Kabaret na żywo. Klinika Skeczów Męczących

Karol Golonka, twórca kabaretu Skeczów Męczących: Polityczna poprawność? Osobiście nie lubię

Karol Golonka na Polsat SuperHit Festiwal w Operze Leśnej w Sopocie (2019) /Anna Bobrowska /Agencja FORUM

Z wykształcenia politolog, z powołania kabareciarz a ostatnio - terapeuta. Ponieważ śmiech to zdrowie, w Klinice Skeczów Męczących na antenie Telewizji Polsat z sukcesami prowadzi narodową terapię śmiechem. Karol Golonka wraz z kolegami z Kabaretu Skeczów Męczących został właśnie nominowany do Telekamery w kategorii rozrywka. Z tej okazji zdecydował się porozmawiać z Interią.

Nie spytaliśmy go o to, skąd pochodzi dziwna nazwa kabaretu, który założył, bo nie znosi tego pytania, a my i tak znamy odpowiedź. Przez 15 lat scenicznej działalności opowiadał o tym już setki razy. Kabaret powstał na osiedlu Kieleckiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w skrócie KSM czyli... Opowiedział za to o rekreacji pod hasłem "biegam i piję", której twórcą jest kolega z zespołu Marcin Szczurkiewicz, o politycznej poprawności, i nowych planach artystycznych. Zdradził tez największą tajemnicę koleżanki ze sceny - Jadwigi Paździerz.

Reklama

Anna Rzążewska: Jak przyjęliście w zespole nominację do Telekamery? Stajecie w szranki między innymi z "Top Model" i "Sanatorium miłości"...

Karol Golonka: - Parafrazując byłą panią premier - ta nominacja nam się po prostu należała. Biorąc pod uwagę wymienione konkurencyjne tytuły, to nasz program jest gdzieś pośrodku. Jest w nim miłość, piękne kobiety, przystojni mężczyźni a klinika jest gdzieś obok sanatorium. Wszystko się więc zgadza. Tak już nieco poważniej, to nominacja sprawiła nam rzecz jasna satysfakcję. Od ostatniego naszego autorskiego programu w telewizji "Kabaretożercy" minęło 10 lat, wtedy był to jeden sezon, telewizja nie zdecydowała się kontynuować projektu, nie było też nominacji. To znak, że trochę się tej telewizji nauczyliśmy i wyciągamy wnioski... powoli ale wyciągamy.  

Widzowie Polsatu uwielbiają Klinikę Skeczów Męczących. Jak pan sądzi - co im się najbardziej podoba?

- Chyba różnorodność. To projekt łączący różne formy komedii. Typowy kabaret czyli skecze kabaretowe, improwizację, formy filmowe, do tego elementy zaczerpnięte z programów typu "Late Night", czyli zabawne rozmowy z interesującymi gośćmi. Gośćmi, którzy zawsze mają jakieś ciekawe zadanie do wykonania i często o nim wcześniej nic nie wiedzą.  

"Jako politolog realizuję się w kabarecie doskonale". To pana słowa. Czy polityka może być zabawna? Co pana w niej bawi?

- Z polityką różnie bywa, często to śmiech przez łzy, za to sami politycy potrafią być bardzo zabawni. Są charakterystyczni, rozpoznawalni, łatwo wyciągnąć ich cechy, mrugnąć okiem i wszyscy wiedzą, o co chodzi. Szkoda tylko, że w większości nie mają do siebie dystansu. Satyra polityczna ma mocne korzenie w naszym kraju, dziwi mnie duże spięcie polityków w tym temacie, myślę że czasy, w których kabareciarze obalali rządy, minęły... a szkoda.        

Z czego najbardziej lubicie się śmiać w Kabarecie Skeczów Męczących?

- Z samych siebie. Z nas, Polaków. Wbrew pozorom jesteśmy barwną nacją. Jest masa stereotypów, które można wydobyć na światło dzienne. Kazik śpiewał, że Polacy są tak agresywni, bo nie ma słońca i lato nie jest gorące. Rzeczywiście - jest w nas takie wieczne "wk...wienie", co potrafi być bardzo zabawne, często sam gram takie postacie, jakoś to do mnie pasuje... Pokazywanie charakteru poprzez odgrywane postacie jest typowe dla Kabaretu Skeczów Męczących.

Z czego nigdy nie odważylibyście się zrobić skeczu?

- Często próbujemy przekraczać granice. Lubimy to robić, bo to takie przebicie balonu i włożenie kija w mrowisko. Czasem też musimy się wycofać, bo okazuje się, że ciężar żartu bywa zbyt duży. Publiczność kabaretowa jest bardziej wrażliwa na tego typu treści niż na przykład stand-up’owa. Prywatnie mamy dość mocne poczucie humoru, dlatego są żarty, które powstają busie i zostają w busie. Są tematy, których nie ruszamy... ale niewiele.  Często na przykład kpimy ze śmierci, ale żartu z tragedii smoleńskiej byśmy nie zrobili.

Wasz kabaret jest dość niepoprawny politycznie. Śmiejecie się z pandemii, księży, 500 plus. W waszych skeczach występują przedstawiciele różnych mniejszości... Nie boi się pan reakcji? Co sądzi pan o politycznej poprawności?

- Tak sobie kiedyś wymarzyłem, żeby mówiąc o naszym kabarecie, łatwo było określić, jaki on jest. Nasza publiczność, kupując bilety na nasz występ wie, że często będzie to humor "po bandzie" i wręcz tego oczekuje. Występy w telewizji siłą rzeczy docierają do bardzo dużego spektrum widzów i zdarzają się sygnały od oburzonych. Osobiście nie lubię politycznej poprawności. Jako społeczeństwo idziemy w kierunku, w którym wszyscy się o coś obrażają. Zażartujesz z otyłej kobiety - to jest body shaming, włożysz mundur OSP - nie szanujesz ciężkiej pracy strażaka. Ostatnio ktoś napisał, że powinniśmy dostać karę za scenę, w której na ziemię upadają flagi - Polski i Unii Europejskiej. Często ludzie zapominają, że to co odgrywamy, to fikcja, fabuła, prywatnie nie targamy flagami po podłodze, to tak jakby próbować ukarać Raskolnikowa w realnym świecie za to, że zabił lichwiarkę w książce Dostojewskiego.

***
"Kabaret na żywo. Klinika Skeczów Męczących" nominowany jest Telekamery w kategorii "program rozrywkowy". Głosowanie trwa do 11 lutego.
Głosuj online!

Wasz miniserial, pokazywana w Polsacie "Mała Polonia", to Polska w soczewce... naprawdę jest z nami aż tak źle? Czego możemy się spodziewać w kolejnym sezonie, który właśnie powstaje?

- "Mała Polonia" faktycznie pokazuje najgorsze cechy Polaków, ale też właśnie dlatego bawi. Nie ukrywamy, że inspiracją był dla nas serial "Mała Brytania", bo to doskonały pomysł, by przez pryzmat małej miejscowości pokazywać jacy jesteśmy. Jakie stereotypy o nas krążą w świecie, wreszcie - ile absurdów jest z nami na co dzień. Nowy sezon wydaje mi się jeszcze mocniejszy i bardziej zbliżony do pierwowzoru, taki humor bez trzymanki. Kilka scen będzie naprawdę solidnym ciosem w potylicę.

Jest pan mistrzem w rozbawianiu ludzi a podobno nie lubi pan pytania "Z czego najchętniej śmieją się Polacy?". Dlaczego? Znudziło się panu, czy nie chce pan zdradzać zdradzać swojego know-how?

- Nie lubię tego pytania, bo jest po prostu durne. To tak jakby zapytać, co jedzą Chińczycy? Ryż? Tak naprawdę wszystko, byle smakowało.

Zdarzyło się wam, że ludzie nie zrozumieli żartu lub śmiali się nie tam gdzie zakładaliście? Pamięta pan taką sytuację?

- Mnóstwo razy. Ludzie często inaczej interpretują nasze żarty. Bywa, że są z tego tytułu duże kłopoty. W pierwszym sezonie "Kliniki..." zrobiliśmy skecz, w którym podawana liczba zachorowań na Covid była przedstawiana jako losowanie Lotto, a liczba zgonów jako szczęśliwy numerek. Mocno się nam po tym w internecie dostało. Bo choć naszym założeniem było pokazywanie procesu przedstawiania społeczeństwu kuriozalnych danych przez rząd, podczas gdy wszyscy wiedzieli, że te liczby wynikają tylko i wyłącznie z liczby testów a nie z prawdziwej skali, to jednak żart został przez część widzów zinterpretowany jako drwienie z ofiar. Nie było to naszym zamiarem.   

Chciał pan być aktorem, wykształcił się na politologa, pracuje jako kabareciarz. Gdyby nie KSM, co by pan robił w życiu?

- Być może byłbym politykiem. Lubię rządzić, ustawiać świat wedle własnych przekonań, dlatego pewnie byłbym kiepskim politykiem, bo to, co mnie drażni w polityce, to właśnie to, że politycy próbują ustawiać świat wedle własnych przekonań.

Na scenie występujecie w różnych rolach. Trzeba mieć do siebie ogromny dystans, żeby wcielać się w niektóre z nich. Jak reagują dzieci, widząc tatę na scenie w sytuacjach całkiem niepoważnych?

- Dla dzieci to jest naturalne, od urodzenia wiedzą, że tata jest komikiem i wciela się w różne postacie. Wręcz bywają zdziwione, gdy koleżanki i koledzy proszą ich o załatwienie autografu od taty. Za to często bywa, że ludzie, którzy znają nas tylko ze sceny, są zdziwieni, że na przykład Jarek (Jarosław Sadza - przyp. red.), który jest mistrzem w przepoczwarzaniu się w różne karykaturalne postacie, prywatnie ma normalny głos i tak naprawdę nie jest chory psychicznie.  

Co pana bawi poza sceną, prywatnie? Z czego pan się śmieje?

- Myślę, że moje poczucie humoru jest bardzo zbliżone do tego, co prezentujemy na scenie. Kiedy wymyślasz żarty, muszą przede wszystkim bawić ciebie. Dopiero potem testujemy czy to, co bawi nas, bawi również publiczność, a tu już różnie bywa, ale w większości nasze oczekiwania pokrywają się z gustem widzów.

Zdarzało wam się dawać 200 koncertów w ciągu roku. I znów - jak znosi to pana rodzina?

- Kwestia przyzwyczajenia. Gorzej znosi to, że teraz, kiedy żyjemy w rzeczywistości pandemii, jestem w domu cały czas. To znaczy... dzieci się cieszą, żona niekoniecznie...

KSM istnieje od 15 lat, od czasów, gdy byliście w liceum. Nie macie czasem siebie dość? O co się kłócicie, jeśli się kłócicie?

- Nasz zespół to zbiór indywidualności i silnych osobowości. Siłą rzeczy taka mieszanka to gotowa recepta na konflikt. Kłócimy się głównie o to, jak ma wyglądać to, co robimy na scenie, prywatnie jesteśmy przyjaciółmi i chętnie się ze sobą spotykamy, czy nawet wspólnie spędzamy wakacje. Wiem, dziwne... ale tak jest.

***
"Kabaret na żywo. Klinika Skeczów Męczących" nominowany jest Telekamery w kategorii "program rozrywkowy". Głosowanie trwa do 11 lutego.
Głosuj online!

"Demokracja kabaretowa" to - jak pan to sam określił - ustrój, który panuje w KSM. Na czym to polega?

- Chodzi o to, że kluczowe decyzje podejmujemy zawsze razem. Każdy z nas potrafi zrobić krok w tył w poczuciu tego, co będzie lepsze dla ogółu. Naszym wspólnym projektem jest Kabaret Skeczów Męczących. Jeżeli ktoś z nas czegoś nie czuje, szukamy lepszych rozwiązań. Żeby to podeprzeć przykładem, powiem o zaproszeniu do najbardziej popularnego talk show w Polsce. Trójka z nas chciała, jeden nie chciał. I mimo zapraszania nas wielokrotnie, nigdy się w nim nie pojawiliśmy, choć w klasycznej demokracji byłoby trzy do jednego i wystąpilibyśmy.

Jesteście bardzo wysportowana ekipą. Tenis, bieganie, piłka nożna. Jak jeszcze lubi pan odpoczywać?

- Uwielbiam wyjeżdżać z Polski, naładować baterie za granicą, skosztować innej mentalności, innej kuchni, czegoś się o świecie dowiedzieć, nauczyć. Podoba mi się podejście do życia na zasadzie: to, co musisz zrobić dzisiaj, możesz zrobić jutro. Mimo że wiem, że sam nie potrafiłbym tak żyć, w jakiś sposób to cenię. Tak też lubię spędzać czas za granicą, raz na jakiś czas odpuścić spięcie, które towarzyszy mi na co dzień. Sport też jest pewnego rodzaju furtką do rozładowania napięcia. Nie jestem jednak aż takim sportowcem jak mój kolega z zespołu Marcin, ale ogromnie sobie cenię filozofię: "Biegam i piję". Takie powinno być życie: zrównoważone.

Spełnił pan swoje marzenie o pracy na scenie. Co prawda niezupełnie jako aktor, ale prawie. Jakie jeszcze marzenia czekają na spełnienie? I zawodowo, i prywatne.

-Prawie aktor... to brzmi okrutnie! Kabaret to bardzo trudna forma, bo jednocześnie musisz być twórcą i tworzywem. Odgrywasz to, co wymyślisz, więc może dobrze powiedziane, de facto jesteś prawie scenarzystą i prawie aktorem. Kręci mnie reżyseria, miałem przyjemność reżyserować kilka produkcji telewizyjnych, kilka klipów i serial "Mała Polonia", w tej dziedzinie odnajduję się doskonale. Tak jak powiedziałem wcześniej, kręci mnie ustawianie świata wedle swojej wizji. W polityce to minus, ale w reżyserii to główna zaleta.  

Jak spędził pan lockdown? Nie było imprez, koncertów, co robił pan z taką ilością wolnego czasu?

- Tak naprawdę z racji tworzenia programu telewizyjnego co tydzień, tego lockdownu nie było tak wiele.

To był na pewno bardzo owocny czas. Czym więc zaskoczy nas Klinika Skeczów Męczących w nadchodzącym sezonie?

- Po pierwszym sezonie mamy jakąś tam wiedzę, co podobało się widzom, a co nie. Wyciągniemy wnioski, chcemy jeszcze lepiej rozwinąć tę formułę, łączenia dyscyplin i wprowadzić ją na jeszcze wyższy poziom. W pierwszym sezonie naszymi gośćmi, poza wyjątkami jak Janusz Chabior, były głównie osoby związane z estradą. Teraz chcemy, by takich gości "nie z naszego podwórka" było więcej. Chcemy zobaczyć, jak w programie rozrywkowym sprawdzą się aktorzy, sportowcy, muzycy często dość kontrowersyjni. Listę gości mamy już w zasadzie zamkniętą i jest bardzo ciekawa. Zaprosiliśmy do współpracy Kabaret Moralnego Niepokoju, który w każdym odcinku będzie miał swoje autorskie wejście. Znając Roberta Górskiego, będzie to wkład bardzo dobry.   

A czy Jadwiga Paździerz spotka wreszcie mężczyznę swojego życia?

- Tak naprawdę to chłop przebrany za babę. Często spotykam się z krytyką takiego rozwiązania, ale mnie ta postać niesamowicie bawi. Odpowiadając na pytanie: "Jak to Jadwiga, spotka co najmniej kilku mężczyzn swojego życia".

Rozmawiała: Anna Rzążewska

***
"Kabaret na żywo. Klinika Skeczów Męczących" nominowany jest Telekamery w kategorii "program rozrywkowy". Głosowanie trwa do 11 lutego.
Głosuj online!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kabaret Skeczów Męczących
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy