Reklama

"Kraina jutra" [recenzja]: Utopia/dystopia

Kraina jutra to nie wybrukowane czaszkami pobojowisko, nad którym suną czarne, trujące chmury. To miejsce, gdzie wciąż świeci słońce, a rozwój techniki nie szkodzi naturze. Najnowszy film Brada Birda, twórcy "Stalowego giganta" i "Iniemamocnych", stanowi próbę sprzeciwienia się defetyzmowi współczesnej fantastyki naukowej.

Entuzjazm i optymizm. Oto cechy, które popychają świat do przodu. Posiada je Frank (Thomas Robinson), młody wynalazca, który niestety z czasem zmienia się w zgorzkniałego samotnika, granego przez szpakowatego George'a Clooneya. Posiada je również Casey (Britt Robertson), następczyni Franka, nastolatka, która marzy o podróży w kosmos. Na pewnym etapie życia oboje zostają zaproszeni do pracy nad tajnym projektem, który zrzesza zarówno naukowców, jak i artystów, tych, którzy chcą przekraczać granice i dokonywać niemożliwego. Jest nim tytułowa kraina jutra: alternatywna rzeczywistość, nowy i naprawdę wspaniały świat.

Reklama

Kraina jutra wygląda jak połączenie uniwersum "Jetsonów" z Disneylandem. Pośród złotych kłosów wznosi się zbudowany z lśniącej stali gród, w którym ubrani w celofan ludzie spacerują po zawieszonych nad ziemią chodnikach, a przyjazne roboty usługują każdemu, kto tylko tego potrzebuje. Nad tym rajem krąży jednak widmo zagłady. Aby go uratować, Casey musi przekonać Franka do porzucenia izolacji i razem z nim wyruszyć w niebezpieczną podróż, która będzie prowadzić przez różne miasta, kontynenty i wymiary.

Film Birda jest staroświecki na kilka różnych sposobów: zaczynając od retrofuturystycznego projektu świata, a kończąc na prowadzonej według dawnych wzorców akcji - nieprzesadnie szybkiej, podsycanej przez zachwyt i tajemnicę. W tych kwestiach "Kraina jutra" nie zawodzi i oferuje starannie odmierzone dawki błyskotek, dreszczy i humoru. Problemem jest jednak to, że film ten pozostaje staroświecki także w swoich moralizatorskich ciągotkach, zbyt dużych nawet jak na standardy kina dla najmłodszych. Tak jak drugi akt wypełnia bezpretensjonalna zabawa, tak pierwszy i trzeci są ciężkie od aforyzmów i natchnionych przemów.

Entuzjazm i optymizm, tak, to o nie toczy się tu gra. Nie należy płakać nad upadającą cywilizacją, tylko zakasać rękawy i spróbować zmienić stan rzeczy - do tego właśnie namawia Bird. Reżyser stara się dać innym przykład za pomocą całego swojego filmu: odrzuca w nim modną postapokaliptyczną konwencję na rzecz bajkowego przesłodzenia. Posuwa się nawet do tego, że w usta jednego z bohaterów wkłada monolog o tym, że "ludzie przeżuwają poczucie zagrożenia jak cukierki", że zamiast z nim walczyć, przerabiają je na hollywoodzkie superprodukcje, komiksy i gry komputerowe.

Na ironię losu zakrawa fakt, że niemalże równo z "Krainą jutra" swoją premierę miał dużo bardziej spełniony artystycznie "Mad Max: Na drodze gniewu" George'a Millera, opowieść o świecie przeżartym przez ogień i rdzę. W tym kontekście ciekawe wydaje się to, że tamten pesymistyczny film niesie ze sobą też pewną dawkę nadziei - to właśnie dzięki nagromadzeniu obrazów upadku finałowy triumf bohaterów wybrzmiewa z pełną mocą. Tymczasem optymizm "Krainy jura" nie przekonuje, bo jest monotonny i płaski - sprawia, że całość przypomina agitkę jakiegoś zainspirowanego sci-fi, pokrewnego scjentologii kultu.

5/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Kraina jutra" (Tomorrowland - A World Beyond), reż. Brad Bird, USA 2015, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 29 maja 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy