Reklama

"Mad Max: Na drodze gniewu" [recenzja]: Apokalipsa, teraz!

Chociaż George Miller nie wymyślił w trylogii o szalonym Maksie postapokaliptycznego kina, to stworzył jego najbardziej wyrazistą, ikoniczną wersję: wizję ziem jałowych, pośród których samotnicy i dzikusi walczą o przeżycie. Wracając po trzech dekadach do kultowej serii, reżyser pchnął gatunek w stronę skrajnego rozbuchania. "Mad Max: Na drodze gniewu" wygląda jak najdłuższy i najlepszy heavymetalowy teledysk w historii.

Na przestrzeni kolejnych części znany nam świat ulegał rozpadowi i przeobrażeniu. W "jedynce" jeszcze funkcjonowały dawne osiedla i instytucje, ale to wszystko wydawało się nietrwałe w obliczu nadciągającej fali barbarzyństwa. W "Wojowniku szos" i "Pod Kopułą Gromu" po tamtej cywilizacji zostały już tylko autostrady, po których ścigali się członkowie różnych frakcji i gangów, a na gruzach zaczynał rodzić się nowy porządek, który przypominał trochę Dziki Zachód, a trochę znane z heroic fantasy quasi-średniowiecze.

Reklama

Rzeczywistość "Na drodze gniewu" stanowi rozwinięcie tamtej wizji. Pośród piasków pustyni koegzystują trzy państwa-miasta: Oktania, zajmująca się produkcją benzyny, Farma Kul, gdzie kwitnie przemysł zbrojeniowy, oraz Cytadela, posiadająca dostęp do wody, którą z cynizmem godnym najlepszych copywriterów nazywa się tu Aqua Colą. Władcą tego ostatniego miejsca jest groteskowy patriarcha Nieśmiertelny Joe (znany z pierwszej części Hugh Keays-Byrne). To okrutny tyran i samozwańczy mesjasz. A także gwałciciel i dzieciorób, który trzyma w haremie cały zastęp pięknych i gotowych do rozpłodu dziewczyn.

Miller - twórca o wielkiej wyobraźni i jeszcze większej energii - nie traci czasu na powolne kreślenie obrazu tego uniwersum. Wszystko wyjaśnia wraz z biegiem akcji. Oto pracująca dla władcy Furiosa (upiornie spokojna i oszpecona Charlize Theron) wypowiada mu posłuszeństwo i porywa jego żony, a w wynik zbiegu okoliczności jej mimowolnym towarzyszem staje się ex-glina Max (na zmianę szorstki i emocjonalny Tom Hardy). Właśnie tak zaczyna się morderczy pościg, który trwa przez większość dwugodzinnego filmu.

Mocniej, szybciej, dziwniej. W trakcie pogoni widzimy całą galerię cudów: watażkę ubranego od stóp do głów w naboje, pojedynek na pięści i piłę łańcuchową, limuzynę podrasowaną do takiego stopnia, ze przypomina czołg, ciężarną kobietę chwiejącą się na dachu rozpędzonej ciężarówki, faceta z miotającą płomienie gitarą, a także konstelacje eksplozji i oceany ognia. Dzięki precyzyjnemu scenariuszowi i dynamicznej reżyserii te atrakcje układają się w jeden wielki spektakl adrenaliny i ekstrawagancji. Tylko pojedyncze realizacyjne potknięcia nie pozwalają filmowi osiągnąć doskonałości: użycie niebieskiego filtra w scenach nocnych, który jest w tandetny w niedobry, daleki od kampu sposób, i zbytnio melodramatyczna muzyka, która towarzyszy momentom o największym emocjonalnym ciężarze.

Z chaosu, kakofonii i lawiny popkulturowych fetyszy konsekwentnie rodzi się poważny i przemyślany obraz przyszłości, w której wszystko stanowi towar, a przemoc służy za uniwersalny język. W tych czasach każdy jest w jakimś sensie okaleczony: jednoręka Furiosa, dręczony przez halucynacje i zakuty w kaganiec Max czy ślepo posłuszny Joemu żołnierz Nux (Nicholas Hoult). Ten pesymizm czyni "Na drodze gniewu" filmem jeszcze bardziej bezkompromisowym: widowiskiem, które jest szalone na bardzo wiele sposobów.

9/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Mad Max: Na drodze gniewu" (Mad Max: Fury Road), reż. George Miller, USA, Australia 2015, dystrybutor: Warner Bros., premiera kinowa: 22 maja 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy