Reklama

Mikołaj Roznerski: Widzowie cenią prawdę

Już trzeci raz Czytelnicy zdecydowali, że Telekamera "Tele Tygodnia" dla najlepszego aktora powędruje w jego ręce. Prywatnie skromny, na ekranie bywa amantem, łamaczem kobiecych serc, ale i księdzem. Mikołaj Roznerski znany jest nie tylko z serialowych ról, ma również na koncie kreacje w takich filmach kinowych, jak "Fighter", "Jak poślubić milionera?", "Narzeczony na niby", "Pech to nie grzech" czy "Karbala".
Trzecią Telekamerę Mikołaj Roznerski odebrał z rąk Teresy Lipowskiej (3 lutego 2020) /AKPA

Czy trzecia zdobyta przez pana Telekamera potwierdza olimpijską formę?

- Taka nagroda to wspaniałe wyróżnienie, bo o jej przyznaniu decydują głosy widzów. Czy pierwsza, czy trzecia - emocje były tak samo ogromne. Tym bardziej że nie spodziewałam się żadnej z nich. Na ekranie i w życiu należy starać się przekazywać pełną  prawdę. Widzowie ją bardzo cenią i między innymi za nią nas nagradzają. Nie gra się dla nagród, tylko dla ludzi.

Jakie były pierwsze słowa, które usłyszał pan po zejściu ze sceny podczas gali Telekamer? Przede wszystkim, jaka była reakcja narzeczonej?

Reklama

- Gdy Teresa Lipowska wyczytała moje nazwisko, Ada [Adriana Kalska - aktorka, z którą Roznerski tworzy parę w "M jak miłość" - red.] powiedziała: "Idź i przemawiaj mądrze". (uśmiech) Po gali świętowaliśmy w swoim gronie - ja, Ada i czekolada!

Widzowie będą teraz mogli jeszcze częściej oglądać pana na ekranie. Jak odnalazł się pan na plebanii "Ojca Mateusza" i w kuchni Natalii?

- Świetnie! Pracuję z fantastycznymi aktorami. Cieszę się, że na chwilę zostałem częścią tej ekipy. Wszyscy bardzo ciepło mnie przyjęli. Mam ogromny respekt do Kingi Preis, która kiedyś przyszła na mój spektakl i... była jedyną osobą siedzącą na widowni. Tak się poznaliśmy, a teraz spotykaliśmy się na planie.

Szum medialny związany z pana rolą w serialu okazał się na tyle duży, że sam Artur Żmijewski żartował ze sceny podczas gali, iż wieści o jego śmierci są przedwczesne.

- Reakcje fanów na moje zdjęcia w sutannie były różne. Jednym spodobałem się, innym nie. Pojawiło się też kilka plotek, choćby właśnie ta, że zastąpię Artura Żmijewskiego w roli Mateusza. Gdy dostałem od producentów propozycję zagrania księdza, od razu się na to zdecydowałem. Teraz, kiedy trochę pochodziłem w sutannie na planie, zacząłem podziwiać Artura Żmijewskiego, że daje radę w tym stroju jeździć na rowerze. (uśmiech)

Rozwiał pan jedną plotkę - nie zajmie pan miejsca głównego aktora. Ale podobno ksiądz Mateusz zniknie?

- Faktycznie, w odcinkach z moim udziałem pojawi się ciekawa intryga. Ksiądz Walery, którego gram, będzie zmuszony przejąć obowiązki Mateusza. Czy na długo, czy krótko - zobaczymy. (uśmiech)

Jaki jest ksiądz Walery?

- Na pewno jest opanowanym i grzecznym człowiekiem, co stanowi dla mnie ciekawą odmianę. Ta rola pozwala mi użyć innych środków aktorskich niż zazwyczaj, bo często gram ekstrawertycznych facetów, którzy lubują się w podbijaniu kobiecych serc. Takich trochę drani, raz uroczych, raz mniej.

Rola Marcina z serialu "M jak miłość" nie ucierpi z powodu delegacji do Sandomierza?

- Nie, absolutnie. Cały czas pracujemy i zapewniam, że w najbliższych odcinkach nie zabraknie emocji. Pojawią się problemy związane ze śmiercią Artura (Tomasz Ciachorowski - przyp. red.) i dramaty mojego serialowego brata  Aleksandra Chodakowskiego [Maurycy  Popiel - przyp. red.]. Będą też szczęśliwe wątki. Być może doczekamy się ślubu!

Jak zwykle się pan relaksuje?

- Lubię sport, dlatego wszelkie wycieczki zawsze staram się łączyć z aktywnością fizyczną. Lepiej odpoczywam, kiedy mogę pobiegać za piłką albo przejść kawał drogi zwiedzając, a nie leżąc na kanapie przed telewizorem. Regularnie ćwiczę. To moja forma wyżycia się i odpoczynku.

Ma pan jeszcze jedno dość oryginalne hobby...

- Tak, w wolnych chwilach, a nie mam ich ostatnio zbyt wiele, zajmuję się renowacją mebli. To zajęcie mnie wycisza i sprawia wiele radości. Wydaje mi się, że to też jakaś forma artyzmu, która ze mnie wypływa. Robię to oczywiście tylko hobbystycznie. Te rzeczy zostają potem u mnie w domu lub oddaję je przyjaciołom albo rodzinie.

Gdyby nie ten zawód, to jaki?

- Oj, pomysłów na siebie miałem dużo. Chciałem być lekarzem i archeologiem. Aktorstwo było na szarym końcu listy. Z perspektywy trzydziestokilkuletniego mężczyzny myślę, że mógłbym zająć się własnym biznesem. Odkrywam w sobie cechy, które mogłyby mi się w tym przydać. Zresztą aktorstwo to nie jedyny zawód, który mam. Jestem również wykwalifikowanym spawaczem! W tej profesji też można być artystą. Tak się potoczyło moje życie. Gdy byłem w szkole teatralnej, musiałem się jakoś utrzymać. Poszedłem do pracy i tam zrobiłem kurs spawacza, dzięki czemu mam fach w ręku. Rzeczywiście, można ten zawód powiązać z działalnością artystyczną. Spawałem tanki, w których leżakuje piwo. Kto wie, czy gdybym zajmował się tym dłużej, nie zacząłbym tworzyć rzeźb. Może teraz byłbym wielką gwiazdą sztuki współczesnej! (uśmiech)

Rozmawiała Maria Czarniecka

Mikołaj Roznerski urodził się 6 grudnia 1983 roku we Wrocławiu. Aktorstwa uczył się w tamtejszej filii Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, a także na wydziale teatralnym praskiej Akademii Sztuk Scenicznych - tej samej, której absolwentami są reżyserskie sławy Miloš Forman i Agnieszka Holland. Znamy go świetnie z serialu "M jak miłość", ale regularnie gra też w filmach i sztukach teatralnych.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Mikołaj Roznerski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy