Reklama

Zagrał Polańskiego u Tarantino. Rafał Zawierucha: "Miałem ciarki"

"To jest jak z bajki. Dla mnie to jest największa rzecz. Liczę na to, że będą jeszcze większe, albo tak cudowne i równe temu, co mnie spotkało" - mówi w RMF FM Rafał Zawierucha - aktor, który zagrał Romana Polańskiego w filmie Quentina Tarantino "Once Upon a Time in Hollywood".
"Szczypiesz się i próbujesz się obudzić, a sen trwa" - mówi Rafał Zawierucha /AKPA

W obsadzie tej produkcji są takie gwiazdy jak m.in. Brad Pitt, Leonardo Di Caprio czy Margot Robbie, która wcieliła się w postać Sharon Tate - żony polskiego reżysera.

"Nie umiem tego nazwać słowami. To jest coś metafizycznego. Coś takiego, że mówisz: Naprawdę?, szczypiesz się i próbujesz się obudzić, a ten sen trwa. I uświadamiasz sobie, że to prawda" - odpowiada Zawierucha.

"Miałem ciarki, jak czytałem scenariusz. Chcę więcej takich scenariuszy" - podkreśla. Opowiada też o życiu w filmowej rodzinie Quentina Tarantino i swoich przygotowaniach do wcielenia się w rolę Romana Polańskiego.

Reklama

"Szanuję w stu procentach jego twórczość i jego życie. Nie śmiem nawet komentować jego życia, bo nie mnie to oceniać. Chciałbym go poznać osobiście" - przyznaje Zawierucha.

Magdalena Wojtoń, RMF FM: W studiu faktów RMF FM Rafał Zawierucha. "Człowiek, który osiągnął ogromny sukces, zagrał u Tarantino, a mimo to wszyscy go lubią" - powiedział o tobie twój znajomy. Ciebie otacza jakaś taka niesamowita energia. Ty to czujesz?

Rafał Zawierucha: - Pewnie, że czuję. Może to dar z nieba, może to rodzina, może to wy? Może to wszystko naraz?

Kogokolwiek o ciebie nie pytałam z twoich znajomych bliższych czy dalszych, słyszałam, że nie ma tutaj żadnej zazdrości. Osiągnąłeś ogromny sukces: zagrałeś u Tarantino. Inni aktorzy o tym marzą, a mimo to wszyscy ci kibicują - tak mi mówili. Anonimowo.

- Mnie też to mówili, więc wolę wierzyć w to, że tak jest.

Wytłumaczmy wszystkim: grasz rolę Romana Polańskiego w filmie Quentina Tarantino "Once Upon a Time in Hollywood". Jak dostaje się taką rolę u takiego reżysera?

- Nie wiem. To po prostu się stało. Zrobiłem to, co pewnie bym zrobiłbym przy każdej innej roli, przy każdej innej propozycji, co zresztą też wiele razy robiłem. Dostajesz informację o castingu, wysyłasz self tape, czyli nagranie. Poznają cię i decydują: albo cię chcą albo nie.

Jak wygląda takie nagranie self tape? Co tam jest? Konkretna rola zlecona przez nich czy ty się prezentujesz w jakiś sposób i to jest twoja inicjatywa?

- Zobowiązałem się do tego, że nie mogę mówić o szczegółach... To jest po prostu taka rzecz, o której wiele osób od castingu na całym świecie mówi. Po prostu chcemy poznać ciebie. Zobaczyć, kim jesteś i jak sobie radzisz. Potem decydują. Nie znam całego procesu. Nie wiem, kto był jeszcze brany pod uwagę. Zresztą - po co mam to wiedzieć?

Wysłałeś taką taśmę i co było dalej?

- Ty ładnie to nazwałaś - "taśmę" - dzisiaj masz plik. Wysłałem i czekałem.

Taśma jest taka bardziej jak z bajki. Bo historia jest jak z bajki.

- To jest jak z bajki, masz rację. To jest w ogóle jak sen. Dużo się mówi o tym amerykańskim śnie, hollywoodzkim śnie. Ja się cieszę, jestem mega dumny i to zaszczyt, że to się przytrafiło mi. Naprawdę się cieszę tym, po prostu się cieszę... Wysłałem i czekałem. Czekałem aż odpowiedzą. Byłem wtedy za granicą robiąc "Europę Filmową" dla Discovery Canal+. Czekałem. Dowiedziałem się tam o kontrakcie już, o tym, że mnie chcą, że jadę, że wylatuję. Wróciłem na chwilę do Polski. Miałem trzy godziny na przepakowanie torby, pożegnanie się z rodzicami. Łza się zakręciła w oku no i cześć, Zawierucha leci do Hollywood.

Ale historia! A powiedz, jak dowiedziałeś się...

- Dokładnie 10 lat po tym jak byłem już w Stanach, w Nowym Jorku. Byłem u Roberta Wilsona. Wtedy jeszcze byłem na studiach. Wyjechałem ja i Mateusz Banasiuk - kolega z roku. Robert Wilson był u nas w Akademii Teatralnej i zrobił casting do sztuki, którą robił. Poszedłem na to i potem zaprosił mnie. Powiedział: "Słuchaj, zapraszam cię na warsztaty do Nowego Jorku". Ja mówię: "Bob, ja nie mam pieniędzy na samolot". Mówi: "Nie martw się o nic". Faktycznie, on ma fundację, zaprasza artystów z całego świata i pojechałem tam, byłem miesiąc. Potem powiedziałem sobie - jak wróciłem stamtąd po miesiącu - "chcę tam być jeszcze raz". 10 lat i jestem.

Marzenia się spełniają. Jak odebrałeś ten telefon, dowiedziałeś się, że masz tę rolę - jak się zachowałeś? Chwyciłeś się za głowę, podskoczyłeś? Usiadłeś i nie mówiłeś nic? Co człowiek w takiej sytuacji robi? Co zrobiłeś? Pamiętasz w ogóle?

- Pamiętam. Wzruszyłem się. To jest coś takiego... Nikt z nas tego nie przeżył, aż takiej wielkiej rzeczy. Dla mnie to jest największa rzecz. Liczę na to, że będą jeszcze większe, albo tak cudowne i równe temu, co mnie spotkało. Siedziałem u mnie w mieszkaniu, zadzwonił do mnie agent, powiedział: "Chcemy go zatrudnić - powiedzieli". Ja mówię: "No dobra, to...". Zacząłem się śmiać, zacząłem płakać. Jak sobie przypominam tę sytuację, podejrzewam, że jeszcze ze mnie zejdzie... Jeszcze nie wyszedłem do końca stamtąd. Ta rola gdzieś we mnie jest, naprawdę. Tak jak wolę to, żeby wrócić ze spektaklu czy filmu i założyć kapcie codzienności, tak w tym przypadku to jest tak duże, że naprawdę jeszcze to we mnie jest. Więc ja czasem, jak nawet powiem jakieś słowo angielskie to nie dlatego, że co ja przeżyłem, ile ja tam byłem i ktoś może powiedzieć: "o, już angielskie słowa wrzuca", "sodówa" czy coś. Naprawdę troszkę nasiąkłem tym. Każdy, kto tam wyjeżdża, kto gdziekolwiek wyjeżdża - doskonale wie, o czym mówię. Kto nie wyjeżdża - myślę, że powinien zacząć jeździć.

A jaki to był dzień: poniedziałek, wtorek, środa? Kiedy się dowiedziałeś?

- To był piękny, słoneczny dzień. Dawno, dawno temu w Hollywood. 1968 rok.

Pytam o ten dzień, kiedy się dowiedziałeś, bo bardzo mnie ciekawi, jak mogłeś wyjść na spotkanie z przyjacielem, na mecz z kolegami i nie powiedzieć im tego? Pewnie mnie by skręcało, powiem ci szczerze.

- To było trudne. Jestem Wagą, lubię mówić. Lubię rozmawiać z ludźmi. To był naprawdę dla mnie trud, żeby nie powiedzieć - nie mogłem. Nie mogłem nikomu powiedzieć. Ja dowiedziałem się o tym, wysłałem nagranie, wszystko. Ja wiedziałem i mój agent. I tylko tyle. Nikt nie wiedział z Polski. Nawet rodzicom nie powiedziałem, po co tam jadę. Powiedziałem: "Mamo, tato. Wyjeżdżam, jadę do pracy".

Czyli: "Mamo, tato, wyjeżdżam. Nie pytajcie, bo nie mogę powiedzieć"?

- Tak. "Jadę do pracy". Mama powiedziała: "Dobrze synu, jedź, byle to było dobre dla ciebie". Zaczęli podejrzewać... Jakbym miał jakieś dziecko, które mi nie chce powiedzieć, gdzie jedzie... Pewnie miałbym jakieś najgorsze myśli - nie wiem, "mafia go ściga", cokolwiek.

Ale oni w twoich oczach widzieli, ze raczej to idzie w dobrą stronę.

- Tak, tak. To się czuje. No i nie mogłem... Dowiedziałem się o tym, więc łzy, szczęście, radość, strach, stres... Przygotowywanie się roli od razu, jak wiedziałem w ogóle, co to jest, czego to dotyczy. Ale nie mogłem tego nikomu powiedzieć. Tylko się śmiałem w środku i czekałem, kiedy to ogłosi "The Hollywood Reporter".

Powiedziałeś, że przygotowywałeś się do roli. Jak? Możesz to powiedzieć?

- Tak. To jest moje przygotowanie. Lubię wchodzić w rolę, lubię być na planie charakterem, co nie znaczy, że nie umiem się przełączyć na prywatność w trakcie zdjęć. Oglądałem wywiady. Czytałem książkę, którą Roman Polański napisał "Roman by Polański". Oglądałem wywiady z tamtych lat - 1971, 1974 r., jego filmy, "Chinatown" z Jackiem Nicholsonem. Pan Roman Polański zagrał tam oprycha, który rozcina Nicholsonowi nos. Wiesz, o czym ten film jest? O braku wody. Mogę ci zdradzić, że jak zrobiłem urodziny to była burza z piorunami. Tam zrobiłem urodziny 12 października. Powiedzieli: "Słuchaj, stary. Nie było tutaj piorunów od 15 lat".

Aż przeszły mnie dreszcze. A teraz będzie cytat: "Ciekaw jestem tego projektu, bo mnie dotyczy. Tarantino zapewnia, że nie ma tam nic, co mogłoby mnie urazić". Tak właśnie powiedział Roman Polański. Jeżeli - to by było dla mnie ogromne wyróżnienie - pan Roman Polański słucha teraz nas, co byś mu przekazał? Jak odpowiedziałbyś na te jego nadzieje, wątpliwości?

- Jeżeli pan Roman Polański słucha, to chciałem powiedzieć, że uważam go za wielkiego człowieka, za człowieka, który bardzo dużo przeżył. Szanuję w stu procentach jego twórczość i jego życie. Nie śmiem nawet komentować jego życia, bo nie mnie to oceniać. Jeżeli chodzi o jego twórczość, o jego bycie tam, o to wszystko, to jest dla mnie człowiek, którego darzę wielkim szacunkiem i chciałbym go poznać osobiście.

Czy po tym filmie zmieniło się twoje podejście do Polańskiego czy do Tarantino?

- Ja uwielbiałem kino Tarantino. Jak jesteś aktorem, jak widzisz obsady jego filmów, jak widzisz historie w jego filmach, jak widzisz odwagę, z jaką to wszystko robi, jak widzisz, jak cię chłonie... Rozmawiam też z kolegami, każdy mówi to, co czuje, oglądając filmy, jak odbierają jego film: "Pulp Fiction" czy "Kill Bill" czy "Django", "Nienawistna Ósemka". Ja uwielbiam jeszcze wcześniejsze kino: "Reservoir Dogs" czy "True Romance", który pisał, jego scenariusz. Poznałem go na nowo. Czy inaczej patrzę? Dalej z fascynacją i z takim przekonaniem, że to zaszczyt być u niego, być w jego rodzinie. Być częścią rodziny Quentina Tarantino.

A czego nauczyłeś się na planie?

- Nauczyłem się tego, żeby znać swoje miejsce. Żeby robić swoje... Jestem człowiekiem, który lubi gdzieś tam zajrzeć, zobaczyć, popatrzeć i też tak robiłem. Widziałem też, jak to wszystko pracuje, jak cała maszyna robienia filmów... Nie porównuję tego w ogóle z naszymi filmami. Raczej porównuję to na takiej zasadzie, że warto dążyć do czegoś, do jakiegoś lepszego, większego ideału. Warto w ogóle dążyć do czegoś, co jest wyżej. Co nie znaczy, ze nasze kino, nasza twórczość, reżyserzy czy producenci są gdzieś, wiesz, ja teraz oceniam jakoś z góry... Nie. W ogóle tak nie jest. Całe życie się uczę bycia tu i teraz w filmie. Żeby zapomnieć o świecie poza. Na plan nie możesz wnieść telefonu komórkowego, tak jest u Quentina Tarantino. Nie wiem, jak jest w innych produkcjach w Hollywood, bo jeszcze ich nie robiłem. Mogę ci mówić o tym planie. To jest świetne.

Podoba mi się słowo "jeszcze". Mocno trzymam kciuki. W tej idealnej maszynie - tak jak mówisz - było miejsce na spontan, na improwizacje, na przemycenie czegoś swojego?

- Tak.

Jak to wyglądało?

- Zobaczysz w filmie. Nie wiem, co będzie. Nie wiem, co wejdzie do filmu, a co nie. Masz ogromną możliwość tego, żeby po prostu być w postaci i działać w postaci. Jeżeli będzie źle, to Quentin ci to powie.

Mówisz o czymś pięknym - o rodzinie Tarantino. Czy ta rodzina ma jakieś swoje rytuały? Aktywności?

- Tak.

Wspólne wyjścia po planie gdzieś? Wspólne spędzanie czasu? Rozpoczęcie zdjęć jakoś wygląda?

- Przestań mnie o to pytać, bo tęsknię...

Bardzo chciałabym się dowiedzieć.

- Jednym z takich rytuałów jest to, że Tarantino mówi: "Mamy to ujęcie, ale zrobimy jeszcze jedno, bo...". I cały plan odpowiada: "Kochamy robić filmy!".

Piękne.

- Jak masz takiego kopa, jak np. 200 osób ci to mówi...

Nie dziwię się, że tęsknisz i z całego serca życzę ci, żebyś jak najszybciej powtórzył tę wspaniałą przygodę i żeby nie była to tylko przygoda, tylko tak naprawdę część życia.

- Mam nadzieję. Cieszę się.

A jeszcze zdradzisz coś o tych aktywnościach, o życiu w tej rodzinie?

- Czujesz, że w tej rodzinie - ja przynajmniej to tak odczułem - nie masz czarnej owcy. Nie masz kogoś takiego, kto działa przeciw, na przekór. Naprawdę czujesz, że każdy tam jest na 100 procent, każdy daje z siebie wszystko i każdy wie, w czym bierze udział. Nieraz jak rozmawialiśmy sobie prywatnie to też coś takiego ja odczuwałem jako Polak, jako człowiek z Europy, jako młody aktor, nieznany na świecie. "Słuchajcie, to jest niebywałe, bo ja jestem pierwszy raz tutaj w Hollywood i w ogóle pracuję w Hollywood, a czuję, że to nie jest tylko film, że to jest coś więcej". Że to nie jest tylko praca, nie traktują tego jak pracę, traktują to jakoś... Nie umiem tego nazwać słowami. To jest coś metafizycznego. Coś takiego, że mówisz "naprawdę?", szczypiesz się i próbujesz się obudzić, a ten sen trwa. I uświadamiasz sobie, że to prawda.

Rafale, będzie teraz wątek damsko-męski. Jak dogadywałeś się ze swoją filmową żoną, Margot Robbie? Przepiękna kobieta. Na pewno nasi słuchacze kojarzą ją z filmu "Wilk z Wall Street".

- "Ja, Tonya"...

To jest żona wilka.

- A teraz żona Zawieruchy, żona Polańskiego.

Czyli wymieniła Di Caprio na ciebie?

- No, kiedyś trzeba...

Jak wam się współpracowało?

- Jak przyjechałem tam, to odważyłem się na to, żeby być sobą. Powiedziałem: "No dobra, działamy, zaczynamy tę pracę". Jak ją poznałem to powiedziałem: "Cześć, Margot, jestem twoim nowym mężem".

Jak zareagowała?

- "Wow, cześć Rafał, super cię poznać. Kiedy przyleciałeś, co tam? Tu jest ta osoba, tu jest to... Poznajmy się, pogadajmy..." Quentin Tarantino ma taki zwyczaj, że jak jest czas na to to wyświetla film, który lubi. Akurat tego dnia była wyświetlana "Wielka ucieczka" ze Stevem McQueenem. Tam poznałem wszystkich, od razu. Siedliśmy razem, oglądaliśmy film i nie wierzyłem, że siedzę w jednej sali...

Jak wyglądał twój początek znajomości z samym Quentinem Tarantino?

- Mówię Quentin Tarantino, bo tam się mówi tak, ale oczywiście, że dodaję ten przedrostek "pan". Jeden z geniuszy, jeden z wybitnych reżyserów, z najwybitniejszych. On wytwarza na planie coś takiego, że nie czujesz, że to jest film. To jest naprawdę stworzony świat przez niego od początku do końca z najmniejszymi detalami. Od tego, jak ubierasz się, jak cię charakteryzują - wszystko jest bezpośrednio, indywidualnie sprawdzane po to, w jakim miejscu np. masz zegarek. To wszystko ma znaczenie. To wszystko ma znaczenie w jego głowie. To też, co on robi, co on mówi o sobie. To jest niebywałe. On ma te historie w głowie, on je pisze... Przeczytałem scenariusz tego filmu. Muszę państwu powiedzieć... Naprawdę dziwnie się czuję, bo jeszcze nie wyszedłem, jeszcze nie wierzę, że ja już wróciłem. Jak czytałem scenariusz to jest to jak opera. Jakbym siedział w operze, w najlepszej po prostu obsadzie. Najlepsi muzycy... Miałem ciarki, jak czytałem scenariusz, jak mogłem zobaczyć szelest, dźwięk otwierających się drzwi. To niesamowity zaszczyt czytać jego scenariusz. Chcę więcej takich scenariuszy.

Czego ci życzę - powtórzę - z całego serca. Nie było cię w Polsce kilka miesięcy. W jakim stanie jest działka, na której hodujesz warzywa?

- Teraz chyba muszę kupować już warzywa, bo jest zima.

To również powiedzieli mi oczywiście twoi znajomi.

- Dobrze, bo to prawda.

Bardzo dziękuję za rozmowę. W imieniu tych wszystkich, którzy nas słuchali czy oglądali: życzę samych sukcesów.

- Dziękuję.

Fajnie, że nas odwiedziłeś. Będziemy czekać. Który lipca?

- Nie wiem tego. Jak będę wiedział, to powiem. Wy też powiecie, wy też się dowiecie.

I wtedy - mam nadzieję - też się spotkamy w studiu. Bardzo dziękuję za rozmowę.

- Bardzo bym chciał. Dziękuję. Do zobaczenia.


Maciej Nycz i Magdalena Wojtoń


RMF FM
Dowiedz się więcej na temat: Rafał Zawierucha
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy