Nudy z ulicy Wiązów
"Koszmar z ulicy Wiązów" ("A Nightmare on Elm Street"), reż. Samuel Bayer, USA 2010, dystrybutor Warner Bros., premiera kinowa 16 lipca 2010 roku.
Reżyser nowej wersji "Koszmaru z ulicy Wiązów", Samuel Bayer, popełnił największy błąd, jaki można zrobić debiutując w realizacji horroru: biorąc świetny materiał stworzył film grozy, który nie straszy, ale nudzi.
Fabuły "Koszmaru..." streszczać nie warto, bo chyba każdy wie, kim jest Freddy Krueger. Pasiasty sweter, pokręcone poczucie humoru, zgrzyt ostrzy drapiących ściany kotłów - dla wielu pozostaną nie do końca zaleczoną traumą z dzieciństwa.
W wersji Bayera mamy to, co w każdym z filmów z serii - nawiedzani przez powracające koszmary nastolatkowe, kolejno padają ofiarą maniakalnego zabójcy, który zamieszkuje ich sny. W końcu dochodzi do konfrontacji, ta da! - ład zwycięża, ale tylko pozornie. Tak, wszystko się zgadza. Z wyjątkiem kilku szczegółów.
Jednym z nich jest nowe wcielenie ikony horroru. Jackie Earle Haley kreuje niestety Freddy'ego na miarę naszych czasów - wykastrowanego, miałkiego klowna o aparycji kosmity z "Futuramy". Do tego dochodzi niespójny scenariusz, drewniane aktorstwo młodych bohaterów i co najważniejsze: bolesna wtórność chwytów, która doprowadza do zupełnego zaniku napięcia.
Film Bayera wyszedł ze stajni Platinum Dunes (współwłaścicielem jej jest Michael Bay, pan czarodziej od robienia wielkiej kasy i wielkich widowisk - patrz casus "Transformers") i jest to już niejako haniebny znak wypalony na zadku tego filmu. Bowiem Platinum Dunes to stajnia znana nie tylko z produkcji remake'ów znanych horrorów, ale i z okulawiania własnych koni.
Bo jeśli "Teksaska masakra piłą mechaniczną" z 1974 roku, w reżyserii Tobe'a Hoopera, "The Amityville Horror" Rosenberga, czy "The Hitcher" Harmona wniosły - każdy na swój sposób - interesujący wkład w współczesny sobie dyskurs (upadek mitu hipisów, zapoczątkowany przez masakrę w domu Romana Polańskiego, rozpad mitu rodziny, początek gatunku określanego mianem thrillera drogi), to nowe wersje tych kultowych tytułów, sygnowane przez Bay'a, są po prostu kiepskie. Wynika to jak zwykle z tego, że Platinum Dunes to fabryczka prowadzona przez purytańskich konserwatystów, zmieniająca horrory w horrorki, a thrillery w thrillerki - podporządkowane tylko i wyłącznie prawom rynku. Każdy z tych filmów przeto pozbawiony jest pazura, scenariusz jest przewidywalny, ugrzeczniony i choć trup ściele się nader gęsto i widowiskowo, nie idzie za tym jakakolwiek reżyserska refleksja.
Niemniej takie odgrzewane filmowe kotlety (nawet jeśli z ludzkiego mięsa, to tak niedoprawione) i to, że jednak opłaca się ich produkcja, mogą przynajmniej u widza wzbudzić pewne przemyślenia.
2/10