipochondryk pośród współczesnych reżyserów - w scenariuszu ''Melancholii'' zamyka większość swoich lęków i fobii. Strach przed śmiercią, przed utratą bliskich osób, przeczucie końca świata a jednocześnie obawa przed niezrozumieniem, frustracje związane z kształtem współczesności - to tematyka, która niejednokrotnie wypełniała kadry von Trierowskich filmów. Podręcznikowe opozycje: mężczyzna: racjonalista, wyznający światopogląd naukowy - kobieta: istota uczuciowa, posiadająca wiedzę intuicyjną, czysto empiryczną - obecne są i tutaj.

Inaczej niż w przypadku ''Antychrysta'', kobiety nie są zwycięzcami (nikt nimi nie jest w obliczu apokalipsy), ale przeczuwając nadchodzący koniec, mogą się doń przygotować. Mężczyzna (John), ślepo wierzący w naukę, przewiduje szczęśliwy finał. Rozczarowanie, jakiego doświadczy, odbierze mu wszelką godność i nie pozwoli doczekać końca z rodziną.

A jednak - mimo popularnych i ogranych motywów w twórczości autora ''Idiotów'' - ''Melancholia'' uderza świeżością. Zaskakuje - choćby humorystycznymi wstawkami z Udo Kierem. Wciąga i hipnotyzuje. Fascynuje niezwykłą urodą kadrów (wyczarowanym po części przez magików z Platige Image). Za wcześnie jeszcze by podejmować się dogłębnej analizy filmu. Czas zweryfikuje wartość ''Melancholii'' i następne miesiące, może lata, pozwolą odkrywać kolejne pokłady znaczeniowe. W tajemniczym filmie Von Triera jedno jest jednak pewne - jeżeli nastąpi koniec świata, będzie to być może najpiękniejszy widok, jaki ludzkość mogła zobaczyć.

8/10

Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: jacy | film | Melancholia | von Trier | Lars von Trier
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy