Reklama

Z innej perspektywy

- Śledzenie filmów w technologii 3D jest całkowicie naturalnym sposobem oglądania - przekonuje Sławomir Idziak, jeden z najwybitniejszych polskich operatorów. Z artystą rozmawiamy m.in. o "Bitwie Warszawskiej 1920" Jerzego Hoffmana, czyli pierwszym polskim filmie fabularnym, który powstał w 3D. Twórca wyjaśnia także, czemu lubi pomagać młodym filmowcom i jak odkrył talent Nataszy Urbańskiej.

Nominowany do Oscara za zdjęcia do filmu Helikopter w ogniu" Idziak, jest inicjatorem wydarzenia pod nazwą Plener Film Spring Open, które od 27 marca do 7 kwietnia odbywa się w krakowskich Przegorzałach.

Krystian Zając: To już 6. edycja Plener Film Spring Open, warsztatów podczas których spotykają się młodzi filmowcy z całego świata. Czy ta impreza, pana zdaniem, coraz bardziej się rozwija, czy - z roku na rok - widzi pan coraz więcej plusów organizowania jej?

Sławomir Idziak: - Zdecydowanie w tym roku zauważalny jest spory skok. Przede wszystkim zmieniliśmy miejsce (z Juraty na Kraków - przyp.red.), co jednak spowodowało także zmianę jakościową i odbiło się w niebywałym zainteresowaniu warsztatami. Przyjechało już 120 uczestników, a kolejne 100 osób jest na liście oczekujących. Jest to dużo powyżej naszych jakichkolwiek oczekiwań.

Reklama

- Także jeśli chodzi o młode polskiej kino, nasza strona (internetowa - przyp.red.) jest bardzo reprezentatywna - młodzi filmowcy korzystają z niej. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zarejestrowało się na niej ponad 500 osób.

Właśnie, Film Spring Open to nie tylko dwutygodniowe warsztaty, ale przede wszystkim portal społecznościowy, który ułatwia kontakty, i o którym pan mówi.W jaki sposób pomaga on młodym ludziom z całego świata wspólnie realizować swoją pasję?

- Naszą ambicją jest oczywiście, żeby to była strona interaktywnie łącząca filmowców z różnych krajów, ale bliżej serca leży przede wszystkim Polska i pobliskie kraje europejskie. Chodzi mi po prostu o to, że uważam, iż w jakiejś mierze artyści są w stosunku do polityków nieco z tyłu. Żyjemy w zjednoczonej Europie, miliony Polaków jeżdżą po całym świecie, zakładają rodziny, posługują się językiem angielskim (np. mieszkają w Madrycie, żona jest Francuzką, on jest Polakiem). Cała ta migracja nie ma reprezentacji w kulturze, nie powstają na ten temat filmy.

- Zasada jest taka, że trzeba zrobić na początku karierę we własnym kraju, robiąc filmy narodowe, a potem dopiero próbować realizować filmy zagraniczne. Chciałbym odwrócić ten trend. Strona internetowa Film Spring Open, jak również - albo przede wszystkim - warsztaty, mają służyć temu, żeby młodzi ludzie na początku swojej kariery szukali pomysłów, tematów europejskich, żeby się poznawali i wzajemnie robili filmy. To poszerzy im widownię, w końcu ciągle niszową, jeśli chodzi o ten typ kina.

- Dzięki temu też nawiążą kontakty zawodowe, które potem w przyszłości będą profitować przy poważnych, wielkich projektach. To właśnie w takiej mierze funkcjonuje. Już bardzo wiele osób poznało się na naszych Plenerach i warsztatach, razem współpracują w Europie, robią filmy, a zapoczątkowały to właśnie próby poznania się w trakcie obozów czy też na naszej stronie internetowej.


Czym - oprócz wspomnianej zmiany miejsca - ta edycja Film Spring Open będzie się różniła od poprzednich? Wiadomo że motywem przewodnim będzie 3D...

- Przede wszystkim tym, że ona ma kościec, w dużo większym stopniu edukacyjny. Nigdy nie miałem na tyle środków finansowych, żeby zaprosić aż tylu wykładowców. Tym razem to się udało. Będziemy mówili nie tylko o filmie 3D i o technologii trójwymiarowej, ale też o przyszłości kina generalnie. Będziemy rozmawiali o interaktywności w kinie, część wykładów będzie się odbywała w Alwerni, miejscu niebywałym, jeśli chodzi o możliwości techniczne (ze względu na Alvernia Studios - przyp.red.). Więc to przyszłość kina jest naszym wspólnym mianownikiem.

A co konkretnie związanego z techniką trójwymiarową będzie się działo podczas imprezy?

- Technologia 3D to jest taki sam nowy rozdział w historii kina, jak pojawienie się dźwięku czy koloru To nie tylko zmiana technologiczna, ale też językowa. To kolejny zastrzyk energii i emocji w salę kinową. Z tym wiążą się nie tylko eksperymenty techniczne, ale też właśnie eksperymenty językowe. Dzięki temu dochodzi również do odświeżenia istniejących gatunków, sposobów opowiadania.

- Moim zadaniem i ambicją jest odczarować tę technologię jako zarezerwowaną tylko dla ludzi bogatych. Nie tylko będziemy uczyć, jak robić filmy 3D, ale także zaprezentujemy uczestnikom całkowity work flow, który pokaże młodym ludziom, że można robić tego typu produkcje za naprawdę niewielkie pieniądze. I to nie będzie tylko teoria, taki rig rzeczywiście jest budowany. Będzie on pozwalał robić filmy w technologii 3D, dzięki czemu łatwiej będzie te filmy sprzedać. W tej chwili cały przemysł nastawiony jest na technologię 3D, powstają kanały telewizyjne, a nie ma filmów i myślę, że ten sam obraz zrobiony w tradycyjnej technologii, będzie miał kłopoty ze znalezieniem nabywcy, natomiast film w 3D z łatwością go znajdzie.


Od jakiegoś czasu polscy dystrybutorzy dosyć prężnie wprowadzają na rodzimy rynek amerykańskie produkcje zrealizowane w technice trójwymiarowej, coraz więcej obrazów na całym świecie powstaje w 3D. Nie uważa pan, że cierpi przez to poziom scenariuszowo-fabularny tych - i nie tylko tych - filmów, że tworzy się filmy tylko i wyłącznie po to, żeby były one w 3D?

- Tak jak w każdej dziedzinie, że są ludzie, którzy wykorzystują coś w sposób nachalny i prymitywny - to nie jest kwestia przyszłości tego sposobu realizowania filmów. Dla przyszłego i aktualnego widza bardzo szybko okaże się, że śledzenie filmów, widowisk telewizyjnych, sportowych czy scen w filmie psychologicznym w technologii 3D jest całkowicie naturalnym sposobem oglądania. Tak jak na początku ery kina kolorowego, kolory były nieprawdziwe, fałszywe i też nadużywało się barw, (były to kolory, można je kolokwialnie nazwać jarmarczne), tak każdy dostosowuje to do swoich własnych gustów. Wszędzie powstają marne projekty, tak samo w technologii 2D, jak i 3D i specjalnie nie widzę, żeby akurat filmy trójwymiarowe dominowały, jeśli chodzi o zły gust, choć niewątpliwie takie powstają.

A jak to jest w wypadku "Bitwy Warszawskiej 1920", czyli pierwszego polskiego filmu fabularnego, który powstał w 3D? Czemu Jerzy Hoffman zdecydował się akurat na to rozwiązanie techniczne i czym praca dla pana - niezwykle doświadczonego operatora - różniła się od tego, z czym dotąd spotykał się planie filmowym?

- Nie wiem dlaczego Jerzy Hoffman zdecydował się na 3D, ale cieszę się, że to zrobił. Wydaje mi się to słuszną decyzją, bo tak jak żaden z gatunków, gatunek filmu akcji świetnie się sprawdza w tej technologii. Ten rodzaj emocji, które będziemy przeżywać, oglądając sceny akcji w 3D, zawsze jest dużo większy, niż podobnie zrealizowana scena w technologii tradycyjnej.

- Mam nadzieję, że ten obraz będzie atrakcyjny dla widza, nie tylko ze względu na wykorzystanie 3D, ale również dlatego, że jest to bardzo ważny film dla polskiej historii, opowiadający o początkach polskiej niepodległości. Także ze względu na wspaniałych aktorów, którzy zagrali w tym filmie - a należy pamiętać, że jest to czołówka polskich artystów, zarówno tego starszego, jak i młodszego pokolenia. Dochodzi wspaniały debiut Nataszy Urbańskiej jako aktorki, a nie tylko piosenkarki i tancerki. Myślę więc, że jest wiele argumentów, przemawiających za tym, żeby ten film zobaczyć.

Jeszcze druga część pytania, czyli czym praca na planie tego filmu różniła się od tego, z czym dotąd się pan spotykał?

- To było oczywiście nowe doświadczenie dla mnie, bo to pierwszy film zrealizowany w tej technologii, więc uczyłem się tego na bieżąco. Na szczęście dla produkcji tego obrazu, ta nauka nie była brzemienna, bo skończyliśmy film w terminie. Oczywiście mieliśmy różne problemy, ale pojawiają się one w każdym filmie, także tradycyjną metodą realizowanym, więc mówiąc szczerze wyszliśmy obronną ręką z tej pionierskiej próby realizacji filmu w 3D.


Dowiedz się, co Sławomir Idziak myśli o współczesnej kondycji polskiego kina i dlaczego chętnie współpracuje z młodzieżą.

Jakiś czas temu w książce "Polish Cinema Now" wraz z m.in. Małgorzatą Szumowską i Allanem Starskim dosyć krytycznie ocenił pan kondycję współczesnego kina polskiego. Czy pana zdaniem rzeczywiście nie wykorzystaliśmy szansy, jaką otrzymaliśmy po 1989 roku?

- To jest strasznie rozległy temat, możemy co najwyżej konstatować fakty, że polska kinematografia w latach 60. i 70. była stale obecna na międzynarodowych festiwalach, a w tej chwili praktycznie jej nie ma. A jeżeli pojawia się, to za przyczyną tych artystów, którzy już wtedy odnosili sukcesy. W dalszym ciągu polską kinematografię reprezentują więc takie nazwiska, jak: Andrzej Wajda czy Jerzy Skolimowski. Trudno nazwać to jakimś wielkim sukcesem, szczególnie młodego pokolenia czy młodego kina, ale oczywiście problem jest złożony i wymaga bardzo obszernego omówienia.

To może spytam inaczej. Niemal rok temu pracował pan w Krakowie z młodymi ludźmi przy okazji festiwalu Off Plus Camera, teraz okazją ku temu jest Film Spring Open. Stara się pan przekonać młodych ludzi, że warto poświęcić się robieniu filmów?Spowodować, żeby zostali przy kinie, dzięki czemu mogłoby się ono rozwijać?

- Pochodzę z małego, prowincjonalnego w okresie komunizmu miasta, bo Katowice w latach 50. i 60. naprawdę były głęboką, bardzo odizolowaną nawet od reszty Polski prowincją i pamiętam jak mnie było trudno. Myślę, że to, że w jakiejś mierze udało mi się osiągnąć i zrealizować cele, które sobie wtedy zakładałem, które się wydawały kompletnie 'księżycowe', zobowiązuje mnie do tego, żeby pewien rodzaj doświadczeń i przemyśleń oddać z powrotem. To jest pewien dług, który zaciągnąłem wobec własnego sukcesu.

- To brzmi oczywiście strasznie mentorsko, ale ja to traktuję jako osobistą przyjemność, bo dla mnie kontakt z młodymi ludźmi jest przyjemnością. To nie jest też tak, że tylko oni uczą się ode mnie, bo ja również czerpię od nich. To jest naprawdę wspaniała kuracja odmładzająca i niebywały zastrzyk energii za każdym razem. Kocham młodzież i kocham z nimi być, kocham słuchać, o czym rozmawiają i jakie mają problemy w realizacji własnych projektów.


Najważniejszą w naszym kraju imprezą dla polskiego kina jest Festiwal polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. W tym roku zmienił się dyrektor artystyczny imprezy. Pan był przewodniczącym komisji konkursowej, która wybrała na to stanowisko Michała Chacińskiego. Co zdecydowało o jego zwycięstwie, czym państwa przekonał?

- Jak pan pewnie wie, decyzją naszego jury wybrany został pan Wróblewski ale...

Początkowo tak.

- ...rzeczywiście jeden i drugi kandydat właściwie walczyli o ułamki procent, do końca nie byliśmy pewni, który z nich jest najlepszy. Decyzja, którą podjął komitet organizacyjny, żeby nominować pana Chacińskiego, jest decyzją na pewno w kierunku większych zmian, niż byłoby to - tak myślę, chociaż przecież nie wiem tego na pewno - związane z wyborem pana Wróblewskiego. Jest człowiekiem energicznym, zaproponował bardzo mocne odświeżenie formuły festiwalu gdyńskiego. Myślę, że jest to dobry wybór i liczę na to, że mu się powiedzie i że skorzysta na tym całe środowisko filmowe.

Pana koledzy po fachu - Andrzej Bartkowiak i Janusz Kamiński, którzy także przez lata pracowali w Hollywood, co jakiś czas próbują swoich sił w roli reżysera. Pan nie ma takich planów? Wszak ma pan na koncie kilka fabularnych produkcji, takich jak: "Nauka latania" czy "Enak", choć ostatnią sprzed dobrych kilkunastu lat.

- Ten podział zawodowy nie jest aż tak istotny. Robiąc film, myślę o nim nie tylko w kontekście swojego zawodu - czy jest to etykieta reżyser czy operator. Pewnie, że w jakiejś mierze, ten ostateczny dyrygent, jakim jest reżyser, jest szalenie ważną pozycją. Chciałbym zrobić jeszcze w swoim życiu własny film, staram się pisać scenariusze, szukam środków, ale nie traktuję tego jako imperatyw.

- Robienie filmów, jeśli chodzi o tą część organizacyjną, będąc reżyserem, jest szalenie skomplikowaną sprawą, bowiem nikt nas nie zastąpi w przygotowaniu tego projektu, zebraniu środków, przekonaniu sponsorów, redaktorów, którzy by dali na to środki. I to jest właśnie ta część tego zawodu najmniej przyjemna i mówiąc szczerze, akurat to robię bardzo niechętnie, ale mimo wszystko chciałbym i próbuję w dalszym ciągu. Dla higieny psychicznej piszę własne teksty, co pozwala mi spojrzeć na zawód operatora z dystansu, z innej perspektywy.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Idziak Sławomir | Film Spring Open
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy