Reklama

Weronika Książkiewicz: Marzy mi się rola w Marvelu!

Po pamiętnej kreacji w komedii romantycznej "Planeta Singli", Weronika Książkiewicz powraca w nowym filmie reżysera Sama Akiny "Mayday". W adaptacji teatralnego przeboju wciela się w jedną z dwóch żon Piotra Adamczyka. Za co gwiazda pokochała komedie? - Nam, aktorom, sprawia to ogromną radość, że możemy oderwać widzów od ich codziennych zmartwień - przekonuje. W rozmowie zdradza, że marzy o roli... w filmie Marvela!
Weronika Książkiewicz zagrała jedną z głównych ról w filmie "Mayday". Można ją również oglądać w serialu komediowym "Lepsza połowa" /Gałązka /AKPA

Przeniesienie na ekran wielkiego hitu teatralnego jakim jest "Mayday" Raya Cooneya to jeden z tych projektów, które "mogły się nie udać".

Weronika Książkiewicz: - Gdy nasz reżyser, Sam (Akina - przyp. red.) zadzwonił do mnie z tym pomysłem, pierwszym pytaniem, jakie zadałam, było "jak?". "Jak można to zrobić?". Choć miałam do niego zaufanie, bo Sam pisał scenariusze do wszystkich trzech części "Planety Singli", a dwie z nich reżyserował, byłam na początku sceptycznie nastawiona. On jednak znalazł na to pomysł. W komediach i farsach, w których gram w teatrze, wszystko opiera się na tempie i bardzo konkretnych rytmach. Podobnie było tutaj. Przy przenoszeniu "Maydaya" na ekran ważna okazała się liczba nagrywanych ujęć, co zauważyłam już pierwszego dnia zdjęciowego. Tak wielu ujęć nie miałam jeszcze w żadnej produkcji. Te materiały były potrzebne do nadania filmowi tempa w montażu.

Reklama

Co ciekawe, poza głównym motywem fabuła diametralnie różni się od oryginału.

- To prawda, pozostał główny motyw, a droga jaką obraliśmy, jest zupełnie inna. Pierwsze rozmowy z Samem przyniosły mi skojarzenia ze filmami z Louisem de Funèsem. W naszym "Maydayu" podobnie jak tam kluczowe jest tempo: drzwi się otwierają, zamykają, bohater się przewraca, wstaje, idzie dalej, nie zatrzymuje się. Film zaczyna się od wysokiego C, a potem "napięcie tylko rośnie". Dwa koła napędzające "Mayday" to nasz znakomity męski duet: Piotr Adamczyk i Adam Woronowicz. To oni pokazują, ile może być warstw kłamstwa.

Większość widzów, którzy jeszcze nie widzieli filmu, ale zna sceniczną wersję, zadaje sobie pewnie pytanie, czy to możliwe, by "Mayday" bawił na dużym ekranie równie mocno jak na scenie.

- Jako współtwórca inaczej na to patrzę i trudno mi film oceniać, choć widziałam go już dwa razy. Patrząc jednak po reakcjach widzów po pokazie fragmentów na Forum Wokół Kina w Gdyni i na warszawskiej premierze, gdzie publiczność jest zazwyczaj bardziej stonowana, odbiór jest niesamowity. Adam Woronowicz w trakcie premierowego pokazu filmu otrzymał brawa. Pierwszy raz coś takiego widziałam. Ja oglądając ten film, łapałam się na tym, że kibicuję temu mającemu dwie żony Jankowi, w którego wciela się Piotr Adamczyk. Zamiast współczuć biednym kobietom, czyli jego dwóm żonom, zastanawiałam się, czy jemu się uda? Czy sobie poradzi? (śmiech). To pokazuje zarówno jak silny jest ten bohater i jak ogromna charyzma Piotrka Adamczyka.

Ty wcielasz się w Marysię - tę bardziej konkretną z żon Janka.

- To postać całkiem inna, niż moja Ola z "Planety Singli" i cieszę się, że akurat ona przypadła mi w udziale. Pierwszy raz mogłam zagrać postać kobiecą, która jest tak bardzo określona, konkretna i zdecydowana. Ma silny kręgosłup własnych zasad, jest perfekcyjna i na swój sposób też zimna. Za wszelką cenę stara się nie okazać swoich emocji.

Mimo to daje się oszukać Jankowi. Zastanawiałaś się, czy na jej miejscu zachowałabyś się podobnie?

- Daje się oszukać, bo choć jest konkretna, to jest też zakochana. A człowiek zakochany nieraz nie postępuje racjonalnie... Wydaje mi się, że jest to możliwe, by dać się tak oszukać. Po premierze podeszła nawet do mnie pewna pani, która powiedziała, że na ekranie została pokazana historia jej życia. Niestety, takie historie się zdarzają.

Razem z Anią Dereszowską tworzycie bardzo zgrany duet jako dwie żony Janka. Jak wspominasz pracę z nią?

- Razem z Anią i Piotrkiem Adamczykiem tuż przed zdjęciami do "Maydaya" spotkaliśmy się na planie serialu komediowego "Lepsza połowa". Co zabawne, Ania grała tam postać, która nazywa się Weronika, a ja postać, która nazywa się Ania. Potem na planie "Maydaya" jak padało hasło: "Ania w prawo, Weronika w lewo", to nie wiedziałyśmy, kto do kogo mówi (śmiech). Bardzo płynnie weszłyśmy razem w kolejną produkcję. Lubię poznawać w pracy nowe osoby, ale ci, z którymi się już znasz, dają poczucie bezpieczeństwa i świadomość tego, co może wydarzyć się na planie. Jestem bardzo zadowolona z tej współpracy.

Pierwsze skrzypce w filmie grają z kolei Piotr Adamczyk i Adam Woronowicz. Ten drugi kradnie ekran...

- Adaś, z którym pracowałam po raz pierwszy, jest moim zdaniem genialnym aktorem. We wspólnych scenach była chemia! Obaj panowie mają niesamowity urok osobisty, szczególnie w takich rolach jak tutaj. My kobiety mamy jakąś słabość do takich "gapciów", którymi trzeba się zająć i zaopiekować.

W ostatnich latach coraz częściej możemy cię oglądać w komediowej odsłonie. Na czym twoim zdaniem polega magia komedii?

- Odpowiem na przykładzie teatru. W każdej komedii, w której obecnie gram, wychodzę na deski w pierwszej scenie. To trudne zadanie, bo na widowni są jeszcze szumy. Słyszysz te wszystkie myśli: "czy wyłączyłam żelazko?", "czy mnie nie odholują spod tego teatru, bo kiepsko stanąłem?". A potem czujesz, jak z minuty na minutę wciągasz widzów do swojego świata. Po kilkunastu minutach ludzie się odprężają i zapominają o swoich problemach. Oczywiście, każdy ma inne poczucie humoru i nie jest łatwo rozbawić wszystkich naraz, ale ta atmosfera, która panuje na scenie w teatrze porywa widzów. Nam aktorom sprawia to ogromną radość, że możemy oderwać widzów od ich codziennych zmartwień.

W teatrze musi być to nieco łatwiejsze, niż w kinie.

- O tyle, że kontakt z widzem jest żywy, niemal oko w oko. Widownia jest świadkiem tworzenia sztuki na żywo. Wie, że to nie jest gotowe i że jesteśmy tylko ludźmi więc czasem coś może nie wyjść - a to bawi ich jeszcze bardziej. Widz po prostu czuje, że współtworzy spektakl.

Tobie zdarza się czasem nie wytrzymać na scenie i roześmiać?

- I to dosyć często (śmiech). Szczególnie podczas spektaklu "Seks, miłość i podatki" w Teatrze Komedia. Teoretycznie po trzech sezonach na scenie nie powinno być to już dla mnie tak zabawne, ale czasem bardzo trudno mi zachować powagę.

Bohaterki, w które się wcielasz najczęściej są bardzo charakterne - taka jest nie tylko Marysia w "Maydayu", ale i Ola z "Planety Singli". Czy to dlatego, że taka jesteś także prywatnie?

- Na co dzień jestem raczej silną osobą. Oczywiście nie zawsze, bo w życiu spotykają nas różne sytuacje. Najważniejszą podstawą tych silnych filmowych postaci jest jednak dobry scenariusz. Gdyby ich siły nie było w scenariuszu, nie uratowałabym tego aktorsko. Duża w tych bohaterkach zasługa Sama, który tak mi je napisał. I z tego co mówił, już pisze następne...

W polskich komediach coraz więcej właśnie takich silnych kobiet.

- Myślę, że świat wokół nas się zmienia i scenarzyści mają z czego czerpać. Kobiety bardzo urosły na sile, same o sobie stanowią, są niezależne, samowystarczalne. Teraz wreszcie przenosi się to do kina.

Na silną zapowiada się także Dzika, bohaterka, w którą wcielasz się w "Furiozie" Cypriana Olenckiego. Premiera filmu w lipcu tego roku. Na potrzeby tej roli m.in. ścięłaś włosy...

- Co najważniejsze, to nie była decyzja tylko po to, by Weronika Książkiewicz nie wyglądała jak Weronika Książkiewicz. To był cały proces - kilka miesięcy prób z reżyserem, pracy nad postacią i ze scenariuszem, a także przygotowania fizycznego. Długo zastanawialiśmy się, czy obcinanie włosów jest w ogóle potrzebne, lecz ta fryzura stała się taką wisienką na torcie. Jestem niezwykle wdzięczna za to, że Cyprian powierzył mi tę rolę. Bardzo długo nie chciał mnie widzieć na zdjęciach próbnych, bo oglądał "Planetę singli" i był przekonany, że nie pasuję. Dzięki moim agentkom udało mi się pokazać i teraz mogę zmierzyć się z czymś nowym.

- W tej postaci jest cały wachlarz emocji. Jest zarówno silna, jak i delikatna. To kobieta, która wywodzi się z blokowiska, ze środowiska kiboli, ale po stracie bliskiej osoby idzie w zupełnie inną stronę. Jej decyzje nie są więc oczywiste: z jednej strony serce na blokowisku, z drugiej - chęć walki z najgorszymi przyzwyczajeniami kibiców. To bohaterka z ciągłym dylematem. Niezwykle fascynująca do grania.

Już rozumiem skąd na Instagramie słowa, że: "kochasz ten projekt".

- Nieczęsto się u nas zdarza, by tak długo i intensywnie przygotowywać się do roli. Mieliśmy pięćdziesiąt dni zdjęciowych, znacznie więcej, niż normalnie. Włożyłam w ten projekt kawałek serca. A im więcej siebie inwestujesz, tym bardziej stajesz się przywiązany. Z niecierpliwością czekam na efekt końcowy.

Temat na film jest bardzo oryginalny, ponieważ "Furioza" pokazuje widzom środowisko polskich kibiców.

- Nie jest to jednak film o kibolach, a przede wszystkim opowieść o zasadach moralnych, jakimi ludzie kierują się w życiu. W tle jest też piękna historia miłosna - momentami bardzo bolesna i tragiczna. Nie szufladkowałabym "Furiozy" jako "filmu o kibolach". Jest to film o naszym społeczeństwie.

W "Furiozie" twoim ekranowym partnerem jest Mateusz Banasiuk, z którym graliście już parę na deskach Teatru Komedia.

- Ponieważ jest to para całkiem różna od tej z "Furiozy", przypuszczam, że gdyby Cyprian Olencki zobaczył nas wcześniej razem na scenie, to nie zdecydowałby się nas obsadzić jako parę (śmiech). Z Mateuszem znamy się już od paru lat, ale tutaj współpracujemy na zupełnie innych zasadach. Mieliśmy parę miesięcy wspólnych przygotowań. Spędziliśmy czas nie tylko z reżyserem, ale i na siłowni. Było to intensywne lato.

Ostatnio na gali Złotych Globów dziennikarze pytali laureatów, czym by się zajmowali, gdyby nie byli aktorami. A ty jaki miałabyś pomysł na siebie?

- Nie wiem, czy nie chciałabym pójść do wojska. Wojsko albo agent specjalny, tak czuję. Adrenalina w terenie musi być (śmiech).

A czy jest rola, na którą jeszcze czekasz?

- Na pewno czekam na efekty pracy nad "Furiozą", bo to zupełnie inny rodzaj kina, z którym się zmierzyłam. Sama jestem ciekawa, czy sobie z tym poradziłam. Na pewno nie zrezygnuję z komedii, bo je kocham, ale chciałabym też próbować innych gatunków. Wierzę, że "Furioza" będzie tego początkiem. A tak zupełnie szczerze... Marzy mi się rola w Marvelu! (śmiech). Chociaż do Stanów nigdy mnie nie ciągnęło. Może powinnam spróbować?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy