Oblany egzamin
"Mała matura 1947", reż. Janusz Majewski, Polska 2010, dystrybutor Monolith Plus, premiera kinowa 15 kwietnia 2011 roku.
"Mała matura 1947" otwierała zeszłoroczny FPFF w Gdyni. Był to wówczas ukłon w stronę dokonań jej reżysera, bardzo zasłużonego dla polskiego kina Janusza Majewskiego, ale też zapowiedź tego, jakiego typu produkcje dominować będą w Konkursie Głównym tej imprezy.
Okazało się bowiem, że historyczno-mentorskie dzieło Majewskiego idealnie wpisało się w tendencję, jaką postanowili zastosować organizatorzy "święta polskiego kina" 2010. I wcale nie dlatego, że "Mała matura 1947" jest dziełem słabym. Jest przyzwoicie zrealizowana, nieźle zagrana, sensownie wyreżyserowana. Mimo tego słowo "przeciętny" jest chyba największym komplementem, jakim mogę określić ten obraz.
Film opowiada o nastoletnim chłopcu, który wraz z rodzicami przeprowadza się z Lwowa do Krakowa i rozpoczyna naukę w gimnazjum. Zgodnie z tytułem, całość rozgrywa się w latach 40. XX wieku (akcja zaczyna się, gdy jeszcze trwa wojna) i ówczesne wydarzenia w znaczący sposób wpływają na życie głównego bohatera. W efekcie, Ludwik (Adam Wróblewski) kształtowany jest w równym stopniu przez rodziców i nauczycieli, ale także przez strzelaniny na ulicy czy rozgrywki polityczne, które przypadają na okres dojrzewania chłopca.
"Mała matura 1947" wpisuje się w ostatnio dosyć popularną w polskim kinie tendencję, by o ważnych wydarzeniach historycznych opowiadać z perspektywy jednostki, która bierze w nich (niekoniecznie specjalnie czynny) udział. Taka strategia przyniosła m.in. na wspomnianym wcześniej festiwalu w Gdyni Złote Lwy Borysowi Lankoszowi za "Rewers". Majewski chciał pójść tą samą drogą, ale zrobił to w sposób zbyt ugrzeczniony, nadmiernie uwznioślając czasy, o których opowiada, a które były też przecież latami jego młodości.
W efekcie jego obraz okazał się zbyt dydaktyczny i moralizatorski, żeby można uwierzyć w jego realizm. Wszyscy pojawiający się w nim bohaterowie są w gruncie rzeczy pozytywni, a dodatkowo każda postać nakreślona jest tak, aby widz za wszelką cenę ją polubił. Oglądając "Małą maturę 1947" ma się wręcz wrażenie, jakby reżyser starał się usilnie przekonać widza, że wszelkie winy za zło tego świata ponoszą nie ludzie, a jedynie wojna, system czy polityka.
Jak się łatwo domyślić niezwykle ciężko uwierzyć w tę serwowaną przez twórcę "C.K. Dezerterów" ideologię, podobnie jak w prezentowany na ekranie świat, w którym młodzi ludzie podejmują tylko te dobre decyzje. Reżyser stara się wprowadzać do historii interesujące wątki historyczne i obyczajowe, ale gdy tylko okazują się one zbyt dla niego ryzykowne, natychmiast je porzuca.
Na szczęście dla Majewskiego całość ratuje aktorstwo, bo właśnie pod tym względem "Mała matura 1947' prezentuje się najlepiej. Dobrze wypadają zarówno młodzi aktorzy, wcielający się w uczniów (Antoni Królikowski, Maciej Nawrocki, wspomniany Wróblewski), jak i legendy polskiego ekranu, grający ich rodziców i nauczycieli (Artur Żmijewski, Wiktor Zborowski, Marian Opania, Olgierd Łukaszewicz czy dawno nie widziany na dużym ekranie Marek Kondrat). Co jednak z tego, skoro po pewnym czasie, odebrana zostaje im możliwość wykazania się i zaprezentowania aktorskiego warsztatu. Bohaterowie, których grają są po prostu zbyt jednowymiarowi, co znacznie ogranicza ich pole manewru.
Film Majewskiego cały jest zresztą taki ugładzony, poprawny, zwyczajny. Oglądając go, ma się wrażenie, że zaserwowano nam obraz, który powstawał z myślą o tym, żeby nie ograniczyła go żadna kategoria wiekowa i nawet najmłodszy widz mógł go zobaczyć. Ot, przeciętny film telewizyjny - dobrze zrealizowany, wiernie odtwarzający epokę, który uczy i wychowuje, ale nie daje przyjemności obcowania ze sztuką.
4,5/10