Najlepsze dokumenty

"STEVE! (martin): dokument w 2 częściach": Nieznane oblicze gwiazdy kina

Steve Martin został bohaterem dokumentu /Jon Kopaloff/FilmMagic /Getty Images

Choć Steve Martin od dekad jest ikoną amerykańskiej komedii, swoje prawdziwe emocje od zawsze skrywał za kurtyną. Dopiero Morgananowi Neville'owi udało się namówić go, by wpuścił nas do swojego intymnego świata. Efekt w postaci trzygodzinnego filmu "STEVE! (martin): dokument w 2 częściach" można oglądać w serwisie AppleTV+.

Steve Martin: Dowcip, który się dobrze zestarzał

Dzisiejszym czterdziestokilkulatkom nad Wisłą Steve Martin kojarzy się z przebojami, które na przełomie lat 80. i 90. XX wieku królowały w wypożyczalniach kaset wideo. Któż nie śmiał do rozpuku, oglądając po kilkanaście razy "Szajbusa", "Dwoje we mnie" i "Człowieka o dwóch mózgach" Carla Reinera, śledząc perypetie "Trzech Amigos" Johna Landisa czy "Parszywych drani" Franka Oza? Wreszcie kto nie wzruszał się na czerpiącej z Cyrano de Bergeraca "Roxanne" Freda Schepisi? A przecież były jeszcze "Spokojnie, tatuśku" Rona Howarda, "Ojciec panny młodej" Charlesa Schyera, "Cudotwórca" Richarda Pearce'a, "Wielka checa Bowfingera" Franka Oza, w którym wystąpił wraz z Edim Murphym i oczywiście kultowy musical "Krwiożercza roślina" Franka Oza, gdzie wcielił się w psychopatycznego dentystę Orina Scrivello. 

Reklama

Steve Martin wkroczył do polskich domów i rozgościł się na ekranach telewizorów, uwodząc wszystkich ponadprzeciętną charyzmą i wiecznie roześmianym garniturem białych zębów, a jednocześnie łagodną aparycją starszego pana, którą nadawały mu siwe, nieadekwatnie do wieku, włosy. Nie dało się go nie lubić. Ta sympatia trwała gdzieś do połowy lat dwutysięcznych, kiedy to porwał się na komediową świętość, przyjmując rolę inspektora Clouseau w amerykańskim remake'u "Różowej Pantery" Shawna Levy'ego. Mimo talentu i chęci nie udało mu się wejść w buty Petera Sellersa, a udział w drugiej części filmu w 2010 roku przyniósł mu jedyną w karierze nominację do Złotych Malin.

Można przypuszczać, że podobną perspektywę miał urodzony w 1967 roku reżyser "Steve'a!" Morgan Neville. Gdy Martin zaczynał swoją filmową karierę, Neville był nastolatkiem i, jak całe jego pokolenie, dorastał wraz z filmami Reinera, Landisa, Oza i innych. I bezsprzecznie pokochał kino. Inaczej bowiem nie rozpocząłby swojej reżyserskiej drogi od telewizyjnych dokumentów o Sidneyu Poitier oraz hollywoodzkiej dynastii Hustonów. Dziś uchodzi za specjalistę od dokumentalnych biografii, a na koncie ma m.in. portrety takich muzyków, jak Keith Richards, Bono i The Edge, Johnny Cash czy Brian Wilson, pisarzy - Gore Vidal i William F. Buckley, a nawet gwiazdy kulinariów Anthony'ego Bourdaina.

W 2014 roku twórca zdobył Oscara za "O krok od sławy" - filmowy hołd dla bezimiennych członkiń chórków towarzyszących wielkim gwiazdom muzyki rozrywkowej. Ale choć od blisko trzydziestu lat opowiada o szeroko rozumianej popkulturze, to każdy z jego filmów charakteryzuje indywidualne podejście do tematu, bohatera i formy.

Steve Martin: "Kiedyś" i "Teraz"

W przypadku Steve'a Martina zdecydował się podzielić jego biografię na dwie części. Pierwsza z nich "Kiedyś" to opowieść, która dla wielu widzów, szczególnie w Polsce, będzie absolutnym odkryciem. Bo choć zaczyna się dość klasycznie - od dzieciństwa i rodzinnych relacji, to potem poznajemy historię estradowej kariery Martina, który, mimo niełatwych początków, w wieku 30 lat osiągnął status absolutnej gwiazdy amerykańskiego stand-upu, a jego komediowe występy przyciągały kilkunastotysięczną widownię. Ta kipiąca wspomnieniami historia, pełna archiwalnych skeczy i barwnych opowieści urywa się w momencie, gdy bohater porzuca scenę na rzecz hollywoodzkiej kariery.

I nagle przeskakujemy do "Teraz". 40 lat do przodu. Gdzie spotykamy, będącego już po siedemdziesiątce, Steve'a, który po dekadach rozłąki z estradą wraz ze swoim przyjacielem Martinem Shortem przygotowuje benefisowy come back. I razem z nami próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, jak wyglądała jego droga od tamtego, zlęknionego trzydziestolatka, który humorem skutecznie maskował własne fobie, do szczęśliwego i spełnionego mężczyzny, który w wieku 67 lat po raz pierwszy w życiu został ojcem.

I choć pojawią się tu flashbacki dotyczące filmowych przebojów, to nie będzie to okraszona anegdotami historia o kulisach Hollywood, tylko refleksyjna opowieść o przyjaźni, rodzinie i samoakceptacji. O tym, że czasem warto odpuścić, by stać się lepszą wersją siebie. Tu właśnie skrywa się wyjaśnienie dość enigmatycznego tytułu - w drugiej części głośny STEVE! ustępuje miejsca skrytemu (martinowi).

Ten reżyserski zabieg stanowi dopełnienie tego, co wszyscy znaliśmy do tej pory. Morgan Neville odsłania kotary po obu stronach ekranu, na którym podziwialiśmy filmowe role Martina i pozwala nam ujrzeć jego życie w szerszej perspektywie. Oglądając "Steve'a" myślałem o zrealizowanym przed dwoma laty polskim dokumencie "Bohdan Smoleń. W cieniu sceny" Ksawerego Szczepanika, który posłużył się nieco podobnym zabiegiem, zaglądając za kulisy relacji Smolenia z Zenonem Laskowikiem i pokazując co dzieje się, gdy gasną sceniczne reflektory. Siłą obu tych filmów jest właśnie ta umiejętność wydobycia z cienia pewnych rzeczy i sprawienia, byśmy inaczej spojrzeli na naszych idoli.

Steve Martin trzy lata temu za sprawą serialu "Zbrodnie po sąsiedzku" wrócił z filmowej emerytury i przeżywa renesans popularności. Dokument Nevilla trafia więc idealnie w czas i rozbudza apetyt, by w oczekiwaniu na czwarty sezon "Zbrodni", poświęcić kilka wieczorów na komediowe perły lat 80.

8/10

"STEVE! (martin): dokument w 2 częściach" (Steve!), reż. Morgan Neville, USA 2024, film dostępny na platformie AppleTV+.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: steve martin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama