Reklama

"Camille Claudel, 1915" [recenzja]: Niedosyt

Od lat Bruno Dumont kroczy własną filmową ścieżką, nigdy niczego nie ułatwia widowni, nie uznaje kompromisów. "Camille Claudel, 1915" nie stanowi tu wyjątku.

Ulubieniec europejskich festiwali i krytyki, specjalizującej się w kinie artystycznym. Filozof bardziej niż filmowiec od debiutu, "Życia Jezusa", konsekwentnie buduje swój minimalistyczny i naturalistyczny ekranowy świat, w którym skupienie, długie ujęcia i zbliżenia oraz obserwacja zastępują akcję, obraz - słowo.

Wielbiciel Roberta Bressona i Ingmara Bergmana godnie i z prawdziwym oddaniem kontynuuje ich tradycję. Kręci filmy radykalnie autorskie; filmy, jakich nikt inny dziś nie robi. Ich widownia jest dość skromna, ale za to bardzo lojalna. "Camille Claudel, 1915" nowych wielbicieli mu raczej nie przysporzy.

Reklama

Tym razem Dumont pochyla się nad losem artystki, którą rodzina, wbrew jej woli, a nawet wbrew zaleceniom lekarzy, umieściła w zakładzie psychiatrycznym.

Na początku XX wieku u Claudel zaobserwowano oznaki paranoi i zdiagnozowano schizofrenię. Zaczęła oskarżać swojego byłego kochanka, Augusta Rodina, o kradzież pomysłów i spisek przeciwko jej życiu. Zniszczyła również wiele ze swoich prac. W końcu trafiła do szpitala w Montfavet.

To właśnie tu zagląda francuski reżyser. Całą swoją uwagę koncentruje zaledwie na kilku dniach wypełnionych oczekiwaniem Claudel na wizytę brata - poety Paula. Po dwóch latach pobytu w odosobnieniu kobieta ciągle wierzy, że dzięki krewnemu odzyska wolność...

W rękach twórcy o bardziej komercyjnym zacięciu, historia ta mogłaby nabrać charakteru sensacyjnego, a na pewno bardziej emocjonalnego - rodem z horroru lub thrillera psychologicznego. Widz dzięki większej dynamice mógłby trafić wraz z Claudel do jej piekła, bo tym właśnie dla rzeźbiarki jest życie wśród opiekunek o znacznie mniejszym potencjalne intelektualnym i chorych, z którymi - ze względu na ich dalece posuniętą niepełnosprawność - nie uda się jej nawiązać satysfakcjonującego ją kontaktu.

Dumont wybiera, oczywiście, inną, o wiele trudniejszą drogę. Sięga po listy rzeźbiarki i jej brata oraz po zachowaną dokumentację medyczną. Szuka ciszy i detalu. Kieruje kamerę na grudkę ziemi, która w rękach bohaterki może przemienić się w małe dzieło sztuki, i na jej twarz, po której płyną łzy. Stara się dotknąć istoty cierpienia i samotności, niesprawiedliwości. Pyta o granicę pomiędzy szaleństwem i sztuką. Oskarża fałszywe, patriarchalne normy społeczne, dzięki którym jednostka pod jakimiś względami niewygodna, może zostać tak łatwo odsunięta na bok.

Wielkim sprzymierzeńcem w poszukiwaniach Dumonta jest jego aktorka. Juliette Binoche tworzy tu jedną z najciekawszych kreacji w swojej karierze. Reżyser w jakiś sposób torturuje ją przed kamerą. Nie tylko zmusza do pozbycia się makijażu, ale każe grać na największych zbliżeniach. Wyciąga z niej skrajne emocje. Zmusza do rozchwiania, rozsypania się...

Tak samo bezwzględny jest wobec innych aktorów - także prawdziwych chorych, których zaangażował do ról pacjentów. Brutalne środki nie przynoszą chyba jednak aż tak mocnego efektu. "Camille Claudel, 1915" pozostawia po sobie niedosyt.

6/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Camille Claudel, 1915", reż. Bruno Dumont, Francja 2013, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 25 kwietnia 2014 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bruno Dumont | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama