Reklama

Tomasz Oświeciński: Jestem tytanem pracy

To miała być krótka przygoda, która szybko okazała się pasją i talentem. Epizody i krótkie role zmieniły się na pełnoetatową pracę aktora. Tomasz Oświeciński długo kojarzony był z rolą osiłka, czy gangstera z filmów Patryka Vegi, jednak skutecznie pozbył się tej łatki udowadniając, że nie boi się zagrać inną postać. Teraz jest ulubieńcem fanów serialu "M jak miłość".
Tomasz Oświeciński marzy o karierze aktorskiej /Justyna Rojek /East News

Mieszka pan w domu z dwoma kobietami, w tym jedna jest dorastająca. Jest ciężko?

- Mamy w domu też trzy psy, ciężko nie jest, ale na pewno się z nimi nie nudzę (śmiech przyp. red.)! Dużo pracuję, dlatego kwarantanna była dobrą okazją do nadrobienia straconego czasu. Mam wielu znajomych, którzy w tym okresie zaczęli się kłócić, sprzeczać, ale nas to nie dotyczy. Dobrze się ze sobą dogadujemy i jest nawet lepiej, niż było wcześniej. Mogliśmy razem spędzić więcej czasu, choć nie ukrywam, że zatęskniłem za pracą. Kiedy chcę się zrelaksować, jadę do stajni, gdzie zajmuję się swoim koniem i wolontariatem. Sprzątam z dzieciakami boksy.

Reklama

Jak Omer dołączył do pana rodziny?

- To była miłość od pierwszego wejrzenia. Długo marzyła mi się przejażdżka konno, ale od zawsze byłem dużym facetem i szkoda było mi tych zwierząt. Nie chciałem, żeby koń męczył się pod moim ciężarem. W zeszłym roku, na planie filmowym, kiedy mieliśmy zdjęcia w stajni, jedna z trenerek zapytała mnie, czy nie chciałbym się przejechać. Opowiedziałem o swoich obawach, a ona powiedziała mi, że są konie, które spokojnie dadzą sobie ze mną radę. I tak spotkałem Omera. To młody koń, który przez kontuzję szybko musiał przejść na emeryturę. Szukał dobrego domu i postanowiłem, że ja mu go zapewnię. Kupiłem go z myślą o córce, która ma 11 lat, a od 6 jeździ konno. Cała ekipa była w szoku, kiedy oznajmiłem, że właśnie kupiłem Mai konia. Oczywiście żona była trochę mniej zadowolona, ale zdążyła się przyzwyczaić. Omera odwiedzam codziennie, dzisiaj to mój najlepszy przyjaciel.

Teraz rozumie pan pasję córki.

- Poznałem ludzi, którzy końmi zajmują się od pokoleń. Wiedza zdobywana przez lata przekazywana jest później dzieciom. To niesamowite, że są ludzie, którzy potrafią tylko spojrzeć na zwierzę i tyle o nim powiedzieć. Kiedy takie osoby mówią mi, że Omer ma u mnie dobrze i trafił w dobre ręce, rozpiera mnie duma.

Skąd w panu tak wielka miłość do zwierząt?

- Jako dziecko nie miałem w domu żadnego zwierzęcia, chociaż zawsze bardzo chciałem. Dopiero, gdy zamieszkałem sam, to się zmieniło. Od tamtego czasu zawsze towarzyszył mi jakiś pies. Kiedyś, kiedy nie miałem jeszcze rodziny, to były trochę większe i groźniejsze rasy, a teraz mam dwa yorki i szpica. Mam dobry kontakt ze zwierzętami i lubię poświęcać im czas. Moje psy chodzą ze mną bez smyczy, słuchają się mnie, cieszą się kiedy wracam do domu. Są członkami rodziny.

A jakim jest pan ojcem?

- Dumnym. Komu tylko mogę, opowiadam o tym, że jestem dumny ze swojej córki. Maja dużo pracuje jak na swój wiek, ale nigdy się nie skarży, że jest zmęczona, albo, że jej się nie chce uczyć tekstu. Łączy szkołę, grę w serialu i jazdę konną. Nigdy nie marudzi, a czasami ma dużo nauki, trudne sceny do zagrania, bolesny upadek z konia albo męczące sprzątanie stajni. Zawsze wstaje, otrzepuje z siebie piach i idzie dalej.

Skąd pomysł na to, by Maja spróbowała swoich sił przed kamerą?

- Kiedy moja żona pracowała, głównie ja zajmowałem się dzieckiem. Zabierałem nosidełko z Mają na próby, castingi, nawet na siłownię. Kiedy uczyłem się tekstów robiłem to przy niej, a ona traktowała to chyba jako zabawę, bo gdy tak chodziłem z kartką i mówiłem do siebie, bardzo ją to bawiło. Później, gdy była nieco starsza, ale jeszcze nie potrafiła czytać, to ona trzymała kartkę i "sprawdzała", czy znam tekst. Potem sama chciała uczyć się tekstu i tak jakoś zaczęliśmy się bawić w aktorstwo. Na którymś castingu, dostałem informację, że szukają do serialu dziewczynki w wieku Mai. Spróbowaliśmy i dostała tę rolę. Nie ciągnąłem jej specjalnie w tę stronę, sama chciała spróbować, gdyby jej się nie podobało i gdyby nie miała na to ochoty, na pewno by tego nie robiła.

Po kim ma tyle samozaparcia po tacie, czy po mamie?

- Uroda jest po mamie, charakter po tacie. Moja żona nie czuje się najlepiej przed kamerami, nie ma ochoty na bycie osobą publiczną. Maja wie czego chce, nie boi się działać, nie wstydzi się ludzi. Zawsze sobie poradzi.

Pan też gra w serialu. Lubi pan Andrzejka z "M jak miłość"? To inna rola, niż te, z których jest pan kojarzony.

- Lubię tę rolę, lubię tę ekipę, lubię grać z Olgą Szomańską, która jest moją serialową partnerką. Andrzej jest zupełnie inną osobą, niż ja, ale to właśnie mi się w nim podoba.

Kojarzony jest pan z rolami osiłków, gangsterów. Czy zdarza się, że ludzie boją się pana na ulicy?

- Nie, wręcz przeciwnie. Ludzie do mnie wręcz lgną. Jestem miłym facetem. W "Swingersach" zagrałem homoseksualistę, co było dla mnie czymś zupełnie nowym. Już swoje zagrałem, jeśli chodzi o gangsterów, czy złych ludzi. Nie chcę być aktorem jednej roli. Spełniam się na scenie teatralnej, przed kamerą, ale mogę pokazać więcej, niż mięśnie.

Swoją karierę aktorską rozpoczął pan stosunkowo późno. Kiedy pan odkrył w sobie talent?

- Zaczęło się od epizodów i małych ról mięśniaków. Chodziłem na castingi i tak wyszło. Niektórzy mówią, że po prostu mi się udało, ale ci, którzy mnie znają, wiedzą, że jestem tytanem pracy. Zawsze jestem przygotowany, znam tekst, choćby to było jedno zdanie. Nie poddaję się, kiedy casting mi nie pójdzie. Działam dalej.

Najważniejsza rada, jaką pan dostał na początku swojej kariery?

- Któregoś razu grałem epizod z Andrzejem Grabowskim, w którym oprócz mnie brało udział jeszcze kilku innych chłopaków, ale tylko ja przygotowałem się do roli. Wtedy Andrzej Grabowski powiedział mi, że nawet, jeśli jesteś słabym aktorem, ale punktualnym i przygotowanym, ludzie będą wiedzieli, że można na ciebie liczyć. Przed każdym wejściem na plan solidnie przygotowuję się do roli. Kiedy miałem zagrać słabowidzącego bohatera, używałem soczewek -4. Kiedy miałem chodzić, jak obolały, nakładałem kilka rozmiarów za małe buty. Kiedy miałem grać ratownika medycznego, dwa tygodnie jeździłem w prawdziwej karetce, żeby zobaczyć, jak naprawdę wygląda taka praca. Nie mówię, że nie dam rady, zawsze znajdę rozwiązanie.


Rozmawiała: Maria Czarniecka / AKPA

AKPA
Dowiedz się więcej na temat: Tomasz Oświeciński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy